Stanisław Blonkowski: Jak to jest z tymi lasami?

2025-07-01 06:21:40(ost. akt: 2025-07-17 11:32:13)

Autor zdjęcia: .

Przeczytałem niegdyś, że młodzież rozpoczynająca naukę w szkole średniej będzie w znacznej liczbie pracować w zawodach, których jeszcze nie ma. Wybór zawodu to jedna z najważniejszych decyzji, która częstokroć w sposób znaczący wpływa na nasze życie. Imperatyw wyboru zawodu jest bardzo zróżnicowany, częstokroć bywa to tradycja rodzinna, czasem aktualna moda, ale również, co, co wszak nie jest naganne, nadzieja na godziwe wynagrodzenie. Któż z nas pacholęciem będąc nie chciał być aktorką lub piosenkarką - to dziewczęta, strażakiem lub pilotem - to chłopcy. Życie weryfikuje dziecięce marzenia i zmiany nawet wyuczonego zawodu bywają bardzo częste. Są jednak, jak mniemam, zawody, które można nazwać powołaniem. Są to bez wątpienia duchowni, przedstawiciele wszelkich służb mundurowych. Oczywiście można kochać literaturę, muzykę bądź malarstwo ale żeby zostać pisarzem, poetą, muzykiem czy malarzem, trzeba oczywiście oprócz ciężkiej pracy trzeba mieć coś co zwie się iskrą bożą lub po prostu talentem.
Przeczytałem niegdyś, że młodzież rozpoczynająca naukę w szkole średniej będzie w znacznej liczbie pracować w zawodach, których jeszcze nie ma. Wybór zawodu to jedna z najważniejszych decyzji, która częstokroć w sposób znaczący wpływa na nasze życie. Imperatyw wyboru zawodu jest bardzo zróżnicowany, częstokroć bywa to tradycja rodzinna, czasem aktualna moda, ale również, co wszak nie jest naganne, nadzieja na godziwe wynagrodzenie. Któż z nas pacholęciem będąc nie chciał być aktorką lub piosenkarką - to dziewczęta, strażakiem lub pilotem - to chłopcy. Życie weryfikuje dziecięce marzenia i zmiany nawet wyuczonego zawodu bywają bardzo częste. Są jednak, jak mniemam, zawody, które można nazwać powołaniem. Są to bez wątpienia duchowni, przedstawiciele wszelkich służb mundurowych. Oczywiście można kochać literaturę, muzykę bądź malarstwo ale żeby zostać pisarzem, poetą, muzykiem czy malarzem, trzeba oczywiście oprócz ciężkiej pracy mieć coś, co zwie się iskrą bożą lub po prostu talentem.

Przez 45 lat byłem przedstawicielem zawodu, który jako jeden z nielicznych uprawniał nas leśników do wręcz familijnego stosunku do wytworu naszych rąk lub naszego intelektu. Wszak częstokroć sadziliśmy las gdy rodziły nam się dzieci. Pielęgnowaliśmy go razem z naszymi dziećmi, chroniliśmy i cieszyliśmy gdy rosły na naszych oczach. Dlatego, nawet gdy już przeszliśmy na emeryturę, nie jest nam wszystko jedno co dzieje się z naszymi lasami. Zwróć uwagę drogi Czytelniku, że podczas rozmowy z leśnikami, w zależności od tego jakie zajmują stanowisko mówią: W moim leśnictwie, w moim nadleśnictwie, w moim lesie.

A przecież formalnie to dobro nasze wspólne, a my leśnicy jesteśmy służbą wynajętą do dbania o nasze lasy.

W zeszłym roku Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe obchodziło 100 lecie swojego istnienia. Upadły Państwowe Gospodarstwa Rolne, Państwowe Gospodarstwa Rybackie, Polskie Koleje Państwowe rozpadły się na wiele spółek a Lasy Państwowe trwają nadal. Niestety co jakiś czas, niemalże z regularnością sinusoidy podnoszą się głosy nie tyle krytykujące lecz wprost szkalujące naszą leśną organizację. Sądziłem, że wraz z odejściem w niebyt poprzedniego systemu politycznego odejdzie bezpowrotnie tak zwana spiskowa teoria dziejów. Jednak mogę sobie wyobrazić, wszak ludzka wyobraźnia nie zna granic, że po lawinie krytykanctwa (bo przecież nie konstruktywnej krytyki) jakiś poseł stwierdzi, że ponieważ w Lasach dzieje się tak źle, to może trzeba coś z tym zrobić, sprywatyzować, podzielić na spółki lub po prostu zlikwidować. Obecny podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska pan Mikołaj Dorożała wyraził publicznie nie pozostawiającą wątpliwości co do faktycznych intencji rządu: chodzi o to, by przetrwały lasy, a nie lasy państwowe. Jeśli lasy nie koniecznie muszą być państwowe, to jakie? Proponuje tak zwane "lasy społeczne", których status nie został do końca sprecyzowany. Bo kto "społecznie" ma się nimi opiekować, rozmiłowany w lasach lekarz lub piekarz, oczywiście z całym moim olbrzymim szacunkiem do tych zawodów. Powołując się na nie mającą granic wyobraźnię możemy sobie wyobrazić, że zostanie powołane stowarzyszenie miłośników serca ludzkiego, wszak to niezwykle ważny organ w ludzkim organizmie a jednocześnie natchnienie dla poetów, jako siedlisko najwznioślejszych uczuć. Wyobraźmy sobie (wszak wyobraźnia ludzka...), że prezesem tego stowarzyszenia zostanie przywoływany wcześniej piekarz a wiceprezesem lekarz. Gdyby wiceprezes miał nagle poważne problemy kardiologiczne to nie oddałby się pod opiekę prezesa piekarza lecz oddał swoje zdrowie i życie w ręce kolegów kardiochirurgów. Zostawmy więc opiekę nad lasami fachowcom, czyli leśnikom. Na 9,5 mln ha lasów w Polsce ponad 7 mln ha stanowią lasy ochronne. Są to między innymi lasy chroniące mikroklimat obszarów urbanistycznych i przemysłowych, lasy o charakterze rekreacyjno - wypoczynkowym spełniające rolę wypoczynkową dla ludzi, lasy chroniące warunki i obszary uzdrowiskowe. Po co więc mnożyć nowe byty. Planuje się objąć różnymi formami ochrony kolejne 17% lasów.

Niestety, wszystko co dzieje się złego w Lasach (pisanych z dużej litery) zawdzięczamy (?) działalności różnej maści polityków, którzy dla własnej korzyści wywierają naciski, nierzadko kryminogenne na zarządzających Lasami. Tak się złożyło w moim życiu zawodowym, że nadzorowałem tworzenie (schyłek lat 70), pielęgnację i użytkowanie jednego z największych podówczas w Europie gospodarstw nasiennych, złożonych z plantacji nasiennych sosny zwyczajnej proweniencji taborskiej (najwspanialsza rasa sosny w Europie), brzozy brodawkowatej, świerka pospolitego i lipy drobnolistnej. Niemalże każda wizyta zagranicznych leśników odwiedzających nasz kraj odwiedzała między innymi Gospodarstwo Nasienne im. doc. Stefana Kocięckiego w Suszu. W podsumowujących wypowiedziach zagranicznych leśników przebijał się zachwyt dotyczący gospodarki leśnej w Polsce. Niegdyś sądziłem, że to po prostu kurtuazja, że tak gościom wypada mówić. Nie jestem człowiekiem światowym, ale w kilkudziesięciu krajach świata, które dane mi było odwiedzić, zawsze zwracałem uwagę na sposób prowadzenia gospodarki leśnej. Nasi leśni goście w niczym nie przesadzili. W tej pewności ugruntowało mnie uczestnictwo w moich drugich studiach podyplomowych, które odbyły się w leśnych obiektach naukowo - badawczych Niemiec, Czechosłowacji (wówczas), i Szwecji. Pokazywano nam obiekty wzorcowe i oprócz pewnej wiedzy wyniosłem z tych wizyt absolutne przekonanie, że polski leśnik nie musi mieć absolutnie żadnych kompleksów w stosunku do innych, europejskich kolegów leśników. Jeden z goszczących w naszym nadleśnictwie profesorów litewskich poprosił mnie o udostępnienie projektu ustawy o leśnym materiale rozmnożeniowym. Był to wówczas w Europie prekursorski akt prawny dotyczący tej działalności leśnej. Miałem zaszczyt i przyjemność być członkiem zespołu tworzącego tę ustawę. Litewski profesor uznał ją za wzorcową szczególnie dla krajów dawnych "demoludów". Tych przykładów mógłbym przytoczyć wiele.

