Rowerowa Obwodnica Olsztyna (65): Córka oskarżyła matkę o czary

2024-01-28 10:55:00(ost. akt: 2024-02-09 08:54:07)

Autor zdjęcia: Igor Hrywna

Wiaczesław Kowalski, ukraiński snajper trafił Rosjanina z odległości 3800 metrów. To rekord świata, bo i takie rekordy się mierzy. Czy Jan Nowak mógł trafić Tatara z jakichś 2000 metrów? Powiedzieć, że to nie możliwe nie można, bo Nidzica utraciłaby swoją najgłówniejszą legendę.
Powrót doktora von Kniprode

Zanim jednak pod Nidzicę (niem. Neidenburg, mazurski Nibork) zawędrowali Tatarzy najpierw trzeba było ją założyć i nadać prawa miejskie. A uczynił to w 1381 roku Winrych von Kniprode, który mi zawsze kojarzy się z leciwym filmem "Powrót doktora von Kniprode", w którym opowiada o powojennych losach szefa warszawskiego Gestapo, który w rzeczywistości nazywał się Ludwig Hahn. Film kręcono w połowie lat 60, wtedy Hahn spokojnie żył sobie w Hamburgu i nie krył się specjalnie ze swoją przeszłością. Aresztowano go jednak w końcu i skazano na dożywocie. To jednak z Nidzicą nie ma nic wspólnego.

Krzyżacy pobudowali w miasteczku w 1400 roku zamek a potem Nidzica przeżywała wspólne losy z innymi ziemiami Prus Książęcych. Pustoszyły ją ogień i morowe powietrze. Próbowali też Tatarzy, którzy jako sprzymierzeńcy polskiego króla najechali południowe Mazury i pozostawili po sobie zgliszcza. Nidzicy, a mówiąc precyzyjnie zamku, jednak nie zdobyli. Częściowo zniszczyli go i spalili w 1945 roku Rosjanie, odbudowano go w połowie lat 60tych.

Stawiano go przez 30 lat na sporym wzgórzu, które wtedy z trzech stron było otoczone bagnami. Teraz bagien już nie ma, ale i tak trzeba włożyć trochę wysiłku, żeby wspiąć się pod górkę. Możecie u podnóża
góry zamkowej przystanąć przy socrealistycznym pomniku króla Władysława Jagiełły, postawionym w 550. rocznicę Bitwy pod Grunwaldem.


Zamiast iść prosto, można też skręcić w prawo. Stoi tam drugi pomnik, ojca i brata Ferdynanda Adolfa Gregorovius (1821-1891) historyka rodem z Nidzicy, nagrodzonego za swoje prace o historii Rzymu jego honorowym obywatelstwem. Gregorovius pochodził z polskiej, acz zgermanizowanej rodziny Grzegorzewskich. W młodości mocno obstawał za Polską. Jego starszy brat najprawdopodobniej walczył w powstaniu listopadowym. Jego ojciec mocno przysłużył się do odbudowy zamku po francuskich zniszczeniach z czasów napoleońskich. Pomnik został odnowiony w 1999 roku.


W zamku mieści się tam między innymi Muzeum Ziemi Nidzickiej. W dawnej jadalni zachowały się freski gotyckie z przełomu XIV i XV wieku. Zobaczycie na nich św. Weronikę trzymająca chustę, na której odbiła się twarz Chrystusa. Ważne są tutaj jego oczy. Gdziekolwiek staniecie Jezus będzie na was spoglądał. Jeżeli na was nie patrzy, to znaczy, że jesteście zatwardziałymi grzesznikami.
Warto też przystanąć przy rekonstrukcji unikatowego systemu odwadniającego złożonego z glinianych garnków, który znajdował się pod kamienicami na nidzickim rynku.

Córka oskarżyła matkę o czary

W dawnej Nidzicy, jak w całej Europie, chętnie polowano na czarownice. Najwięcej procesów o czary w czasach wczesnonowożytnych odbyło się przed sadami w Pasłęku (25) i Nidzicy (23). Pierwszy znany proces odbył się tam w latach 1572-1573. Sąd zajmował się losem Katarzyny Metzke, którą własna córka oskarżyła o czary. Sąd wziął więc kobietę na tortury. Te nic nie dały, ale sędziowie postanowili wydobyć z jej przyznanie. Nawet wtedy, kiedy córka przyznała się (bez tortur), że fałszywie oskarżyła matkę, bo ta "już za długo żyje, a ona nie może przejąć jej majątku". Katarzyna ostatecznie ocaliła głowę. czy i jak ukarano jej wyrodną córkę, tego już nie wiemy.

Wielkie głazy

Dwa kilometry od centrum Nidzicy, na polach wsi Tatary, leży sobie kamień. Od jak dawna “to robi” nie wiadomo. Wiadomo za to, że ma 19 metrów obwodu i ponad 2 metry wysokości. Jest długi na 6,5 metra i na 4 szeroki. Kiedyś był większy, ale zapobiegliwi Mazurzy odłupywali go po trochu i wyrabiali sobie z kamienie młyńskie. Może zatem był kiedyś potężniejszy od "Diabelskiego Kamienia" w Bisztynku, który ma 28 metrów obwodu i uchodzi za największy w regionie. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że największy głaz narzutowy w Polsce to Trygław, który spoczywa na cmentarzu w Tychowie w zachodniopomorskim. W obwodzie ma około 50 metrów, długości 16 a szerokości 11. Waży jakieś 2000 ton.

To przy nim w 1656 roku mieli zatrzymać się Tatarzy. Do Prus zabrał ich ze sobą hetman Wincenty Gosiewski, który na polecenie króla Jana Kazimierza miał zdyscyplinować elektora pruskiego, który zdradził Rzeczpospolitą i wspierał Szwedów.

Tatarzy budzili zresztą powszechny popłoch cywilów. Kiedy było trzeba wojowali, ale w wolnych chwilach mordowali, rabowali i brali w jasyr. Mocno spustoszyli wtedy Mazury. Mieli też zapędzić się w okolice Nidzicy, choć brak na to pewnych dowodów.

Dzielny krawczyk z armatą

W każdym razie nieco ponad 100 lat później po raz pierwszy usłyszeliśmy o dzielnym krawczyku Janie Nowaku, który wraz z innymi mieszkańcami Niborka schronił się na zamku, którego bronili ponoć Szwedzi.

Ów mistrz igły miał jednym strzałem z zamkowych murów powalić ucztującego przy wzmiankowanym kamieniu tatarskiego wodza. Na takie dictum ordyńcy odstąpili, Jasia ogłoszono bohaterem a kamień nazwano Tatarskim.

To oczywiście raczej tylko piękna legenda, bo z nidzickiego zamku do kamienia będzie pod dwa kilometry. A krawca trudno podejrzewać w takiej biegłości ze strzelania z armaty.To nie zmienia jednak faktu, że Tatarski Kamień warto zobaczyć i zrobić sobie przy nim pamiątkowe zdjęcie. Wieńczy go kula symbolizująca ów legendarny strzał.

Nidzica była wtedy malutka osadą. Jeszcze w XVIII wieku liczyła sobie 270 na 180 metrów. Gwałtowny rozwój miasta przypadł na druga połowę XIX wieku. W 1888 roku miasto otrzymało połączenie kolejowe z Olsztynem i Działdowem, a w 1900 roku z Wielbarkiem. To ostanie zlikwidowane w 2001 roku.

Pomaczaj me kuba

W XIX wieku Nidzica, podobnie jak Szczytno, słynęła wtedy z produkcji kafli. Z ich wyrobnictwa słynęła tam rodzina Karpowiczów: Fryderyk Karpowicz i jego syn (już nie Karpowicz), ale Johann Karpowitz.
Na tych kaflach znani i nieznani twórcy rozmieszczali rzeczy świętobliwe i frywolne, związane z codziennym życiem Mazurów. Na jednym z nich wdzięczą się dwie dziewoje. Między nimi młodzian. — Pomaczaj me kuba — umizga się jedna. — A i me kubecku — domaga się druga.

Choć nie tylko, bo zachowały się też kafle nawiązujące do wielkiej polityki. Na jednym z nich z podpisem "Polak", przestawiono jeźdźca w skoku, strzelającego z pistoletu, a pod nim wijącą się rzekę. Co uważającym na lekcjach historii kojarzyć się musi z księciem Poniatowski, który poniósł śmierć skacząc na koniu do Estery. Na innym anonimowy autor napisał: Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi Pan jej (pan czyli car).

— Po polsku myśleli i czuli owi mistrze...Pisali jak umieli, ale pisali po polsku — pisała w opublikowanym w 1951 roku artykule "Napisy polskie na kaflach mazurskich" Emilia Sukertowa-Biedrawina. — Okolicznościowe napisy polskie oraz kafle zanikają około 1870 r. czyli w okresie ostatecznego wyrugowania języka polskiego ze szkolnictwa na Mazurach, co się zbiega z okresem, kiedy po wojnie francusko-pruskiej Niemcy poczęli wprowadzać „kulturę" na Mazurach. Rodzime „staroświeckie" kafle mazurskie wyszły z mody — stwierdziła gorzko.

I rzeczywiście. W 1825 roku w powiecie nidzickim po polsku mówiło 28 991 mieszkańców, po niemiecku 2149. Sto lat później było to odpowiednio 8 i 29 tysięcy.

— Z ludności rolnicy, i w ogóle mieszkańcy ulic bocznych Niborka są Polakami; rynek posiadają majętniejsi Niemcy przybysze, albo i Polacy zgermanizowani, którzy zmienili nazwiska krótkim sposobem, i tak Płonka zmienił swoje nazwisko na Plonke, Letki na Liedtke — pisał w 1844 roku August Maksymilian Grabowski w swojej relacji "Podróż do Prus". I dodawał: — Kobiet szczególnie przyjęły tam strój niemiecki. Każda, jesli nie przemówi, będzie nizawodnie nazwana Szwabką przez Polaka; gdy wszakże otworzy usta, gdy powie swoje nazwisko, przekonasz się, że jest Polką, każda mówi jedynie po polsku...Mężczyźni z wierzchu są także Niemcami, nie tak bardzo jednak jak kobiety; w ich domach jest tożsamo co w domach włościanina innych części krajów polskich z różnicą, że widać daleko większy porządek, czystość i bogactwo.
Żeby zobaczyć nidzickie kafle trzeba wybrać się do muzeum w Szczytnie, gdzie stoi piec zbudowany z niborskich kafli.


Dwa cmentarze Barucha Chemiaka

W tym też czasie pojawili się tam Żydzi. Pierwszym był rzeźnik i kupiec Baruch Chemiak. Mimo tego, że nie miał zgody na zamieszkanie w mieście, tolerowano go, bo nie było chrześcijańskiego rzeźnika. — W związku z tym radca podatkowy von Seydlitz prosił o wyrażenie zgody na pobyt Chemiaka w Nidzicy, z której wypędzi się go, gdy tylko znajdzie się jakiś chrześcijański rzeźnik — pisze Jacek Wijaczka w jednym z rozdziałów "Historii Nidzicy i okolic".

W pierwszej połowie XIX wieku Żydzi otrzymali w Prusach pełnię praw a w 1884 roku zbudowali sobie w Niborku synagogę, którą część zaczadzonych nacjonalizmem mieszkańców Neidenburga
zniszczyli w 1938 roku. Zabito też kilku Żydów.

NSDAP cieszyła się zresztą w Nidzicy i powiecie wielką popularnością. W wyborach do prowincjonalnego sejmiku w 1933 roku na 18 tys. głosów 14 tys. padło na hitlerowców. W wyborach w Nidzicy w tym samym roku NSDAP zdobyła ponad 3 tysiące głosów a jej oponenci nie przekroczyli tysiąca.

Większość z Żydów (w 1925 roku mieszkało 92 Żydów) wyjechała do Berlina. Stamtąd, już w czasie wojny, trafili do obozu w Terezinie. W miejscu synagogi Niemcy zbudowali Muzeum Pogranicza.
W mieście był też dwa żydowskie cmentarze. Oba w stanie szczątkowym zachowały się do dzisiaj.


Rosjanie zdobyli Nidzicę w sierpniu 1914 roku. Potem miasto jeszcze trzy razy przechodziło z rąk do rąk. Kiedy do miasta wjechał rosyjski patrol, został ostrzelany. W odwecie generał Martos kazał zbombardować Nibork. Rosjanie mieli wystrzelić na miasto około 300 granatów i szrapneli. W ciągu 3 godzin zniszczyli 2/5 zabudowy miasta, w tym większość zabudować wokół rynku. Jednak stojący przy rynku kościół ewangelicki zniszczyły nie pociski, ale podpalili go pijani Rosjanie. Miasto zostało wtedy zniszczone w 50%.


W 1939 roku nidzicki dworzec był jednym z dwóch zbombardowanych niemieckich dworców w czasie kampanii wrześniowej. 2 września załoga małego bombowca P23 "Karaś" przelatując nad Nidzicą zauważyła niemieckich żołnierzy przed dworcem.

