Alfabet pilota rajdowego (2)
2023-12-29 12:00:00(ost. akt: 2023-12-28 23:49:36)
Czy Formuła 1 jest ciekawsza od rajdów, kim jest Grzegorz Grzyb, czy każda Honda to Civic oraz jaki wpływ wywarł Krzysztof Hołowczyc - oto druga część Alfabetu Adama Biniędy, znakomitego rajdowego pilota z Bartoszyc, aktualnego mistrza Polski.
FORMUŁA 1 - lubię oglądać wyścigi, chociaż nie mam zbyt wiele ku temu okazji, bo często pokrywają się z moimi startami w rajdach. Gdy Robert Kubica zaczął jeździć w Formule 1, wtedy zainteresowanie polskich kibiców sięgnęło zenitu. Mnie jednak bardziej kręciły jego starty w rajdach, tym bardziej że osiągnął w nich olbrzymi sukces, zostając mistrzem świata WRC 2. Wydaje mi się, że kiedyś Formuła 1 była ciekawsza, mówię o czasach, gdy podczas wyścigu kierowcy musieli tankować swoje bolidy, teraz zjeżdżają tylko, by zmienić opony. Poza tym na atrakcyjność słabo wpływa dominacja jednego teamu - kiedyś Mercedesa, a teraz Red Bulla. Wyścigi stały się nudniejsze, bo jedyną niewiadomą jest, czy najlepszy zespół znowu zajmie na mecie dwa czołowe miejsca. A ekscytowanie się walką o trzecie miejsce jest trochę stratą czasu.
GRZYB Grzegorz - jedna z legend polskiego motorsportu. Do tej pory zaliczył już ponad 300 rajdów, więc gdy złożył mi propozycję wspólnych startów, było to dla mnie olbrzymim wyzwaniem, ale zarazem wielką odpowiedzialnością i szansą. Mogłem przecież usiąść w rajdówce obok gościa, którego od kilkunastu lat podziwiałem najpierw jako kibic, stojąc przy trasie, a potem jako początkujący pilot. Był to też powód do dumy, bo przecież jest wielu znakomitych pilotów rajdowych, a mimo to Grzegorz zwrócił się do mnie. Na początku umówiliśmy się jedynie na trzy rajdy szutrowe, jednak już po Rajdzie Polski Grzesiek zaproponował mi rajd mistrzostw Europy we Włoszech oraz dokończenie asfaltowej części sezonu Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. A że wywalczyliśmy pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej, więc Grzesiek zaproponował mi wspólny start także w najbliższym sezonie.
HONDA Civic - samochód, który przez wiele lat towarzyszył mi podczas mojej przygody z rajdami. Zacząłem jako pilot Sebastiana Chrzanowskiego, z którym zaliczyłem sześć sezonów i m.in. wygraliśmy mistrzostwa Łotwy i Szuter Cup. Potem trafiłem do Konrada Dudzińskiego, z którym zdobyliśmy mistrzostwo Polski w klasie HR 4 (auta przednionapędowe z silnikiem o pojemności do 1600 ccm - red.). Kolejnym hondziarzem był Rafał Zabuski, z nim także wygraliśmy klasę HR 4. Potem jeździłem z Jackiem Michalskim, ale była to już Honda Civic Type R. Chyba żaden inny polski pilot nie spędził tyle lat na prawym fotelu tego japońskiego auta - w pewnym momencie myślałem, że już do końca będę na Hondę Civic skazany, ale wtedy razem z Jackiem trafiliśmy do zespołu Subaru Historic Rally Team, czyli przesiedliśmy się do „czterołapa” (auto z napędem na cztery koła - red.). I tak moja przygoda z Hondą wreszcie się zakończyła.
Hołowczyc Krzysztof - chociaż on o tym nie wie, to właśnie m.in. dzięki niemu zainteresowałem się rajdami. Usłyszałem kiedyś o znakomitym kierowcy z Olsztyna, no i koniecznie chciałem zobaczyć go na własne oczy. Moje losy tak się potoczyły, że po kilkunastu latach trafiłem do jego zespołu, czyli Hołowczyc Racing, kiedy to w Daciach Duster jeździłem w rajdach terenowych. To był mój pierwszy profesjonalny zespół rajdowy, w którym miałem zapewnione znakomite warunki, dzięki czemu mogłem się skupić jedynie na pilotowaniu. Już niedługo „Hołek” po kilkunastu latach przerwy powróci na trasę Rajdu Dakar, a ja - gdybym kiedyś dostał taką szansę - na pewno też bym spróbował, bo lubię wyzwania. Wielu moich znajomych twierdzi, że nigdy by się na Dakar nie zdecydowali, bo to jest absolutnie inny poziom trudności. Przecież tam jeden odcinek specjalny jest dłuższy niż u nas cały sezon mistrzostw Polski samochodów terenowych! Na Dakarze załogi często najpierw mają 300 kilometrów dojazdówki, potem drugie tyle stanowi odcinek specjalny, a na koniec muszą przejechać jeszcze kolejne 200 kilometrów, by wrócić na biwak. I tak przez dwa tygodnie niemal dzień w dzień. Olbrzymie wyzwanie.
ITALY - kraj, w którym w 2022 roku zaliczyłem pierwszy asfaltowy rajd w samochodzie R5. Konkretnie był to Rally di Roma Capitale, eliminacja mistrzostw Europy. Przepiękne oesy, które wcześniej znałem tylko z... gry komputerowej „Colin McRae Rally”. To, co kiedyś widziałem na ekranie komputera, teraz mogłem obejrzeć przez okno rajdówki jako pilot Grześka Grzyba. Bardzo kręte odcinki w górach, fragmenty trasy tuż obok jakichś przepaści, dużo podjazdów i równie duże prędkości na zjazdach. Krótko mówiąc, działo się. Zresztą ciekawie było od samego początku, bo start zaplanowano w centrum Rzymu obok kościoła świętego Michała niedaleko Watykanu, a prolog został rozegrany przy Koloseum, gdzie dotarliśmy głównymi ulicami w asyście karabinierów. Poza tym jeden z oesów kończył się w pobliżu Monte Cassino - gdy zjeżdżaliśmy z góry, to z góry widzieliśmy słynny klasztor.
JERZY Augustyniak - dziadek, który był dla mnie olbrzymim autorytetem. Przeżył II wojnę światową i obóz pracy, a po powrocie do Polski swoje życie związał z Olsztynem. Niestety, w ubiegłym roku zmarł w wieku 99 lat. Do końca był bardzo pogodny, a ja uwielbiałem słuchać jego wspomnień.
KORMORAN - pierwszy rajd, który zobaczyłem na własne oczy. Był to 2001 rok - wtedy to zakochałem się w rajdach. Konkretnie był to odcinek specjalny Kikity. Gdy zobaczyłem pierwsze auto wyskakujące na hopce, byłem pewny, że gdy spadnie na ziemię, wtedy wyląduje w lesie, albo zaliczy potężnego „dzwona”. Tymczasem kierowca - ledwo koła dotknęły drogi - efektownie „złożył” auto, po czym pięknym slajdem (poślizg kontrolowany - red.) wjechał w zakręt, zostawiając po sobie jedynie kurz w powietrzu i piach... w moich zębach, bo obserwowałem to wszystko z otwartymi ustami. Wtedy pomyślałem, że „to jest to i ja też tak chcę”! No i po kilku latach wygrałem Kormorana w klasyfikacji generalnej w Szuter Cup.
LUTRY - jedno z moich ulubionych miejsc, może nawet na ziemi. Idealne do wypoczynku. Zaczęło się wiele lat temu, gdy mój tata na działce postawił tam jakiś stary barakowóz. Teraz warunki są już znacznie lepsze, dzięki czemu nad jeziorem Luterskim najlepiej wypoczywam. Czasem nad wodę biorę wędkę, ale to, czy złowię jakąś rybę, nie ma żadnego znaczenia, bo chcę jedynie w spokoju i ciszy posiedzieć nad wodą. Czyli postępuję zgodnie z maksymą barona Pierre'a de Coubertina, ojca nowożytnego ruchu olimpijskiego, który mówił, że „najważniejszy jest udział”.
ŁOTWA - kraj, w którym zdobyłem swój pierwszy tytuł. W 2017 roku razem z Sebastianem Chrzanowskim zdobyliśmy mistrzostwo Łotwy w klasie 1600. Wcześniej razem wygraliśmy Szuter Cup, więc chcąc dalej rozwijać swoje umiejętności, ucząc się od najlepszych, zdecydowaliśmy się ruszyć bardziej na północ. I tak trafiliśmy na Łotwę, co skończyło się zdobyciem mistrzostwa tego pięknego i zamieszkanego przez sympatycznych ludzi kraju.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez