Piąty kolejny medal, tyle że kolor znów się nie zgadza

2008-04-21 00:00:00

Sezon Polskiej Ligi Siatkówki skończył się - z olsztyńskiego punktu widzenia - optymistycznie. Urania była pełna ludzi, siatkarze pewnie wygrali z drużyną prowadzoną przez zawodnika nr 2 w Polsce Dawida Murka, firma Mlekpol ma prawo czuć się kochana. Wszystkim, którym leży na sercu olsztyńska siatkówka, byłoby jednak dużo lżej na duszy, gdyby wreszcie mogli się cieszyć ze złotego medalu. Na taki medal Olsztyn czeka od szesnastu lat. I nadal musi czekać. Dlaczego?

14 października 2007, pierwszy set meczu Mlekpol AZS Olsztyn - Skra Bełchatów w olsztyńskiej Uranii. Gospodarze w niebywałym stylu wygrywają tę partię do 10. (Cały mecz kończy się zwycięstwem Skry 3:2).

22 marca 2008, Bełchatów. Drugie spotkanie półfinału play off Polskiej Ligi Siatkówki. Mlekpol AZS pokonuje Skrę na jej terenie do zera i wyrównuje stan półfinałowej rywalizacji na 1-1. To jedyna w tym sezonie ligowa porażka Bełchatowa u siebie.

7 lutego 2008, Częstochowa. Olsztynianie bez straty seta rozbijają w Częstochowie tamtejszy Wkręt-Met AZS. Cały mecz trwa godzinę i 16 minut.

5 grudnia 2007, Rzeszów, 16 lutego 2008, Olsztyn. W fazie zasadniczej Mlekpol AZS dwukrotnie przegrywa z Asseco Resovią Rzeszów, nie zdobywając w tych meczach choćby jednego punktu. To głównie z powodu tych porażek Olsztyn wpada potem w półfinale play off na Skrę.

26 lutego 2008, Urania. Mlekpol AZS po beznadziejnym meczu ulega 1:3 walczącemu o wejście do czołowej ósemki Jadarowi Radom. Po tym spotkaniu trener olsztynian Ireneusz Mazur podaje się do dymisji.

Takie oto huśtawki nastrojów przeżywali w tym sezonie kibice Mlekpolu AZS Olsztyn.

Gra czternastu facetów, a na końcu wygrywa Wlazły

Skończyło się pewnym, bardzo pewnym zdobyciem brązowego medalu mistrzostw Polski. W rywalizacji o trzecie miejsce w PLS olsztynianie trzykrotnie wygrali z Jastrzębskim Węglem. Tym samym Jastrzębskim Węglem, który w finałowym turnieju Pucharu Polski wyeliminował Skrę Bełchatów (by potem w ścisłym finale ulec Częstochowie).

Brązowy medal to powtórzenie wyniku sprzed roku, kiedy to - jeszcze pod szyldem PZU AZS - olsztyńska drużyna też pewnie (choć w czterech meczach) wygrała rywalizację o brąz z Częstochową. To także piąty kolejny medal Olsztyna w ostatnich sezonach. Żaden inny zespół nie stawał na podium we wszystkich pięciu minionych sezonach. Ale też olsztynianom daleko jeszcze do powtórzenia serii z lat siedemdziesiątych: w latach 1971-78 AZS Olsztyn ośmiokrotnie (!) z rzędu zdobywał medal, trzy razy sięgając po tytuł mistrzowski.

Gdy kilka lat temu Olsztyn zyskał możnego sponsora w postaci Grupy PZU, wydawało się, że tylko kwestią czasu jest zdobycie kolejnego - pierwszego od 1992 r. - tytułu mistrzowskiego. Prezes klubu, rektor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego prof. Ryszard Górecki, wspierany doradczym głosem przez legendarnego trenera ze złotych czasów AZS Olsztyn Leszka Dorosza, stawiał przed siatkarzami jednoznaczny cel: mistrzostwo Polski. Do dziś nic z tego nie wyszło. Dlaczego?

