Od zabójstwa Wacław G. w Biedaszkach Małych pod Kętrzynem minęło już osiem lat, a sprawca ciągle pozostaje nieznany. Co więcej, nie znalazła się głowa zamordowanego w straszny sposób 73-letniego mężczyzny. Jabłonka nad rzeką, pod którą pospiesznie zakopał ciało morderca, do dziś rodzi wyłącznie gorzkie owoce.
Była majowa sobota 2000 roku. Wacław G. sadził ze swoją żoną kapustę w ogródku. Po południu (potem okazało się, że może wcześniej) wziął sierp i poszedł naciąć pokrzyw. Długo nie wracał, więc żona zaczęła go szukać w okolicy torów kolejowych, gdzie poprzednio razem kosili pokrzywy. Chodziła w to miejsce parę razy, nawoływała, ale nikt się nie odzywał. Kobieta ze zmartwienia nie przespała nocy, a wcześnie rano zawiadomiła swoją, mieszkającą w Kętrzynie, córkę.
Pies odnalazł grób pod drzewem
Policja poinformowana została w niedzielę o godzinie siódmej. Do Biedaszek wysłany został policjant z psem, któremu dano do powąchania ubrania zaginionego. Pies bez wahania poprowadził w kierunku torów kolejowych. W wypełnionym wodą rowie pływała porzucona płachta z pokrzywami. W środku był sierp, którym posługiwał się mężczyzna, a ślady na brzegu rowu wskazywały, że ktoś przechodził na drugą stronę. Kilkadziesiąt metrów dalej, pod jabłonką rosnącą nad przepływającą tu rzeką Guber, policjant odkrył świeżo skopaną ziemię. Pies pociągnął go jednak dalej. Niestety, jakieś dwieście metrów od jabłonki stracił trop. Policjant cofnął się i kazał towarzyszącemu mu zięciowi zaginionego Wacława G. przynieść z domu łopaty. Razem zaczęli rozkopywać ziemię. Już na głębokości pół metra natrafili najpierw na jeden, potem drugi worek. Spod niego widać było drelich, podobny do tego, w jaki ubrany był Wacław G. Mężczyźni przestali rozkopywać grób, kiedy okazało się, że ciało "może nie mieć szyi". Byli przerażeni.
Wezwana na pomoc ekipa dokończyła robotę. Ciało zabitego, w ubraniu i gumowcach, ale z spuszczonymi do kostek spodniami, pozbawione było głowy. Pokryta krwią ręczna piła z plastikową rączką leżała obok. Biegły lekarz stwierdził potem, że tą właśnie piłą sprawca (sprawcy?) mógł odciąć głowę Wacławowi G. Odciąć żywcem! 5 promili alkoholu w krwi zabitego może świadczyć o tym, że sprawca wcześniej siłą wlał swojej ofierze wódkę do gardła.
Szukali satanistów i rycerzy
Była niedziela. Wielu ludzi zamiast do kościoła poszło nad Guber przyglądać się pracy śledczych. Ci mieli narzędzie zbrodni, ale nie mieli głowy ofiary. Nie mieli też ewentualnego motywu makabrycznej zbrodni. Nie wydawało się, żeby Wacław G. miał jakichkolwiek wrogów. Oczywiste, że wybierając się na pokrzywy, nie miał przy sobie żadnych pieniędzy. Sposób, w jaki go zamordowano, rzucił podejrzenie na satanistów. Zwłaszcza, że chłopak który wzdłuż kolejowego nasypu zbierał tego dnia ślimaki, widział kręcącego się po okolicy, nieznanego młodego mężczyznę w kapturze na głowie. Na podstawie różnych relacji policja sporządziła zresztą aż kilka portretów pamięciowych. Dotarła nawet do ubierającego się na czarno członka grupy hard rockowej z Kętrzyna, który miał w Biedaszkach dziewczynę. Chłopak był krytycznej soboty na wsi, widział osoby sadzące kapustę, starszą kobietę, która jakby rozglądała się za czymś koło nasypu. W godzinach popołudniowych, kiedy najprawdpodobniej doszło do tragedii, miał jednak próbę swojej kapeli. Poza tym zdecydowanie odciął się od satanizmu.
Policja przez parę dni trzymała się jednak tej hipotezy. Do tego stopnia, że zgarnęła biwakujących pod Kętrzynem osoby z bractwa rycerskiego (m.in. z Ostródy), które w sobotę wieczorem dali w mieście pokaz walki na miecze.
W okolicy zapanowała panika. Mieszkańcy bali się puszczać dzieci do szkoły.
Na koszulce znaleziono krew
Ostatecznie o zabójstwo Wacława G. oskarżony został 64-letni wówczas Kazimierz W., sąsiad ofiary. Zainteresowano się nim, bo podobno był zbytnio ciekawy, co się dzieje ze sprawą. Córka zabitego opowiedziała też śledczym dziwne zdarzenie, do jakiego miało dojść na rok przed tragedią. W nocy dom miał najść ubrany na czarno nieznajomy. Kiedy, wyrwana ze snu zapytała go, czego chce powiedział, że "musi wszystko pospisywać". Potem, zostawiając pozapalane wszędzie światło, wyszedł, a przez resztę nocy jeździł po pastwisku na koniu Kazimierza W.
Takie znaki trudno brać na serio i na pewno nie to było powodem przeszukania w mieszkaniu Kazimierza W. i stolarni należącej do jego syna. Zabrano do badania trochę zaplamionych ubrań i okazało się, że na jednej z koszulek jest krew Wacława G. Badania DNA wykluczały jakąkolwiek pomyłkę.
Sąd w Kętrzynie, na wniosek prokuratury natychmiast wydał nakaz aresztowania Kazimierza W. Był sierpień 2001, a więc minął więcej niż rok od zabójstwa.
- Znałem go od 40 lat, można powiedzieć, że był moim przyjacielem. To musiał zrobić ktoś nienormalny. Ja jestem normalny - Kazimierz W. wyjaśniał, że fatalnego dnia widział sąsiada rano w sklepie. Jeśli chodzi o krew na koszulce, najpierw nie był pewny czy należy do niego, czy do syna. Otumaniony aresztowaniem (parę lat wcześniej miał dwa zawały) nie mógł też od razu jasno wytłumaczyć skąd się wzięła krew. Dopiero później przypomniał sobie, że kiedyś ratował sąsiada, gdy do krwi pogryzł go jego własny pies.
Dwa razy niewinny
Prokurator z Kętrzyna mu nie uwierzył, na szczęście uwierzył mu sąd w Olsztynie. I to aż dwa razy. Po raz pierwszy wyrok uniewinniający Kazimierza W. wydany został 4 czerwca 2003, ale zakwestionował go Sąd Apelacyjny w Białymstoku. Po raz drugi Kazimierz W. został uniewinniony 22 października 2004.
Sąd nie podważył wyników badań genetycznych. Na starej koszulce była krew zabitego, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy tam się znalazła. Mogło się to zdarzyć, gdy Kazimierz W. odciągał psa od pogryzionego sąsiada. Poza tym ktoś kto na żywca urzyna człowiekowi głowę, cały by się unurzał we krwi, nie skończyłoby się na paru kropelkach. U uniewinnieniu zadecydowała chyba jednak opinia psychologiczna. Oskarżony (kościelny w kaplicy w Biedaszkach) w żadnym razie nie miał charakteru zbrodniarza. Zresztą nawet jakby go miał, fizycznie był niezdolny do tego by napaść nawet na starszego na siebie sąsiada, taszczyć co najmniej kilkadziesiąt metrów, żywcem odciąć mu głowę i niepostrzeżenie zakopać w dość widocznym przecież miejscu.
Po 22 miesiącach w areszcie Kazimierz W. wyszedł na wolność. Za niesłuszne posądzenie dostał potem wysokie odszkodowanie. W sądzie w Olsztynie ostatnio był trzy miesiące temu, bo trzeba było zadecydować co zrobić z rzeczami zabranymi mu kiedyś w czasie śledztwa. Oczywiście Kazimierz W. nie chciał ich nawet widzieć na oczy i zostały zniszczone. A sprawca (sprawcy) makabrycznej zbrodni do dziś pozostają bezkarni.
Stanisław Brzozowski
Pies odnalazł grób pod drzewem
Policja poinformowana została w niedzielę o godzinie siódmej. Do Biedaszek wysłany został policjant z psem, któremu dano do powąchania ubrania zaginionego. Pies bez wahania poprowadził w kierunku torów kolejowych. W wypełnionym wodą rowie pływała porzucona płachta z pokrzywami. W środku był sierp, którym posługiwał się mężczyzna, a ślady na brzegu rowu wskazywały, że ktoś przechodził na drugą stronę. Kilkadziesiąt metrów dalej, pod jabłonką rosnącą nad przepływającą tu rzeką Guber, policjant odkrył świeżo skopaną ziemię. Pies pociągnął go jednak dalej. Niestety, jakieś dwieście metrów od jabłonki stracił trop. Policjant cofnął się i kazał towarzyszącemu mu zięciowi zaginionego Wacława G. przynieść z domu łopaty. Razem zaczęli rozkopywać ziemię. Już na głębokości pół metra natrafili najpierw na jeden, potem drugi worek. Spod niego widać było drelich, podobny do tego, w jaki ubrany był Wacław G. Mężczyźni przestali rozkopywać grób, kiedy okazało się, że ciało "może nie mieć szyi". Byli przerażeni.
Wezwana na pomoc ekipa dokończyła robotę. Ciało zabitego, w ubraniu i gumowcach, ale z spuszczonymi do kostek spodniami, pozbawione było głowy. Pokryta krwią ręczna piła z plastikową rączką leżała obok. Biegły lekarz stwierdził potem, że tą właśnie piłą sprawca (sprawcy?) mógł odciąć głowę Wacławowi G. Odciąć żywcem! 5 promili alkoholu w krwi zabitego może świadczyć o tym, że sprawca wcześniej siłą wlał swojej ofierze wódkę do gardła.
Szukali satanistów i rycerzy
Była niedziela. Wielu ludzi zamiast do kościoła poszło nad Guber przyglądać się pracy śledczych. Ci mieli narzędzie zbrodni, ale nie mieli głowy ofiary. Nie mieli też ewentualnego motywu makabrycznej zbrodni. Nie wydawało się, żeby Wacław G. miał jakichkolwiek wrogów. Oczywiste, że wybierając się na pokrzywy, nie miał przy sobie żadnych pieniędzy. Sposób, w jaki go zamordowano, rzucił podejrzenie na satanistów. Zwłaszcza, że chłopak który wzdłuż kolejowego nasypu zbierał tego dnia ślimaki, widział kręcącego się po okolicy, nieznanego młodego mężczyznę w kapturze na głowie. Na podstawie różnych relacji policja sporządziła zresztą aż kilka portretów pamięciowych. Dotarła nawet do ubierającego się na czarno członka grupy hard rockowej z Kętrzyna, który miał w Biedaszkach dziewczynę. Chłopak był krytycznej soboty na wsi, widział osoby sadzące kapustę, starszą kobietę, która jakby rozglądała się za czymś koło nasypu. W godzinach popołudniowych, kiedy najprawdpodobniej doszło do tragedii, miał jednak próbę swojej kapeli. Poza tym zdecydowanie odciął się od satanizmu.
Policja przez parę dni trzymała się jednak tej hipotezy. Do tego stopnia, że zgarnęła biwakujących pod Kętrzynem osoby z bractwa rycerskiego (m.in. z Ostródy), które w sobotę wieczorem dali w mieście pokaz walki na miecze.
