Balkon a sprawy intymne
2019-03-01 08:44:48(ost. akt: 2019-03-01 08:59:22)
Jakiś czas temu stałam się szczęśliwą posiadaczką własnego M. Że przy okazji na całe życie zyskałam wiernego przyjaciela — kredyt hipoteczny — pomijam wymownym milczeniem. Niestety, kupowałam swoje mieszkanie jesienią, a ta nie sprzyja odpoczywaniu na balkonie…
Balkon w moim mieszkaniu projektanci zaplanowali z dużym rozmachem. Właściwie to loggia, o zawrotnej powierzchni 8 metrów kw. — jeśli porównać go z sypialnią w poprzednim mieszkaniu, która tych metrów liczyła niespełna 9 — można wyrobić sobie zdanie.
Ale ponieważ, jak wspomniałam, była jesień, krótko potem nadeszła zima, a mieszkanie w stanie deweloperskim wymaga przede wszystkim szpachli, parkietów, płytek, żyrandoli, no i paru mebli — płytki na balkonie kładliśmy więc, korzystając z chwilowego wahnięcia temperatury mocno w górę. I to by na razie było na tyle…
Po zimie przyszła wiosna, mieszkanie było już urządzone — w końcu mogłam cały zapał, energię i inwencję twórczą poświęcić balkonowi. Na dobry początek wstawiłam monstrualnych rozmiarów, głęboką na 60 cm skrzynię w najbardziej nasłonecznionym miejscu i wsadziłam dwa tuziny cebulek szczawika, ziarna słonecznika oraz kilka sadzonek lawendy. Potem, w takim zachyłku od wschodu zainstalowałam dużą donicę i posiałam w niej maciejkę i lobelię — staram się sadzić kwiaty i rośliny przyjazne pszczołom. W ulubionym sklepie budowlano-ogrodniczym po okazyjnej cenie nabyłam dwa fotele-leżaki oraz zgrabny stoliczek. Na poręczy zawiesiłam kilka doniczek z ukochanymi cyklamenami. W pierwsze sobotnie przedpołudnie, korzystając z kwietniowego, całkiem dziarskiego już słoneczka — upichciłam szarlotkę, przygotowałam sobie kawkę, książkę i, pełna optymizmu i radości dla świata, wyszłam na balkon…
Jakże krótka i wiotka była ta moja radość…! Jakże gliniane nogi miało moje pozytywne nastawienie i optymizm…! O, jakże płonne okazały się też moje nadzieje na słoneczne opalanie z książką…!!!
Sęk w tym, że z lewej strony mojej loggii jest wolna przestrzeń na ten zachyłek z donicą. Z prawej natomiast graniczę z loggią sąsiadów. Granicę stanowią natomiast dwie, oddzielone od siebie murowaną kolumną, ażurowe konstrukcje z metalu, w które wpleciono cztery pleksiglasowe płyty. Zarówno boki, góra i dół tych metalowych konstrukcji, jak i miejsce pomiędzy ramą a tymi płytami — to zupełnie wolne przestrzenie, przez które nie tylko wszystko widać, ale także słychać i czuć…!
Jakby wciąż mało było komuś dramatyzmu w tej mojej z życia wziętej historii — w grę zaczął bardzo mocno wchodzić charakter i styl życia moich sąsiadów. Ba! Ich życie po prostu z butami weszło w moje i sen o letnim pokoju w jednej chwili po prostu zdechł i diabli go wzięli…!
Zaczęło się od tego, że sąsiad pali. W porządku, każdy jest panem swojego życia i jeśli chce zakończyć je przed czasem — jego sprawa. Ale dlaczego sąsiad-palacz nie zapytał o moją zgodę, zakładając, że i ja nie mam ochoty dożywać zgrzybiałej starości? Bo oczywiście cokolwiek sąsiad palił na swoim balkonie — leciało nie tylko w stronę mojego, ale przy otwartych drzwiach balkonowych i oknach wręcz dostawało się do mieszkania. Jakby tego było mało, ta palarnia została tam świetnie urządzona akurat przy ażurowym przepierzeniu między naszymi balkonami, choć oni dysponują powierzchnią ponad 12 metrów. Wiem, bo ilekroć żona sąsiada przyjmowała na tym balkonie liczne towarzystwo, oznajmiała liczbę owych metrów wszem i wobec.
Właśnie. Kolejna sprawa to nader rozrywkowe życie i liczne grono przyjaciół, znajomych, koleżanek, kolegów, także innych sąsiadów… Weekend weekendem, ale tam zabawa zdawała się nie mieć końca: od poniedziałku do piątku standardowe życie pełne beztroskiej radości, a kulminacja od piątkowego wieczoru do późnej niedzieli. Taki permanentny karnawał w Rio na żywo i w kolorze — tyle że organizatorzy niektórych uczestników wciągali na siłę. I oczywiście wszystko w tej palarni, która była też kącikiem rozmów, zwierzeń i dysponowała stolikiem kawowym.
Wymownym milczeniem pomijam już dźwięk i nośność śmiechu mojej sąsiadki, od którego — mam wrażenie — muchy padają w locie…!
Po kilku takich sesjach poważnie zaczęłam myśleć o tworzeniu jakiegoś plotkarskiego bloga lub o uproszeniu redaktora naczelnego o rubrykę „Z życia Olsztyna”. Miałabym bowiem stały dostęp do wszelkich nowinek, pikantnych szczegółów z życia znanych bardzo i mniej olsztynian, ludzi na stanowiskach i piastujących przeróżne funkcje — bo, tak jak wspomniałam, sąsiedzi grono przyjaciół mieli liczne, a przecież każdy z nich gdzieś pracował, kogoś znał i choć rzadko kiedy urodził się i wychował w Olsztynie— wszyscy z nich najwyraźniej znali takie miejsca i takich ludzi, że nawet ja nie miałam o nich pojęcia…!
Jedna z koleżanek sąsiadki przebiła wszystkich i wszystko. Któregoś pięknego popołudnia, kiedy słońce ledwie co zaczęło chylić się ku zachodowi — rozpoczęła długą i krew w żyłach mrożącą opowieść o swoim szefie. Opowiadała bez żadnych ogródek i zahamowań, otwartym tekstem, z nazwiskami, funkcjami i adresami. Mam wrażenie, że padł wtedy nawet czyjś numer telefonu… Żeby to jeszcze były normalne utyskiwania, że ciśnie, bez przerwy goni do pracy, a wynagrodzenie takie sobie… O nie! Główny motyw opowieści to było nader rozwiązłe prowadzenie się szefa i jego liczne podrywki, które — dla jeszcze większej pikanterii i podkreślenia własnej hulaszczej natury — zatrudniał w swojej firmie…! Nawet wszystkich szczegółów anatomii mi nie oszczędziła…!
Niepohamowane w swojej otwartości, nieskrępowaniu, braku elementarnej dyskrecji i egzaltowanych wykrzyknieniach koleżanki mojej sąsiadki i ona sama nie wzięły pod uwagę nader znaczącego w całej tej historii faktu: ja tego szefa znałam… Broń Boże nie jako kolejna jego kochanica — a ze względu na kontakty służbowe. I nawet jeśli nie byłabym w stanie uznać go za człowieka nobliwego, statecznego i wiernego jednej tylko kobiecie — mam silne przeświadczenie, że ani ja, ani nikt inny nie musiał tych opowieści słuchać. Że czasem to, co się dzieje w pracy — nie powinno wyjść nigdzie dalej.
Co z drugiej strony dziwi — kiedy między sąsiadem i sąsiadką wynikała jakaś większa scysja — szli swoje brudy prać gdzieś w głąb mieszkania, szczelnie zamykając uprzednio drzwi i okna balkonowe…
Nauczona tymi przykrymi doświadczeniami, a trwał ten horror prawie 2 lata — apeluję do architektów o większą dbałość o intymność użytkowników. Ja sama mogę z łatwością wskazać w swojej klatce przynajmniej trzy mieszkania, z którymi mogę mieć nie tylko ażurowe przepierzenie, ale wręcz wspólny balkon. Okrutny los tak jednak chciał, że trafiłam na sąsiadów jak wyżej. I taką ewentualność architekci muszą brać pod uwagę — w innym wypadku może się polać krew i te zbrodnie spadną na ich sumienie!
Pragnę też ostrzec wszystkich, którzy do zakupu mieszkania się przymierzają. Strony świata, rozplanowanie poszczególnych pomieszczeń, kuchnia osobna czy aneks, miejsce garażowe i komórka — to wszystko rzeczy niezwykle istotne. Zanim jednak podejmiecie ostateczną decyzję — wyjdźcie też na balkon lub loggię. Sprawdźcie, czy waszej intymności nic tam nie mąci i nie nadwyręża. Pamiętajcie też, że im większa jego powierzchnia — tym więcej czasu będziecie tam spędzać, bo po całym dniu pracy ciężko jest jeszcze gdzieś skakać za miasto. I to dzień w dzień. Chce się po prostu wziąć kubek kakao czy herbaty, wyjść, wziąć głęboki oddech i popatrzeć na gwiazdy…
Magdalena Maria Bukowiecka
Magdalena Maria Bukowiecka
Komentarze (0)
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez