Jedziemy do Sępopola, a potem wzdłuż polsko-rosyjskiej granicy
2020-07-17 09:32:04(ost. akt: 2020-07-17 10:02:20)
Trzy godziny z kawałkiem i przejechanych ponad 50 km — wycieczka z Bartoszyc do Sępopola i powrót do miejsca startu wzdłuż granicy państwowej to warta rozważenia propozycja na aktywne spędzenie popołudnia.
Pewnej niedzieli stanąłem przed dylematem, co zrobić z tak pięknym popołudniem. W grę wchodzi oczywiście jedno z dwóch: albo bieganie, albo rowerowy wypad. I przyznaję, że w pierwszej chwili moim zamysłem jest przetruchtanie kilku(nastu) kilometrów. Koniec końców, zwyciężają jednak dwa koła.
Szybko decyduję, że jadę do Sępopola, a następnie jeszcze dalej na północ, zahaczając o Łynę oraz polsko-rosyjską granicę. Trasę znam, jeździłem nią kilka razy i wydaje się być w sam raz na niedzielną, niezbyt długą wycieczkę.
Kieruję się na Wirwilty, do "cudownej krainy", jak na jednym z portali społecznościowych piszą o swojej miejscowości jej mieszkańcy. Nie sposób nie zatrzymać się tutaj choćby na chwilę. Zadbane posesje, rzeźby i inne atrakcje przyciągają wzrok i obiektywy aparatów fotograficznych. Naprawdę, Wirwilty wyznaczają kierunek dbania o swoją miejscowość.
Szkoda tylko, że zaraz za wsią kończy się lepszy asfalt, ale na to mieszkańcy wpływu już nie mają. Mimo tego jadę szybko (jak na moje możliwości), traktując drogę do Sępopola niczym trening. Pomaga mi w tym ciepły, południowy wiatr, który wieje w plecy. W końcu jest on moim sprzymierzeńcem!
W Szylinie Wielkiej drewniany drogowskaz informuje mnie, że do Sępopola pozostało jeszcze 8 km, ale gdybym chciał wybrać się do Honolulu, to przede mną 11614 km (bliżej jest do Rzymu, bo 2057 km). Dziękuję, może w przyszłym tygodniu...
Wciąż trzymam mocne tempo. Będąc przed Smolanką widzę już sępopolski kościół św. Michała Archanioła. Jeszcze kilka minut i jestem w centrum miasta. Dojazd do niego zabrał mi nieco ponad 45 minut, a gdyby nie wizyta w sklepie po prowiant i dwa przystanki na zdjęcia, byłbym jeszcze szybciej. Zajeżdżam na znajdującą się za stadionem stanicę wodną. Akurat skończył się kajakowy spływ. Wzdłuż Łyny poprowadzona jest ścieżka, którą wracam do centrum.
Przypominam sobie, że niedawno czytałem w internecie, że na skwerze przy ul. Prusa ustawiono tablice informujące o historii miasta. Można z nich wyczytać o uczestniku powstania listopadowego księciu Józefie Giedroyciu oraz niemieckim obozie koncentracyjnym w Sępopolu, który był podobozem KL Stutthof. Znajdują się również zdjęcia dokumentujące miasto do 1945 roku.
Na placu pomiędzy ulicami Moniuszki i Kościuszki pakuje się do samochodów grupa rowerzystów. Stąd można przecież wybrać się szlakiem Green Velo np. do Węgorzewa, o czym niedawno pisałem. Rowerowe szlaki oraz kajakowe spływy malowniczą Łyną to moim zdaniem jedyna szansa na przyciągnięcie do naszego powiatu turystów. Do tego jednak potrzebna jest wspólna wizja samorządów i ukierunkowane na to działania, co potrwałoby pewnie kilka dobrych lat. Nie sądzę, by w najbliższej przyszłości miało do tego dojść.
Z Sępopola jadę w kierunku Długiej. Droga najpierw lekko pnie się do góry, po czym łagodnie opada. Czeka mnie teraz nieco ponad pięć km jazdy, by dotrzeć do kolejnego punktu. Jest nim stanica wodna w Stopkach. Zaraz po wjeździe do tej miejscowości skręcam w prawo, w prowadzącą w dół kamienistą drogę. Zjeżdżam nią powoli i po kilkuset metrach jestem już na przystani.
