Rak wątroby miał go zabić, a dziś żyje i ma się dobrze

2008-03-31 00:00:00

Guz nowotworowy o średnicy dwudziestu centymetrów w wątrobie dziś nie oznacza już wyroku dla chorego. Przekonał się o tym Edwin Ciszewski z Olsztyna, który dzień po operacji jego usunięcia mógł już chodzić! To wszystko dzięki nowoczesnej metodzie, którą stosuje olsztyński onkolog Michał Tenderenda.

Edwin Ciszewski z Olsztyna ma 67 lat i duże szanse na całkowite wyjście z choroby nowotworowej, chociaż do Polikliniki MSWiA trafił z rakiem wątroby. - Już się spodziewałem najgorszego. Czułem okrutny ból przez tydzień, który wprawdzie minął, ale postanowiłem wybrać się do lekarza. Jak usłyszałem, że mam raka wątroby, już czekałem na koniec. Ludzie mówili mi, że z tym długo nie pociągnę - mówi pan Edwin. - A ja żyję.

Lekarze namówili Edwina Ciszewskiego na operację wątroby nowatorską metodą, która dopiero debiutuje w Polsce. Michał Tenderenda, ordynator oddziału chirurgii onkologicznej Polikliniki MSWiA w Olsztynie, uczył się jej przed rokiem w Londynie pod okiem dr. Habiba, który jest jej autorem. I jest pierwszym polskim onkologiem, który przeprowadził ją na zaatakowanej rakiem nerce. Jest też pierwszym lekarzem, który chwali się pomyślnie zakończoną operacją wątroby.

- Termosekcja to metoda operacji wykorzystywana głównie przy operacji wątroby czy nerki. Dzięki tej metodzie zabieg jest bezkrwawy, bezpieczniejszy, trwa znacznie krócej i właściwie po dwóch dniach pacjent może wyjść do domu - zachwala metodę doktor Tenderenda.

Do operacji termosekcji wykorzystuje się nowoczesne urządzenie, z końcówką przypominającą cztery nogi pająka. - Te nogi, elektrody, przesuwa się centymetr po centymetrze, a później po ich śladzie robi się cięcie skalpelem i usuwa fragment wątroby, w którym jest guz - tłumaczy Michał Tenderenda. - Szybko, sprawnie. Cała operacja z otwarciem i zaszyciem brzucha trwa trochę ponad godzinę. Tradycyjna przynajmniej dwa razy dłużej. I co ważne, inaczej niż w przypadku tradycyjnej metody, pacjentowi nie trzeba przetaczać krwi, której tracił dużo, bo wątroba i nerka są bardzo ukrwione. A podczas tego zabiegu pacjent jej prawie nie traci.

- Jestem najlepszym dowodem, że ta metoda działa i to wspaniale - chwali się Edwin Ciszewski. - Chociaż nie ukrywam, że gdy ordynator mi ją zaproponował, miałem stracha. Ale postanowiłem zaryzykować. I dobrze zrobiłem, bo następnego dnia po zabiegu już mogłem wstawać, pójść siku, a kolejnego dnia już chodzić i jeść normalnie. Nic mnie nie bolało, żadnych dolegliwości. Pewnie wkrótce już i setkę będę mógł wypić.

- Z tym to jeszcze poczekajmy. Musi pan jeszcze pooszczędzać wątrobę - wtrąca dr Tenderenda. - Ale 1 kwietnia będziemy mogli już pana wypisać do domu. I tak trzymaliśmy pana dłużej, bo to pierwsza operacja wątroby tą metodą, którą wykonywaliśmy. A i guz był duży, bo miał średnicę dwudziestu centymetrów.

Na razie operacje w olsztyńskiej poliklinice odbywają się na sprzęcie wypożyczonym przez firmę, który go produkuje. Ale olsztyńscy onkolodzy liczą, że wkrótce będą mieli własny. - Główny generator już mamy, bo jest ten sam, który wykorzystujemy do metody termoablacji. Dostaliśmy go od rotarian. Do tych zabiegów potrzebujemy tylko innych, jednorazowych końcówek - mówi dr Tenderenda. - Liczymy, że dostaniemy je najpóźniej za dwa miesiące. Taką przynajmniej mamy obietnicę.

Anna Szapiel
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.