Strzały, palący się samochód i trup na chodniku pod blokiem. Zabójstwo 30-letniego Dariusza R., w lutym 1995 roku, rozpoczęło, trwającą sześć lat, krwawą wojnę między olsztyńskimi gangami.
Uczestnicy tych starć w większości siedzą dziś w więzieniu, albo nie żyją, albo jak, wiązany ze strzelaniną na ulicy Kanta "Bocian", przepadli bez wieści. Kto rzeczywiście strzelał do Dariusza R., kto zlecił egzekucję? - do dziś jednak nie wiadomo. Sześć lat temu Prokuratura Okręgowa w Olsztynie ostatecznie umorzyła śledztwo.
Nie zdążył nic powiedzieć
Dariusz R., bokser i właściciel lombardów, zginął 14 lutego 1995 roku, tuż przed godziną 22 przed swoim blokiem przy ulicy Kanta na olsztyńskich Jarotach. Oddano do niego czternaście strzałów. Dosięgło go dwanaście kul, osiem przeszyło ciało na wylot.
Ludzie, którzy zaalarmowani hukiem, skoczyli do okien, albo wyszli na balkon, zobaczyli tylko oddalający się szybko zachodni samochód.
"Zrobił obydwoma rękami gest, jakby mnie przywoływał, poruszył szczęką, jakby chciał coś powiedzieć, lecz po chwili ręce mu opadły i znieruchomiał" - relacjonował świadek, który pierwszy wybiegł przed blok. Kobieta (jak się okazało dentystka), która znalazła się przy postrzelonym mężczyźnie chwilę potem, próbowała go nawet reanimować. Bezskutecznie.
W tym czasie auto, którym oddalili się sprawcy, paliło się już paręset metrów dalej. Kobieta, która mimo późnej pory akurat była w tej okolicy na spacerze relacjonowała, że zjechawszy z Kanta w drogę gruntową samochód zakopał się w błocie. Wkrótce stanął w ogniu. Dwóch mężczyzn, którzy z niego wysiedli po przebiegnięciu kilkunastu metrów zatrzymali się, by zobaczyć, czy płomienie objęły cały pojazd. Potem zniknęli w pobliskim lesie.
Auto, sprowadzony z Niemiec opel, okazało się kradzione.
Ostatni trening bokserski
Kilkanaście lat temu, życie olsztyńskiego środowiska przestępczego ogniskowało się wokół klubu "Joker" przy ulicy Pana Tadeusza. Źródła późniejszej wojny gangów można szukać w bójce, do jakiej doszło w klubie. Z jednej strony brali w niej udział m.in. bracia Dariusz i Krzysztof R., z drugiej zaś strony Zdzisław K. "Bocian" i jego ludzie. " Przewaga była po naszej stronie" - oceniał Krzysztof R.
Brat Dariusza odcierpiał jednak tę wygraną potyczkę, bo konkurencja wrobiła go w fałszywe oskarżenie o rozbój. Kiedy na Kanta strzelano do Dariusza R., on siedział w olsztyńskim areszcie. Na znak żałoby i solidarności z braćmi R., pod murem więzienia przejechała na włączonych klaksonach kolumna samochodów. Jasne było, że ich kumple nie zostawią zabójstwa bez odpowiedzi.
Ostatnie godziny życia Dariusza R. są znane niemal co do minuty. Około 19.30 m.in. z Alfredem K., wtedy "bankierem" przestępczego światka, brał udział w treningu w sali "Budowlanych" przy ulicy Grunwaldzkiej. Był przeziębiony, więc się oszczędzał. Potem pojechał na Dajtki, gdzie Alfred K. miał odebrać poloneza, stanowiącego zastaw za szybką pożyczkę udzieloną właścicielowi, znajdującej się przy ulicy Kłosowej, agencji towarzyskiej. Wracając swoim mercedesem na Jaroty Dariusz R. wysadził jeszcze jednego kolegę-boksera. Pod swój blok na Kanta podjechał sam.
Jego towarzysze zeznawali potem, że niczego nie podejrzewał, chociaż po namyśle zwrócili uwagę, że wspominał coś m.in. o kręcącym się za nim mercedesie 500 na warszawskich numerach. Oni sami mówili o innym aucie o numerach zaczynających się na WX... czy polonezie na numerach gdańskich.
"Bocian" przepadł bez śladu
O wiele istotniejsza była sugestia przedstawiona od razu w pierwszych dniach śledztwa, że motyw do zabicia Dariusza R. mógł mieć Zdzisław K. "Bocian". Nim jednak policja na serio zabrała się do sprawdzania tej wersji, w niecałe dwa miesiące po zabójstwie na Kanta, na początku kwietnia 1995 roku, żona Zdzisława K. zgłosiła zaginięcie "Bociana". Co się z nim stało, nie wiadomo. Do dziś figuruje na liście osób poszukiwanych.
Osobne śledztwo prowadził w tym czasie brat zabitego. Jeszcze siedząc w areszcie rozpuścił plotkę, że wykonawcą wyroku mógł być Krzysztof B., pochodzący z Dobrego Miasta, 28-letni wtedy, zimny morderca. Odsiadując od wielu lat wyrok za zabójstwo, nie wrócił z pierwszej przepustki, jaką dostał z więzienia w Potulicach i akurat ukrywał się podobno w Olsztynie.
"Liczyłem, że jeśli to nie on, to będzie się chciał z nami skontaktować i wytłumaczyć" - opowiadał Krzysztof R., który wtedy jeszcze składał zeznania. Sam jeździł po kraju (np. do Wołomina) i sprawdzał wszystkie ślady, które mogłyby go doprowadzić do zabójców brata. Mordercę z Dobrego Miasta spośród nich wykluczył, bowiem Krzysztof B. rzeczywiście się odezwał. Do spotkania, z zachowaniem największej dyskrecji, doszło gdzieś pod Warszawą.
Temat byłby może zamknięty. Ale kiedy rok później doszło w końcu do zatrzymania Krzysztofa B., był on w samochodzie Andrzeja R., jednego z "Orzełków", braci bliźniaków znajdujących się raczej po przeciwnej stronie barykady przedzielającej olsztyński świat przestępczy. Andrzej R. zginął wkrótce potem przed swoim domem na olsztyńskim Zatorzu.
Czy "Masa" mówił prawdę?
Śledztwo w sprawie zabójstwa na Kanta prokuratura umorzyła po raz pierwszy w roku 1996. "Z powodu niewykrycia sprawców", taki był oficjalny powód. W 2001 roku zostało ono jednak podjęte na nowo. Słynny świadek koronny, skruszony pruszkowski gangster Jarosław S. "Masa" opowiedział o tym, że brat zabitego na Kanta, Krzysztof R., miał jesienią 1995 roku zabiegać u warszawskich mafiosów o pomoc w sprzedaży dużej ilości damskiej konfekcji. TIR-a z przygotowanymi do eksportu ciuchami rzeczywiście skradziono w tym czasie w Barczewie. To wtedy "Masa" miał usłyszeć, że Dariusza R. zabił jednak Krzysztof B.
Żeby zwerfikować jego słowa prokurator jeździł do więzienia w Sztumie, gdzie siedział akurat Krzysztof B. Także do aresztów we Włocławku i na Rakowieckiej w Warszawie, gdzie przebywały inne wymienione przez "Masę" osoby, ale niczego nie uzyskał. "Totalna bzdura" - mówili odmawiając dalszych zeznań.
Tak samo zachował się brat zabitego, Krzysztof R., który w tym czasie też siedział w areszcie w związku z próbą wymuszania haraczy na olsztyńskim Starym Mieście. To był już rok 2001.
Dwa lata później, przed rozprawą apelacyjną w sprawie haraczy, olsztyński sąd wpuścił Krzysztofa R. z aresztu, bo podobno zachorował na żółtaczkę. Zaraz potem ślad po, niewątpliwie najsprytniejszym olsztyńskim przestępcy, urwał się. W listopadzie 2005 roku miała go w swoich rękach policja we Włoszech, ale ostatecznie go wypuściła i do ekstradycji nie doszło, a delikwent pewnie wyjechał jeszcze dalej.
Czy zna zabójcę swojego brata? - nie wiadomo. Prokuratorskie śledztwo w sprawie zabójstwa w 1995 roku Dariusza R. ostatecznie umorzone zostało 31 grudnia 2001 roku.
Stanisław Brzozowski
Nie zdążył nic powiedzieć
Dariusz R., bokser i właściciel lombardów, zginął 14 lutego 1995 roku, tuż przed godziną 22 przed swoim blokiem przy ulicy Kanta na olsztyńskich Jarotach. Oddano do niego czternaście strzałów. Dosięgło go dwanaście kul, osiem przeszyło ciało na wylot.
Ludzie, którzy zaalarmowani hukiem, skoczyli do okien, albo wyszli na balkon, zobaczyli tylko oddalający się szybko zachodni samochód.
"Zrobił obydwoma rękami gest, jakby mnie przywoływał, poruszył szczęką, jakby chciał coś powiedzieć, lecz po chwili ręce mu opadły i znieruchomiał" - relacjonował świadek, który pierwszy wybiegł przed blok. Kobieta (jak się okazało dentystka), która znalazła się przy postrzelonym mężczyźnie chwilę potem, próbowała go nawet reanimować. Bezskutecznie.
W tym czasie auto, którym oddalili się sprawcy, paliło się już paręset metrów dalej. Kobieta, która mimo późnej pory akurat była w tej okolicy na spacerze relacjonowała, że zjechawszy z Kanta w drogę gruntową samochód zakopał się w błocie. Wkrótce stanął w ogniu. Dwóch mężczyzn, którzy z niego wysiedli po przebiegnięciu kilkunastu metrów zatrzymali się, by zobaczyć, czy płomienie objęły cały pojazd. Potem zniknęli w pobliskim lesie.
Auto, sprowadzony z Niemiec opel, okazało się kradzione.
Ostatni trening bokserski
Kilkanaście lat temu, życie olsztyńskiego środowiska przestępczego ogniskowało się wokół klubu "Joker" przy ulicy Pana Tadeusza. Źródła późniejszej wojny gangów można szukać w bójce, do jakiej doszło w klubie. Z jednej strony brali w niej udział m.in. bracia Dariusz i Krzysztof R., z drugiej zaś strony Zdzisław K. "Bocian" i jego ludzie. " Przewaga była po naszej stronie" - oceniał Krzysztof R.
Brat Dariusza odcierpiał jednak tę wygraną potyczkę, bo konkurencja wrobiła go w fałszywe oskarżenie o rozbój. Kiedy na Kanta strzelano do Dariusza R., on siedział w olsztyńskim areszcie. Na znak żałoby i solidarności z braćmi R., pod murem więzienia przejechała na włączonych klaksonach kolumna samochodów. Jasne było, że ich kumple nie zostawią zabójstwa bez odpowiedzi.
Ostatnie godziny życia Dariusza R. są znane niemal co do minuty. Około 19.30 m.in. z Alfredem K., wtedy "bankierem" przestępczego światka, brał udział w treningu w sali "Budowlanych" przy ulicy Grunwaldzkiej. Był przeziębiony, więc się oszczędzał. Potem pojechał na Dajtki, gdzie Alfred K. miał odebrać poloneza, stanowiącego zastaw za szybką pożyczkę udzieloną właścicielowi, znajdującej się przy ulicy Kłosowej, agencji towarzyskiej. Wracając swoim mercedesem na Jaroty Dariusz R. wysadził jeszcze jednego kolegę-boksera. Pod swój blok na Kanta podjechał sam.
Jego towarzysze zeznawali potem, że niczego nie podejrzewał, chociaż po namyśle zwrócili uwagę, że wspominał coś m.in. o kręcącym się za nim mercedesie 500 na warszawskich numerach. Oni sami mówili o innym aucie o numerach zaczynających się na WX... czy polonezie na numerach gdańskich.
"Bocian" przepadł bez śladu
O wiele istotniejsza była sugestia przedstawiona od razu w pierwszych dniach śledztwa, że motyw do zabicia Dariusza R. mógł mieć Zdzisław K. "Bocian". Nim jednak policja na serio zabrała się do sprawdzania tej wersji, w niecałe dwa miesiące po zabójstwie na Kanta, na początku kwietnia 1995 roku, żona Zdzisława K. zgłosiła zaginięcie "Bociana". Co się z nim stało, nie wiadomo. Do dziś figuruje na liście osób poszukiwanych.
Osobne śledztwo prowadził w tym czasie brat zabitego. Jeszcze siedząc w areszcie rozpuścił plotkę, że wykonawcą wyroku mógł być Krzysztof B., pochodzący z Dobrego Miasta, 28-letni wtedy, zimny morderca. Odsiadując od wielu lat wyrok za zabójstwo, nie wrócił z pierwszej przepustki, jaką dostał z więzienia w Potulicach i akurat ukrywał się podobno w Olsztynie.
"Liczyłem, że jeśli to nie on, to będzie się chciał z nami skontaktować i wytłumaczyć" - opowiadał Krzysztof R., który wtedy jeszcze składał zeznania. Sam jeździł po kraju (np. do Wołomina) i sprawdzał wszystkie ślady, które mogłyby go doprowadzić do zabójców brata. Mordercę z Dobrego Miasta spośród nich wykluczył, bowiem Krzysztof B. rzeczywiście się odezwał. Do spotkania, z zachowaniem największej dyskrecji, doszło gdzieś pod Warszawą.
Temat byłby może zamknięty. Ale kiedy rok później doszło w końcu do zatrzymania Krzysztofa B., był on w samochodzie Andrzeja R., jednego z "Orzełków", braci bliźniaków znajdujących się raczej po przeciwnej stronie barykady przedzielającej olsztyński świat przestępczy. Andrzej R. zginął wkrótce potem przed swoim domem na olsztyńskim Zatorzu.
Czy "Masa" mówił prawdę?
Śledztwo w sprawie zabójstwa na Kanta prokuratura umorzyła po raz pierwszy w roku 1996. "Z powodu niewykrycia sprawców", taki był oficjalny powód. W 2001 roku zostało ono jednak podjęte na nowo. Słynny świadek koronny, skruszony pruszkowski gangster Jarosław S. "Masa" opowiedział o tym, że brat zabitego na Kanta, Krzysztof R., miał jesienią 1995 roku zabiegać u warszawskich mafiosów o pomoc w sprzedaży dużej ilości damskiej konfekcji. TIR-a z przygotowanymi do eksportu ciuchami rzeczywiście skradziono w tym czasie w Barczewie. To wtedy "Masa" miał usłyszeć, że Dariusza R. zabił jednak Krzysztof B.
Żeby zwerfikować jego słowa prokurator jeździł do więzienia w Sztumie, gdzie siedział akurat Krzysztof B. Także do aresztów we Włocławku i na Rakowieckiej w Warszawie, gdzie przebywały inne wymienione przez "Masę" osoby, ale niczego nie uzyskał. "Totalna bzdura" - mówili odmawiając dalszych zeznań.
Tak samo zachował się brat zabitego, Krzysztof R., który w tym czasie też siedział w areszcie w związku z próbą wymuszania haraczy na olsztyńskim Starym Mieście. To był już rok 2001.
Dwa lata później, przed rozprawą apelacyjną w sprawie haraczy, olsztyński sąd wpuścił Krzysztofa R. z aresztu, bo podobno zachorował na żółtaczkę. Zaraz potem ślad po, niewątpliwie najsprytniejszym olsztyńskim przestępcy, urwał się. W listopadzie 2005 roku miała go w swoich rękach policja we Włoszech, ale ostatecznie go wypuściła i do ekstradycji nie doszło, a delikwent pewnie wyjechał jeszcze dalej.
Czy zna zabójcę swojego brata? - nie wiadomo. Prokuratorskie śledztwo w sprawie zabójstwa w 1995 roku Dariusza R. ostatecznie umorzone zostało 31 grudnia 2001 roku.
Stanisław Brzozowski