— Nagle nasz „Karaś” kładzie się w ostrym skręcie i zawraca ku stacji kolejowej (...) Nadlatując nad tory nabieramy wysokości, aby nas nie rozniosły nasze własne eksplodujące bomby. Wpatrzeni w stojące pociągi lecimy wzdłuż torów. Budynki dworcowe i wagony są już coraz bliżej, po prostu rosną w oczach. Za chwilę polecą bomby.
 Poszły! — wspominał po latach jeden z członków załogi.
— Nasze bomby już rwą się między pociągami i budynkiem dworcowym. W równych odstępach wykwitają krótkie, krwawe błyski, a szybko następujące po sobie eksplozje szarpią kłębami dymów, przesłaniając pociągi i dworzec. O tym wydarzeniu przypomina stojący przed dworcem niewielki pomnik.

Nidzica była pierwszym miastem w Prusach, które w styczniu 1945 roku zdobyła Armia Czerwona. W Nidzicy był wtedy rosyjski kapitan, późniejszy noblista Aleksander Sołżenicyn. Opisał mordy i gwałty czerwonoarmistów w poemacie "Pruskie noce".

Jestem Polka, a nie Niemka!

Rosjanie zajęli Nidzicę właściwie bez walki 21 stycznia. Kiedy kapitan Sołżenicyn wkraczał do miasta, te już płonęło, podpalone przez czerwonoarmistów. To co sam zobaczył i usłyszał opisał właśnie "Pruskich nocach".

Jest tam scena, kiedy narrator poematu w splądrowanym domu znajduje matkę z córeczką. Matka jest ranna. Córeczka, ofiara zbiorowego gwałtu, nie żyje. Narrator zastanawia się, ilu rosyjskich żołnierzy leżało na zmaltretowanym ciele dziewczynki, zanim skonała: Pluton, a może kompania? "Dziewczynka przemieniła się w kobietę, a kobieta w trupa”.

Tak to opisał Sołżenicyn:

Ostry dzwonek. Łomot w drzwi.
Jakiś brzęk - to szyba pękła.
Potem tupot, za kimś biegną
I kobiecy krzyk po chwili:
Jestem Polka, a nie Niemka!
A im i tak wszystko jedno,
Jest okazja - to skorzystaj.

— Czerwonoarmiści...próbowali ściągnąć z wozu siostrę autora, w obronie której stanął ojciec. Wówczas żołdak sowiecki strzelił mu w głowę. Autor wraz z matką uciekli, ale...kiedy upłynęło trochę czasu wrócili na miejsce tragedii. Tam zastali martwego ojca, postrzelonego wuja, a dookoła leżały ciała innych zabitych...kilka dni po powrocie, do domu przyszli Rosjanie. Nie pomogły tłumaczenia matki - my ne nemcy, mazurki" i żołdacy zastrzelili ją oraz siostrę, natomiast wspominający to został ciężko ranny — przytacza wspomnienie
Karla Heinza Wrucka z Nidzicy Małgorzata Grochowska, w książce "Warmia i Mazury. Mozaika kultur i narodów".

Rosyjscy żołnierze nie robili właściwie nic więcej ponad to, na co pozwolili im ich dowódcy. — Teraz stoimy przed jaskinią, z której napadł na nas faszystowski agresor. Zatrzymamy się dopiero wtedy, gdy zrobimy porządek. Nie będzie litości – dla nikogo... Kraj faszystów musi przemienić się w pustynię - rozkazał Iwan Czerniachowski, dowódca III Frontu Białoruskiego, w przededniu styczniowej ofensywy.
Generał ten jest odpowiedzialny za rozbrojenie, aresztowanie i wywózkę do sowieckich łagrów dowództwa i żołnierzy wileńskiego okręgu Armii Krajowej. Jego pomnik jeszcze niedawno stał pod Pieniężnem.

Pisząc o oficerach warto wspomnieć majora Lwa Kopielewa, który w styczniu 1945 był w Nidzicy, a wcześniej przejeżdżał przez płonące Kozłowo. Zatrzymał auto i zapytał żołnierzy:

– Znaczy [Niemcy], podłożyli miny i podpalili?
– Nie, w ogóle żadnych min nie było, a ten ogień to zrobili nasi.
– Ale po co?
– Ach, a kto wie, po co. Tak po prostu dla zabawy. […] Tu są Niemcy! No to rozwalić wszystko, spalić wszystko! Wziąć odwet!

Major Kopielew próbował bronić napastowane przez czerwonoarmistów kobiety. Doszło do kilku scysji nie tylko z szeregowcami, ale także z podoficerami, a nawet oficerami. Tak było w Neidenburgu, tak było później w Olsztynie). Na początku kwietnia 1945 roku aresztowano go w szpitalu. Oskarżono go o szerzenie „burżuazyjno-humanistycznej propagandy na rzecz wroga”. Dziesięć następnych lat Lew Kopielew spędził w rosyjskich więzieniach i obozach karnych.

Jeszcze w 1952 roku Nidzica nie podnisola się z ruin, jakie pozostawili po sobie zdobywcy

Z kilkutygodniowych rosyjskich rządów Nidzica podnosiła się potem przez najbliższych kilkadziesiąt lat.
Rosjanie od stycznie do kwietnia zamienili Nibork w kupę gruzów. Zniszczenia oceniano na 71%, z miast powiatowych bardziej była zniszczona tylko Iława (75%). Odbudowanie krótkotrwałych rosyjskich rządów trwało potem kilkadziesiąt lat.


:
W powiecie nidzickim zostało ponad 2 tysiące Mazurów. Pierwszym starosta był też Mazur Edward Małłek. Jego brat został starostą działdowskim. — Karol Małłek został starostą w Działdowie, Edward natomiast - w Nidzicy. Obaj nie wytrzymali długo. Jako starosta w Nidzicy Edward szybko przekonał się, że nie podoła obronie miejscowej ludności przed gwałtami, grabieżą, wysiedleniami, stosowanymi przez wojsko i NKWD, oraz przed szabrownikami. Wtedy zrezygnował, odstał od władzy ludowej i został księdzem ewangelickim w Ełku. Tam doświadczył, jak w województwie białostockim i administracja, i UB tępią autochtonów — pisał Erwin Kruk w artykule "Karol Małłek czyli sprawa mazurska".

8 miesięcy za gwałt

Edwad Małłek był zdeklarowanym polskim Mazurem, nauczycielem i przedwojennym podoprucznikiem Wojska Polskiego, brał udział w kampanii wrześniowej. Po 1945 był coraz bardziej rozczarowany.
— Gdzie jest moja Ojczyzna? Gdzie ona jest? Czy są nią Niemcy, gdzie się urodziłem? Czy jest nią Polska, do której bez mojej woli zostałem w 1920 roku włączony? Czy Ojczyzną moją są Niemcy, gdzie obecnie od 1973 roku żyję? Niemcy czy Polska? Polska czy Niemcy? Może nie jest ani jedna, ani druga? A może są nią obie? A może jednak żadna z nich? — tak zaczął swoje (napisane po polsku) wspomnienia.

Kiedy jechałem po Nidzicy na żydowskie cmentarze moją uwagę przykuł budynek a potem niecodzienna tabliczka, informująca, że mieścił się po wojnie Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego "miejsce aresztowań, tortur i kaźni przeciwników totalitarnego systemu komunistycznego". tablicę w 2006 roku ufundowała "Solidarność".

To w tym budynku rozegrała się też tragedia nidzickiej Mazurki. Otóż pewnego dnia w 1948 roku szef UB w Nidzicy pił z dwoma kolegami. Potem poszli do mieszkania znajomej, ale nie znali dokładnego adresu. Tak przez przypadek trafili do mieszkania jej sąsiadki, Mazurki. Zabrali ją na UB, i tam zgwałcili. Mówiła o tym cała Nidzica, więc ubowców zatrzymano. Dostali po roku więzienia. Odsiedzieli 8 miesięcy.


Z Nidzicy pojechałem sobie ścieżką rowerową przez Waszulki do Napiwody, wsi założonej w XV wieku. — Istniała tam hamerni, czyli kuźni, ale mieszkańcy w większości trudnili się bartnictwem. Cała okolica została zasiedlona przez ludność polską — wyczytałem w książce "Gościniec niborski".


Napiwoda ma tez zapisanych parę linijek w historii Polski. W 1807 roku mieściła się tam główna Kwatera Korpusu Obserwacyjnego generała Zajączka liczącego prawie 7 tysięcy żołnierzy.

— Stąd słał listy do Napoleona w Ostródzie, stąd wydawał rozkazy swoim pułkom, tutaj też odbierał prowiant od Józefa Wybickiego, słynnego twórcy Mazurka Dąbrowskiego — czytamy we wspomnianej książce.
Trzeba jednak wspomnieć i o tym, że na przykład w pobliskiej Małdze żołnierze 8 pułk piechoty dowodzonego przez poetę i pisarza, płk. Cypriana Godebskiego (1765-1809) zrobili z ewangelickiego kościoła stajnię dla koni. Takie zachowanie żołnierzy Napoleona w ówczesnych Prusach nie było niestety czymś wyjątkowym.
Francuzi nie zapisali się najlepiej choćby w pamięci mieszkańców podolsztyńskiego Jonkowa, w większości mówiących wtedy po polsku Warmiaków. Złupili wieś, a z miejscowego kościoła ukradli między innymi kielichy mszalne, lichtarze i monstrancję.

Jednakże polscy żołnierze zdecydowanie odróżniali się od francuskich, o rosyjskich już nie wspominając. Generał Zajączek zabronił rekwirować żywność od okolicznych mieszkańców, co zauważyła żona jednego z polskich generałów, który stacjonował w niedalekich Wałach. — Mąż zajmował się ta sprawa aprowizacji żołnierzy ze zwykłą bezstronnością, oszczędzając nawet mieszkańców — cytuje ją Jerzy Jasiński w broszurce "Żołnierze polscy na Mazurach".

Gdyby ktoś chciał się wybrać, to jakieś 10 kilometrów od Napiwody leżą Złote Góry, które opętały kiedyś miejscowych Mazurów. Gorączka złota na Mazurach


Źródła Łyny: listera jajowata i kokorycz wątła

We wsi stoi kościół z 1726 z czworoboczną drewnianą wieżą zakończoną barokowym hełmem. A obok rozciąga się Rezerwat Źródła Rzeki Łyny, gdzie panuje specyficzny mikroklimat. Zimą jest tam cieplej, latem chłodniej niż w okolicy. Z kronikarskiego obowiązku podaję, że można tam wytropić 454 gatunków roślin, w tym o tak apetycznych nazwach, jak: listera jajowata, kruszczyk szerokolistny czy kokorycz wątła. I co ciekawe, wszystkie one są opisane w Wikipedii.


Z Łyny jest już tylko rzut beretem do Łyńskiego Młyna, gdzie znajdują się źródła Łyny. Stoi tam sobie pamiętający dawne czasy młyn. Mielono tam zboże, potem wytwarzano kaszę, a jeszcze później przerobiono na folusz do wyrobu sukna. A potem przyszły nowe czasy i młyn nikomu nie był już potrzebny i niszczał. Teraz jego właścicielem jest UWM.

Bolejny: przeciwko czołgom

Trochę asfaltem, potem szutrem dojechałem do jeziora Bolejny, gdzie do tej pory zachowały sie elementy
niemieckiej zapory przeciwczołgowej, która stanowiła część Pozycji Olsztyneckiej. Stoi tam 61 słupków, dwa wyciągnięta na rzecz szutra, którym przyjechałem.
Wspomniana pozycja liczył sobie dobre 100 kilometrów i rozciągała się od Starych Jabłonek po Pasym. Rosjanie w 1945 roku przełamali ja praktycznie bez jednego wystrzału.


Znowu żółw

Wioseczka lezy kilka kilometrów na północ od Olsztynka. Niedaleko znajdują się "Bagna Nadrowskie".
"Bagna Nadrowskie". Obszar ten chroniony jest ze względu na występujące tu licznie ptaki, płazy i gady oraz żółwia błotnego. W rezerwacie występują też rzadkie rośliny. Niektóre powinny być objęte ochroną już za samą nazwę, jak na przykład taki wywłócznik skrętoległy. Jeżeli zaopatrzycie się w lornetkę, to życie na bagnie możecie poobserwować z wieży widokowej.
Nieco dalej znajduje się wieś Łutynówko i jezioro Wenyk. To tam ma powstać największy w Polsce i Europie rodzinny park rozrywki. Niedaleko jednak żyje tam sobie jednak błotny zółw, który już zablokował przebudowę szesnastki z Mrągowa do Ełku. Tutaj radykalni ekolodzy też zaczęli zółwiem wymachiwać.


I tak to dojechałem do Olsztynka. Zerknąłem tylko na stary dworzec i zapakowałem się po chwili do pociągu do Olsztyna.


Igor Hrywna

Trasa przejechana w listopadzie 2023: Nidzica-Waszulki-Napiwoda-Łyna-Łyński Młyn-Bolejny-Żelazno-Nadrowo-Łutynowo-Olsztynek







2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5