W okolicy zapanowała panika. Mieszkańcy bali się puszczać dzieci do szkoły.
Na koszulce znaleziono krew
Ostatecznie o zabójstwo Wacława G. oskarżony został 64-letni wówczas Kazimierz W., sąsiad ofiary. Zainteresowano się nim, bo podobno był zbytnio ciekawy, co się dzieje ze sprawą. Córka zabitego opowiedziała też śledczym dziwne zdarzenie, do jakiego miało dojść na rok przed tragedią. W nocy dom miał najść ubrany na czarno nieznajomy. Kiedy, wyrwana ze snu zapytała go, czego chce powiedział, że "musi wszystko pospisywać". Potem, zostawiając pozapalane wszędzie światło, wyszedł, a przez resztę nocy jeździł po pastwisku na koniu Kazimierza W.
Takie znaki trudno brać na serio i na pewno nie to było powodem przeszukania w mieszkaniu Kazimierza W. i stolarni należącej do jego syna. Zabrano do badania trochę zaplamionych ubrań i okazało się, że na jednej z koszulek jest krew Wacława G. Badania DNA wykluczały jakąkolwiek pomyłkę.
Sąd w Kętrzynie, na wniosek prokuratury natychmiast wydał nakaz aresztowania Kazimierza W. Był sierpień 2001, a więc minął więcej niż rok od zabójstwa.
- Znałem go od 40 lat, można powiedzieć, że był moim przyjacielem. To musiał zrobić ktoś nienormalny. Ja jestem normalny - Kazimierz W. wyjaśniał, że fatalnego dnia widział sąsiada rano w sklepie. Jeśli chodzi o krew na koszulce, najpierw nie był pewny czy należy do niego, czy do syna. Otumaniony aresztowaniem (parę lat wcześniej miał dwa zawały) nie mógł też od razu jasno wytłumaczyć skąd się wzięła krew. Dopiero później przypomniał sobie, że kiedyś ratował sąsiada, gdy do krwi pogryzł go jego własny pies.
Dwa razy niewinny
Prokurator z Kętrzyna mu nie uwierzył, na szczęście uwierzył mu sąd w Olsztynie. I to aż dwa razy. Po raz pierwszy wyrok uniewinniający Kazimierza W. wydany został 4 czerwca 2003, ale zakwestionował go Sąd Apelacyjny w Białymstoku. Po raz drugi Kazimierz W. został uniewinniony 22 października 2004.
Sąd nie podważył wyników badań genetycznych. Na starej koszulce była krew zabitego, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy tam się znalazła. Mogło się to zdarzyć, gdy Kazimierz W. odciągał psa od pogryzionego sąsiada. Poza tym ktoś kto na żywca urzyna człowiekowi głowę, cały by się unurzał we krwi, nie skończyłoby się na paru kropelkach. U uniewinnieniu zadecydowała chyba jednak opinia psychologiczna. Oskarżony (kościelny w kaplicy w Biedaszkach) w żadnym razie nie miał charakteru zbrodniarza. Zresztą nawet jakby go miał, fizycznie był niezdolny do tego by napaść nawet na starszego na siebie sąsiada, taszczyć co najmniej kilkadziesiąt metrów, żywcem odciąć mu głowę i niepostrzeżenie zakopać w dość widocznym przecież miejscu.
Po 22 miesiącach w areszcie Kazimierz W. wyszedł na wolność. Za niesłuszne posądzenie dostał potem wysokie odszkodowanie. W sądzie w Olsztynie ostatnio był trzy miesiące temu, bo trzeba było zadecydować co zrobić z rzeczami zabranymi mu kiedyś w czasie śledztwa. Oczywiście Kazimierz W. nie chciał ich nawet widzieć na oczy i zostały zniszczone. A sprawca (sprawcy) makabrycznej zbrodni do dziś pozostają bezkarni.
Stanisław Brzozowski