Myśleli, że się tylko wygłupiam, a ja po prostu dobiegłem do mety

2015-06-08 12:00:00(ost. akt: 2015-06-08 14:36:31)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Piotr Szpigiel z Braniewa nie jest typowym żołnierzem. Jeszcze lepiej niż na poligonie radzi sobie na morderczych trasach maratonów. Uprawia też pięciobój wojskowy: pływa, strzela i rzuca granatem, który... nie wybucha.
— Mówią o panu „niezniszczalny braniewianin”.
— Faktycznie pojawiają się takie opinie. Pewnie ma to związek z maratonem komandosa, bo od ubiegłego roku jestem rekordzistą tego bardzo ciężkiego maratonu.

— Skoro jesteśmy przy tej imprezie: jak czuje się człowiek biegnący ponad 42 km w mundurze wojskowym, ciężkich butach taktycznych i z 10-kilogramowym plecakiem? Panie Piotrze, bez urazy, ale ktoś powie, że to nienormalne.
— To specyficzny bieg i ciężko o nim opowiedzieć komuś, kto nigdy w czymś takim nie brał udziału. To zupełnie inne bieganie, które nie ma nic wspólnego z klasycznym maratonem. Przy tych 10 kg na plecach krok biegowy jest inny. W takim biegu tak naprawdę decydują głównie cechy woli i chęć przetrwania, ponieważ ból jest czasami przeokropny. Mam 31 lat, bieganiem zajmuję się od 2012 r., bo wcześniej grałem półzawodowo w piłkę w różnych klubach na różnych poziomach. Pierwszy maraton komandosa pobiegłem w 2013 r., ale nie byłem do niego jakoś specjalnie przygotowany. Udało się wygrać, aczkolwiek muszę się przyznać, że ostatnich czterech kilometrów do końca nie pamiętam. Miałem utraty świadomości, na trasie nie było punktów żywieniowych. Tak naprawdę biegłem dalej tylko dlatego, że byłem na pierwszym miejscu. Ale biegłem z duszą na ramieniu. Tamten bieg okupiłem wielkim bólem, głównie dlatego, że bardzo mocno się odwodniłem. Wiele mnie to kosztowało.

— Niedawno wygrał pan pierwszą edycję PZU Gdańsk Maraton z czasem 2:37:27. Do rekordu świata Kenijczyka Dennisa Kimetto 2:02:57 jeszcze trochę panu brakuje, ale jak wysoko zawiesił pan sobie poprzeczkę?
— Na tę chwilę uważam, że moja granica czasu nie jest absolutnie zatrzymana, chociaż biegać maratony zacząłem dosyć późno. W przyszłym roku planuję pobiec w granicach 2 godz. 25 minut, natomiast za dwa sezony spróbuję złamać 2 godz. 20 minut. Moim celem na dziś jest przede wszystkim zostanie najlepszym maratończykiem mojego miasta. Może nie są to zbyt wygórowane ambicje, ale to tylko na razie. A czy jest szansa, żeby biegać jak najlepsi na świecie? Trudno powiedzieć, to zawodowcy, jeżdżą na zgrupowania, zajmują się tylko tym. A ja mam jednak pracę, z której nikt mnie nie zwolni.

— Znam taki dowcip o maratończykach. „Dwóch policjantów ogląda w telewizji relację z maratonu. Po co oni tak biegną? — pyta jeden z nich. Bo pierwszy dostanie 10 tys. dolarów nagrody — odpowiada kolega. To po co biegną pozostali?! ” Właśnie, kiedy zaczął pan biegać po wygrane, a nie tylko po to, aby ukończyć zawody?
— Dobre! (śmiech) Od początku dostrzegałem swoje szanse, bo predyspozycje wytrzymałościowe miałem od zawsze, jeszcze w dzieciństwie podczas gry w piłkę. Niemniej jednak, jak już przebiegłem pierwszy klasyczny maraton to uznałem, że może się do tego nadaję. Maraton trzeba jednak przebiec, żeby poznać siebie. Człowiek wtedy wie, że jak pojawi się jakaś ściana, to dobiegnie czy nie, czy ze skurczami, czy będzie musiał przejść do marszu. Mi się nic takiego nie przydarzało. Wręcz przeciwnie, mimo tego, że miałem straszny kryzys w moim pierwszym maratonie warszawskim, to dobiegłem do końca w przyzwoitym czasie. Później za cel postawiłem sobie wspomniany maraton komandosa. Wygrałem go, chociaż na starcie nikt mnie nie traktował poważnie. Kiedy w połowie trasy miałem 8 minut przewagi, to... nadal nikt nie traktował mnie poważnie. Wszyscy myśleli, że się wygłupiam, a ja dobiegłem po prostu do mety.

— Dlaczego rzucił pan piłkę?
— Odkąd w 2008 r. trafiłem do służby wojskowej w szkole we Wrocławiu, uznałem, że w pracy, którą sobie wybrałem, piłka nic nie daje. Nie ma wojskowych drużyn piłkarskich. A nie ma sensu trenować, jeśli nie ma rywalizacji. Poza tym, kiedy poszedłem do wojska, razem z żoną wspólnie zaczęliśmy prowadzić stowarzyszenie sportowe GKS Gmina Braniewo. Stworzyliśmy sobie klub piłkarski, żona prowadzi go od strony formalnej jako prezes i księgowa, ja jako trener. Wszystko robimy oczywiście społecznie, bawimy się w to, chociaż to niska klasa rozgrywkowa — awansowaliśmy dopiero do A klasy. Na początku trochę jeszcze pogrywałem z chłopakami, ale później stwierdziłem, że to jednak nie funkcjonuje dobrze. Lepiej jednak, jak stoję z boku i tym kieruję.

— Tworzycie z żoną bardzo ciekawy model małżeństwa.
— Żona bardzo lubi piłkę nożną, siłą rzeczy jeździ także ze mną na maratony, sama nawet zaczęła już sobie „pobiegiwać”. Prowadzenie klubu sprawia nam wielką frajdę. Czynne granie w piłkę porzuciłem, ale pracując w wojsku nie tyko biegam. Uprawiam chociażby pięciobój wojskowy, w którego skład wchodzą pływanie, strzelanie, tor przeszkód, rzut granatem...

—... to ile rzuca pan tym granatem?
— Rzut jest akurat konkurencją techniczną. Jest specjalny granat o wadzie 550 gramów, rzuca się nim na celność i odległość. Suma punktów daje wynik wielobojowy. Granat oczywiście nie wybucha (śmiech).

— Jest pan żołnierzem. 9. Braniewskiej Brygada Kawalerii Pancernej. Armia była marzeniem, czy raczej racjonalnym wyborem?
— U mnie wchodziła w grę też tradycja, bo ojciec również był zawodowym żołnierzem. Te tradycje były ze mną od małego, od dawna myślałem o wojsku. Po skończeniu szkoły średniej próbowałem tam się dostać, ale akurat w moim roczniku nie było praktycznie żadnych szans, aby trafić do armii. Dostałem się więc na Akademię Wychowania Fizycznego w Gdańsku, ale po jej ukończeniu pojawiły się nowe możliwości. Armia organizowała szkolenia roczne w studium oficerskim, więc wróciło gdzieś to marzenie z dzieciństwa. Idąc do wojska nie przeczuwałem jednak, że sport będzie tak zauważany i doceniany.

— Sportowcy mają w jednostce trochę fory, czy swoje muszą przepracować?
— Absolutnie. W takich jednostkach jak moja, czyli normalnej jednostce liniowej, najpierw jest służba, praca, obowiązki. Jeśli jest możliwość startu, to jednak nikt nie robi problemów, dowódcy są chętni. W naszej firmie wszystko zależy od przełożonych, bo wiadomo, że każdy z nas bierze pieniądze przede wszystkim za pracę w wojsku. Nasza jednostka nie jest duża i to co robię w pewnym sensie promuje też brygadę. Ludzie w cywilu nie mają przecież pojęcia, że jakaś brygada pojechała na poligon, strzeliła sobie czy nie strzeliła, wygrała coś czy nie wygrała. A jeśli o naszych startach pisze się chociażby w lokalnych mediach, mówi się o tym, promuje to jednostkę. Dlatego mogę liczyć na wsparcie kolegów i szefów.

— Były przypadki, że ktoś z jednostki popatrzył na pana i sam zaczął biegać?
— Muszę panu powiedzieć, że dosyć mocno rozwinęło się to w naszej jednostce. Głównie za sprawą naszego dowódcy płk. Jana Rydza, który bardzo mocno stawia na sport, czego znakiem jest chyba najwyższa średnia naszej brygady z w-f w kraju, bo kręci się ona koło piątki. Chętnie pomagam kolegom, piszę im czasami nawet plany treningowe.

Rafał Bieńkowski


Piotr Szpigiel urodził się w 1984 r. w Braniewie. Maratończyk, magister AWFiS w Gdańsku, obecnie oficer 9. Braniewskiej Brygady Kawalerii Pancernej. Najważniejsze osiągnięcia sportowe: 2012 r. — srebrny medal mistrzostw Wojska Polskiego w pięcioboju wojskowym indywidualnie oraz złoty drużynowo, 2013 r. — srebrny medal mistrzostw WP w maratonie w Warszawie, 2013 r. — zwycięstwo w maratonie komandosa w Lublińcu, 2014 r. — zwycięstwo w maratonie komandosa (nowy rekord 2:55:40), 2015 r. — zwycięstwo w I PZU Maratonie w Gdańsku.

O sportowcu:

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste.  Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się  informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie.   Pomogę: Igor Hrywna


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. żona maratończyka (innego) #1750525 | 83.25.*.* 9 cze 2015 12:17

    Podziwiam i gratuluję, chociaż nie do końca rozumiem...

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5