List do mamy na brzozowej korze sprzed 57 lat

2022-05-26 08:25:31(ost. akt: 2022-05-26 07:27:33)
Stefan Lempiecki z mamą Marią (1950 r.)

Stefan Lempiecki z mamą Marią (1950 r.)

Autor zdjęcia: arch. prywatne/GAC

Stefan Lempiecki z Giżycka posiada list napisany własnoręcznie na korze brzozowej, jaki 57 temu temu wysłał swojej mamie, będąc z przyjaciółmi na spływie kajakowym. Zawsze 26 maja wspomina jej radość z nietypowej widokówki z wakacji.
Kochano Mamo! Już przez 5 dni płyniemy i nie mieliśmy jednego dnia słonecznego. Mieszkamy w domkach campingowych. Średnio przepływamy 10 km i na noc zatrzymujemy się w schroniskach. Na jedzenie nie mogę narzekać. Tylko brak jest słońca. Myślę jednak, że nastąpi wreszcie koniec chlapaniny i będzie można się opalać. Mamy jeszcze do przebycia jeszcze około 80 km i prawdopodobnie w niedzielę będę w domu. Proszę pozdrowić panią Lidię - jeśli oczywiście przyjechała, Wicię, Piotra oraz znajomych. A więc do zobaczenia – pa. Stefan. Zgon, dn.30.07.65 r.

Fot. Renata Szczepanik

- Tradycyjnie wysyłało się pocztówki do rodziny i bliskich. Ja takowej nie miałem i wpadłem na pomysł na oryginalny list, pisany na korze brzozowej - opowiada Stefan Lempiecki, dziś 83-letni senior z Giżycka. - Latem 1965 roku wybrałem się z grupą przyjaciół na spływ kajakowy rzeką Krutynią. Z każdej eskapady należało wysłać do domu kartkę z podróży. Wszyscy pisali listy, widokówki. Znalazłem kawałek kory brzozowej i napisałem kilka słów do mamy. Początkowo nie sądziłem, że to się uda. Nie miałem nie tylko widokówki, ale też znaczka ani koperty, więc mój list podrzuciłem do koperty kolegi. Po moim powrocie do domu, mama opowiedziała mi o swoim zaskoczeniu z nietypowej widokówki, ale też nie ukrywała radości. Wszyscy znajomi byli zachwyceni oryginalnym pomysłem, że hej. Przy okazji wspomnień tej wyprawy przypomina mi się zabawny epizod. Wiosłowanie przy silnym wietrze dało nam tak w kość, że następnego porankach przy śniadaniu nie mogłem utrzymać łyżki! Ale wyprawa była niesamowita i niezapomniana.

Fot. Renata Szczepanik

Dzień Matki skłania do refleksji
Pomimo upływu 57 lat list do mamy Marii Lempieckiej zachował się w bardzo dobrym stanie, nie wyblakł nawet atrament. Pan Stefan przechowuje tę niezwykłą widokówkę w Encyklopedii Staropolskiej Glogera na pamiątkę dla dzieci, wnuków. A kim jest Lidia z listu? Okazuje się, że sympatią ze Śląska, która lato spędzała na Mazurach. Znajomość nie przetrwała próby czasu i odległości. Pan Stefan poślubił miłość swojego życia – wspaniałą i wyjątkową Zofię, która podobnie jak on przybyła do Giżycka z Wileńszczyzny. Do dziś tworzą cudowną, kochającą rodzinę, ciesząc się każdą wspólnie spędzoną chwilą.

Stefan Lempiecki z mamą Marią (1950 r.)
Fot. arch. prywatne/GAC
Stefan Lempiecki z mamą Marią (1950 r.)

- Choć mojej mamy już nie ma z nami ponad trzydzieści lat, to często ją wspominam, przeglądam stare fotografie. Takie święto jak Dzień Matki skłania do refleksji – mówi Stefan Lempiecki. - To była wyjątkowa kobieta. I bardzo dzielna. Kiedy uciekaliśmy bydlęcymi wagonami z Wileńszczyzny we wrześniu 1946 roku, zatrzymaliśmy się na Mazurach w Łuczanach czyli dzisiejszym Giżycku, zamiast jechać do Poznania, dokąd mieliśmy skierowanie. Miałem siedem lat. W tym czasie było trudno znaleźć mieszkanie, mieszkaliśmy więc na rampie przez kilka dni, spałem w kufrze. Potem mama znalazła pomieszczenie w małej chatce przy ulicy Warszawskiej. Poszedłem do szkoły. Mama co mogła, to wkładała mi do woreczka płóciennego służącego jako tornister. Znalazła też gęsie pióro, zaostrzyła. O dziwo bardzo dobrze pisało, nawet tak długo jak wieczne. Mama powiedziała, że takim piórem to nawet sam Mickiewicz pisał wiersze.

Stefan Lempiecki z mamą przed budynkiem gospodarczym na podwórku przy ul. Warszawskiej w Giżycku (1950 r.)
Fot. arch. prywatne/GAC
Stefan Lempiecki z mamą przed budynkiem gospodarczym na podwórku przy ul. Warszawskiej w Giżycku (1950 r.)

Doszedł list bez adresu
Stefan Lempiecki, niegdyś harcerz, pracownik Centrali Rybnej, aktywny działacz społeczny, inicjator wielu wydarzeń kulturalnych, pomysłodawca Biesiady Wileńskiej, odznaczony medalem za szczególne zasługi dla Giżycka, chętni dzieli się swoimi wspomnieniami. Z ogromną życzliwością opowiada o swojej mamie Marii, która była fryzjerką w jednym z zakładów fryzjerskich w Giżycku. Dzięki temu kilka lat po wojnie otrzymała pierwszy w swoim życiu wyjątkowy list i nie był od jedynego syna.

- To chyba był cud, że mama otrzymała list z Wileńszczyzny, który był bez adresu. Posiadał jedynie jej imię i nazwisko, miasto oraz informację, żeby szukać adresata w miejscowych zakładach fryzjerskich i ewidencji ludności – wspomina pan Stefan. - Tak dowiedzieliśmy się, że ojciec żyje, walczył w armii Andersa. Odnalazł nas nad Niegocinem kilka lat po wojnie.

Stefan Lempiecki z listem do mamy napisanym w 1965 r. na korze brzozowej
Fot. Renata Szczepanik
Stefan Lempiecki z listem do mamy napisanym w 1965 r. na korze brzozowej

Stefan Lempiecki bardzo tęskni za ukochaną mamą, o której może opowiadać godzinami. Tęskni też za Wileńszczyzną, blinami z wereszczaką, których oryginalnego smaku nigdy nie udało się mu odtworzyć. Zawsze w Dniu Matki wspomina jej powiedzenie: „Pamiętaj, że jedna matka wyżywi dziesięcioro dzieci, ale dziesięcioro dzieci jedną matkę, oj nie zawsze”.
Renata Szczepanik


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5