Cicho tutaj i spokojnie. Drewniany pomost zachęca, by usiąść i cieszyć oczy widokiem leniwie płynącej Łyny. Stąd od kilkunastu lat co roku wypływają kajakarze biorący udział w polsko-rosyjskim spływie Łyna-Ława. Jego organizacja miała pokazać potrzebę utworzenia na rzece turystycznego przejścia granicznego, lecz spływy jak się odbywały tak odbywają, ale w żaden sposób nie przybliżają do założonego celu.
Rozlokowuję się na pomoście. Mój bidon jest pusty, więc muszę przelać do niego izotonik, który do tej pory wiozłem w torbie na bagażniku.
— To pan opisuje w internecie i gazecie te rowerowe wycieczki? — słyszę nagle z lewej strony. Na ławce na pomoście kilka metrów ode mnie siedzą kobieta z mężczyzną.
— Tak, to ja — potwierdzam.
— Poznałem rower. Widziałem go na zdjęciach — śmieje się mężczyzna.
— To pan opisuje w internecie i gazecie te rowerowe wycieczki? — słyszę nagle z lewej strony. Na ławce na pomoście kilka metrów ode mnie siedzą kobieta z mężczyzną.
— Tak, to ja — potwierdzam.
— Poznałem rower. Widziałem go na zdjęciach — śmieje się mężczyzna.
Okazuje się, że on również nie stroni od wycieczek na dwóch kołach. Rozmawiamy chwilę, wymieniamy się uwagami, proponujemy różne trasy. Później jeszcze pozdrawiamy się, kiedy jadę już w stronę Ostrego Barda. Tam bowiem kieruję swój rower po opuszczeniu stanicy. Tym razem już nie ścigam się ze sobą. Droga nie jest w najlepszym stanie, więc spokojnie docieram do wsi.
Z niej ruszam w kierunku Szczurkowa. Wkrótce po prawej stronie dostrzegam znak informujący o granicy państwa, a pod lasem doskonale widoczne są polskie i rosyjskie słupki graniczne. Asfaltowa droga asfaltowa prowadzi teraz przez las, a po prawej stronie, niemal na wyciągnięcie ręki, przebiega granica między państwami. Co kilkadziesiąt metrów stoją biało-czerwone oraz czerwono-zielone słupki, są znaki przestrzegające przed wkraczaniem na ten teren, widać też zaorany pas ziemi po polskiej stronie, na którym strażnicy graniczni odnajdują ślady przemieszczania się (najczęściej zwierząt).
O czym koniecznie trzeba pamiętać, na całym odcinku granicy polsko-rosyjskiej obowiązuje zakaz wejścia na pas drogi granicznej, czyli na teren ziemi przyległy na 20 m od linii granicy, czyli znaków granicznych.
Takie nieuprawnione wejście np. w celu zrobienia pamiątkowego zdjęcia czy dotknięcia rosyjskiego znaku granicznego to wykroczenie, które może skończyć się nałożeniem grzywny w formie mandatu karnego w kwocie do 500 zł.
W końcu docieram do Szczurkowa. Stąd już tylko 15 km do Bartoszyc. Po drodze czekają mnie trzy w miarę łagodne podjazdy. W pewnym momencie po mojej lewej stronie zaczyna się piękny, panoramiczny widok całej okolicy. Gospodarstwa, pola i lasy w oddali tworzą bardzo malowniczy krajobraz. Towarzyszy mi on do Żydowa. Później jeszcze Leginy i wkrótce za nimi wjeżdżam na ścieżkę Green Velo. To bardzo popularna trasa wśród mieszkańców bartoszyckiego osiedla "Działki". Można na niej spotkać rowerzystów, biegaczy, osoby maszerujące z kijkami, ale także zwykłych spacerowiczów.
Po nieco ponad 50-kilometrowej jeździe, która zajęła mi trzy godziny i 20 minut, docieram do domu. Mogę teraz zastanowić się nad trasą kolejnej wycieczki.
Grzegorz Kwakszys
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Sępopolanin #2950721 | 31.60.*.* 21 lip 2020 09:41
Ścieżka nad rzeką jest jakby nieskończona, kawałek za stadionem się kończy i do centrum nie każdym rowerem się dojedzie może typowo terenowym.
odpowiedz na ten komentarz
Znad olsztyńskiej Łyny #2949505 | 83.5.*.* 17 lip 2020 14:43
Zachęcił mnie Pan opisem i zdjęciami do pokonania tej trasy. Pozdrawiam :)
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz
mk #2949365 | 91.196.*.* 17 lip 2020 10:12
Wycieczka rowerowa b. ładnie opisana , tak jakbym tam był, aż chce się czytać.
odpowiedz na ten komentarz