Jest dla mnie w równej mierze bolesnym jak również skandalicznym zjawiskiem krytykanctwo częstokroć uprawiane w mediach społecznościowych przez różnego autoramentu pseudoekologów, ekologistów, czy wręcz ekoterrorystów. Sformułowania: leśna mafia, złodzieje w zielonych mundurach, mordercy ojczystej przyrody nie należą do rzadkości. Pseudoargumenty uzasadniające rzekomą rabunkową gospodarkę leśną są tak odległe od prawdy i tak tendencyjnie zmanipulowane, że nam fachowcom trudno z nimi polemizować.

Przykłady? Proszę bardzo:
Leśnicy w ramach rabunkowej gospodarki robią dziury w lesie z daleka od dróg publicznych, żeby społeczeństwo tego nie widziało. Oczywiście konwencja moich tekstów nie pozwala na wyczerpujący wykład. Rębnie stosowane w Lasach Państwowych (jest ich kilkanaście) są opisane w Zasadach Hodowli Lasu. Autorowi wyżej cytowanego oskarżenia chodzi zapewne o rębnię złożoną zwaną "gniazdową". Oczywiście "dziura" w lesie ma bardziej pejoratywny wydźwięk niż "gniazdo". Sposób prowadzenia rębni jest opisany we wskazaniach gospodarczych zawartych w Planie Urządzenia Lasu, który jest opracowywany dla każdego nadleśnictwa na 10 lat i zatwierdzany osobistym podpisem ministra.

Kolejny przykład:
Rabunkowa gospodarka polega na pozyskaniu drewna ponad przyrost. Totalna bzdura! W Nadleśnictwie Susz, gdzie miałem zaszczyt i przyjemność pracować tuż po odbyciu stażu przez długie dziesięciolecia aż do przejścia na emeryturę pozyskiwano zaledwie około 50% przyrostu. W kończącym się planie (2015 - 2025) przewidziano pozyskanie 64% przyrostu. Rocznie w kraju przybywa około 80 mln m3 drewna, a pozyskanie w roku 2023 wynosiło 63% przyrostu. Dla przykładu w Europie Niemcy tną ponad 76% przyrostu, Szwedzi niemal 94% a jeszcze niedawno101,8%, Austria 93,5%, Czechy 82,5%. Pozyskanie drewna jest określone przez tak zwany etat cięć. Jego wyliczenie jest dość skomplikowane i z grubsza rzecz biorąc (bardzo, bardzo z grubsza) dzieli się na użytki rębne - to użytkowanie lasu różnymi formami rębni oraz użytki przedrębne, które są zabiegami pielęgnacyjnymi. Trzebieże można porównać do przerywania buraczków w ogródku, po to aby później uzyskać jak najobfitsze zbiory. Oczywiście z tych wyrwanych buraczków możemy zrobić botwinę, tak jak z drewna pozyskanego w ramach cięć pielęgnacyjnych (trzebieże) otrzymuje się surowiec przeznaczony głównie, chociaż nie tylko do produkcji celulozy. Nie znam przypadku, żeby w jakimś nadleśnictwie 10 - letni etat cięć został przekroczony. Oczywiście nie dotyczy to usuwania skutków występujących niekiedy klęsk żywiołowych, wtedy sporządza się aneks do Planu Urządzenia Lasu. Wstrzymuje się najczęściej pozyskanie w użytkach rębnych po to żeby jak najszybciej zagospodarować często znaczące masy drewna wynikłe ze śniegołomów, wiatrołomów czy pożarów.

Z tego wynika kolejna bzdura:
Pojawiają się wcale nie odosobnione opinie, że leśnicy cieszą się z tych klęsk, bo mogą dodatkowo zarobić. Nic bardziej mylnego i obraźliwego dla naszej leśnej społeczności. Tak zwane drewno poklęskowe jest zazwyczaj znacznie gorszej jakości niż to pozyskiwano w cięciach planowych. Zanim drzewo ulegnie złamaniu podlega bardzo silnym wewnętrznym naprężeniom, co skutkuje licznymi pęknięciami, eliminującymi je w produkcji tarcicy. Uprzątnięcie powierzchni poklęskowych jest niezwykle kosztochłonne i niebezpieczne. Co prawda w art. 12.1 Ustawy o lasach z 1991 roku jest zapis, że skutki ekonomiczne związane z klęskami żywiołowymi pokrywa Budżet Państwa ale w praktyce bywa z tym różnie. Potworne pożary, które szalały w lasach latem 1991 roku spowodowały unicestwienie lasu na obszarze kilkudziesięciu tysięcy hektarów. Lasy Nadleśnictwa Rudy Raciborskie spłonęły niemalże doszczętnie. Jaki był wkład Budżetu Państwa w likwidacji skutków tej klęski - ZEROWY. Wiem, bo zadałem takie pytanie wysokiemu rangą urzędnikowi w pionie ekonomicznym w ówczesnym ministerstwie. Byłem wówczas przewodniczącym Solidarności olsztyńskich leśników i tym samym członkiem Rady Krajowej więc traktowano mnie poważnie. Oczywiście zniszczone pożarami lasy uprzątnięto i zastąpiono nowymi. Odbiło to się jednak na wstrzymaniu leśnych inwestycji i wynagrodzeniu leśników w całym kraju. Wynagrodzenia w Lasach Państwowych przez całe dziesięciolecia było jednym z najniższych spośród firm państwowych a w początkach lat dziewięćdziesiątych spadło do 65% średniej płacy liczonej z czterech podstawowych gałęzi gospodarki narodowej (oficjalne statystyki GUS). Jakoś ci, których rażą podobno wysokie obecnie zarobki leśników nie kontestowali niegdyś żenująco niskich wynagrodzeń w leśnictwie.

Tu wypada przywołać jeszcze jeden zapis ustawowy. Otóż Lasy Państwowe jako organizacja gospodarcza nie mają osobowości prawnej, są wyłącznie zarządzającymi mieniem Skarbu Państwa. Są również na własnym rozrachunku i utrzymują się głównie z przychodów uzyskanych w około 98% ze sprzedaży drewna. A co jeśli wynik finansowy części spośród 430 nadleśnictw jest ujemny? Dotyczy to między innymi nadleśnictw bieszczadzkich (chociaż nie tylko) i oczywiście puszczańskich nadleśnictw Białowieża, Browsk i Hajnówka. Dlaczego więc Lasy Państwowe nie przekażą tych puszczańskich nadleśnictw Białowieskiemu Parkowi Narodowemu skoro są dla nich ekonomicznym balastem. Otóż jest pewien szkopuł. Na utworzenie bądź powiększenie powierzchni parku narodowego musi wyrazić zgodę miejscowa społeczność w formie odpowiedniej uchwały lokalnego samorządu terytorialnego. A miejscowym wcale się do tego nie spieszy. Skąd mają środki finansowe nadleśnictwa, które za względów przyrodniczych nie są w stanie uzyskać dodatniego wyniku finansowego? Korzystają z dopłat z Funduszu Leśnego, który jest funduszem wyrównawczym. Dyrektor Generalny Lasów Państwowych niemalże jak mityczny Janosik zabiera bogatszym i daje biedniejszym. Oczywiście to ogromny skrót, wszystko jest liczone według skomplikowanych algorytmów. Ostatnio podnoszą się głosy, że mamy zbyt mało parków narodowych. Otóż mamy ich więcej niż w Niemczech i Francji razem wziętych, pomimo, że każdy z tych krajów jest większy od Polski. Parki narodowe są finansowane przez państwo, no chyba że komuś zakwili pomysł, że trzeba tymi kosztami obciążyć Lasy Państwowe.

Oczywiście Lasy tego ekonomicznie nie udźwigną, a może o to właśnie chodzi?

Przyznaję że kolejny zarzut jest w pełni prawdziwy, co wcale nie musi oznaczać, że w pełni uzasadniony. Zarzuca się mianowicie leśnikom, że doprowadzili w lasach do pinetyzacji. Termin pochodzi od łacińskiej nazwy sosny Pinus. W okresie tuż powojennym, na terenach tak zwanych "Ziem Odzyskanych"(lepszy byłby termin "Wyzyskanych") bardzo dużo gruntów rolnych leżało odłogiem. Wśród wielu czynników mających wpływ na taki stan było bardzo niskie zaludnienie. Ugorujące grunty zalesiano najczęściej sosną, bo było to najłatwiejsze i najtańsze. Nie było map glebowych, częstokroć żadnych dokumentów leśnych. Również wiedza ówczesnych leśników, częstokroć nie mających leśnego wykształcenia dalece odbiegała od wiedzy współczesnych leśników, którzy zazwyczaj mają wyższe wykształcenie leśne i nierzadko studia podyplomowe. Poznałem kilkunastu tamtych wspaniałych ludzi, którzy częstokroć mundur żołnierski zmienili na mundur leśnika. To byli (nie ma już ich wśród nas) wspaniali, kochający las i oddani tej jakże często niebezpiecznej służbie bez reszty. Nasłuchałem się tych niezwykłych opowieści o czasach, gdy po przejściu frontu spotkać było można niedobitki Wehrmachtu i Werwolfu, grasowały uzbrojone bandy szabrowników, nierzadkie były zbrojne utarczki między oddziałami podziemia (żołnierze Łupaszki) a "bezpieką". Zarzucanie tym wspaniałym leśnikom, że doprowadzili do pinetyzacji jest wręcz nieprzyzwoite. Nierzadko zdarza się, że gdy te powstałe w wyniku wyklinanej pinetyzacji drzewostany podlegają planowanemu użytkowaniu rębnemu, to nagle ekologiści podnoszą larum, że leśnicy wycinają las cenny przyrodniczo. Te krytykowane "dziury" w lesie najczęściej służą przebudowie drzewostanów i wzbogacenie ich o gatunki liściaste, oczywiście gdzie żyzność gleby na to pozwala.
Ostatnio dowiedziałem się, że nadleśniczowie, którzy piastują jakieś funkcje w kołach łowieckich, których są członkami, muszą z tych funkcji zrezygnować. Decydenci twierdzą, że może zachodzić konflikt interesów między myśliwymi, którzy z różnych przyczyn nie wykonają rocznego planu pozyskania zwłaszcza zwierzyny płowej a nadleśnictwami, które powinny obciążyć w takim przypadku koła łowieckie kosztami zabezpieczania upraw i młodników przed szkodami przez tę zwierzynę wyrządzanymi. Jakoś nikomu to przez ostatnie 80 powojennych lat nie przeszkadzało, a oskarżanie tych leśnych fachowców z najwyższej półki o stronniczość jest wręcz obraźliwe. Przecież to (Art. 35) nadleśniczy odpowiada za stan lasu, częstokroć wielomiliardowej wartości. Podlega zresztą kontroli zarówno NIK, Głównej Inspekcji Leśnej jak i odpowiednim służbom w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych czyli szczeblowi co do zasady nadzorującymi i kontrolującymi nadleśnictwa. Jeden z moich zaprzyjaźnionych nadleśniczych, zarządzający nadleśnictwem o powierzchni ponad 20 tys. hektarów jest od wielu lat prezesem w kole, które na zarządzanym przez niego nadleśnictwa dzierżawi raptem około 200 ha lasu.

Zupełnie irracjonalnym i w świetle dotychczasowych "dokonań" niektórych tak zwanych organizacji ekologicznych jest pomysł zmiany prawa dający im prawo zaskarżania do sądu Planów Urządzenia Lasu. Przecież te plany są zawsze podawane do wiadomości publicznej w celu konsultacji społecznej a przypominam, zatwierdza je osobiście minister. Takie postępowanie w i tak przeciążonych sądach mogą wlec się niemiłosiernie długo, zwłaszcza, że w każdym przypadku przysługuje od wyroku procedura odwoławcza. Może właśnie o to chodzi. Tych przykładów mógłbym przywołać znacznie więcej. Odnoszę przykre i wcale nie odosobnione wśród Leśnej Braci wrażenie, że w Ministerstwie Klimatu i Środowiska a zwłaszcza przez pana podsekretarza stanu Mikołaja Dorożałę nakręcanego przez jego akolitów mieniących się ekologami robi się dużo żeby w opinii publicznej obrzydzić Lasy i służącym im leśników. Przynosi to niestety efekty. Niegdyś w rankingu zaufania społecznego do przedstawicieli poszczególnych zawodów my leśnicy byliśmy na słusznie zajmującymi pierwsze miejsce strażakami.

A obecnie... Ja, niemalże osiemdziesięcioletni, emerytowany leśnik gorąco apeluję do świętych Gwalberta i Huberta, patronów leśników i myśliwych, żeby chronili nas przed nawiedzonymi ekoterrorystami i niekompetentnymi politykami, którzy swoje decyzje opierają na szkodliwych radach tych wcześniej wymienionych.


Darz bór
Stanisław Blonkowski - emerytowany leśnik






2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B