W skrócie można by uznać, że wcześniej Olsztyn był jeszcze za słaby na zdobycie mistrzostwa lub miał pecha w kluczowych momentach (np. pamiętne kontuzje Pawła Papke), natomiast w czterech, a szczególnie trzech ostatnich sezonach sytuacja na szczycie polskiej ligowej siatkówki została zdeterminowana przez jeden prosty fakt. Ten fakt to taka, a nie inna, przynależność klubowa Mariusza Wlazłego.

W latach dziewięćdziesiątych mówiło się, że piłka nożna to gra, w której przez dziewięćdziesiąt (albo - z dogrywką - 120) minut po boisku biega 22 facetów, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. Dziesięć lat później można to powiedzonko przerobić na potrzeby polskiej siatkówki. Otóż przez ileś tam setów gra dwunastu (licząc libero: czternastu) zawodników. Robią, co mogą, stają na głowach, starają się, jak tylko potrafią. A na końcu wygrywają ci, którzy mają w zespole Mariusza Wlazłego. A ma go Skra. I jest raczej pewne, że Wlazły - dopóki prezentuje taką jak teraz klasę - nigdy nie zagra w żadnym innym polskim klubie. Jeśli odejdzie z Bełchatowa, to tylko za granicę (a póki co, przedłużył kontrakt ze Skrą do 2010 r.).

Ciągle potwierdza się stara siatkarska prawda, że najważniejszy w drużynie jest - obok rozgrywającego - ten, który potrafi zdobywać kluczowe punkty. Bo jak wiadomo set w siatkówce tak na dobre zaczyna się dopiero przy stanie 20:20. Komu wtedy nie zadrży ręka, ten wygrywa. Wlazłemu ręce w takich chwilach nie drżą. I nawet nie potrzebuje na rozegraniu Pawła Zagumnego. Aby spokojnie dokończyć dzieła (czyli zapewnić drużynie wygranie seta), wystarczają mu wystawy - niedocenianego w Polsce, ale robiącego swoje - wychowanka AZS Olsztyn Macieja Dobrowolskiego,

Papke, Bąkiewicz, Gruszka - w Olsztynie grali gorzej

W poprzednich czterech sezonach Olsztyn miał na pozycji po przekątnej z rozgrywającym Pawła Papke, w tym sezonie zastąpił go Grzegorz Szymański, jeden z bohaterów zwycięskiego meczu z Rosją w mistrzostwach świata w Japonii. Tyle że Szymański w tym sezonie ligowym rozegrał się na dobre dopiero wtedy, gdy zdobycie złota nie wchodziło już w grę: w kończących ligę meczach z Jastrzębiem. Wcześniej - trzeba przyznać: nękany kontuzjami lub chorobami - grał słabo, przeciętnie lub co najwyżej dobrze. Ale nie bardzo dobrze. Doprawdy na ironię zakrawał fakt, że w spotkaniach z Resovią Szymański pozostawał w cieniu Pawła Papke, który z kolei pokazywał w tych meczach siatkówkę, jakiej nie prezentował, gdy grał w Olsztynie (przynajmniej nie pod koniec jego tu pobytu).

Na przyjęciu Mlekpol AZS miał w tym sezonie mocną, wyrównaną czwórkę: Bjoerna Andrae, Sinana Tanika, Michała Ruciaka i - mniej więcej od połowy sezonu - Pawła Siezieniewskiego. Wszyscy oni jednak zbledli, gdy w półfinale play off w Skrze rozegrał się na tej pozycji Michał Bąkiewicz, który przecież jeszcze całkiem niedawno w olsztyńskich barwach grał po prostu przeciętnie. A co dopiero powiedzieć o przypadku Piotra Gruszki! Na przełomie 2005 i 2006 roku ten siatkarz, od lat podpora reprezentacji, miał najgorszy sezon w karierze. Gdzie grał wtedy? A jakże, w Olsztynie. A już w sezonie 2006/07 szalał w barwach... Skry. A teraz - będąc już wprawdzie mocno w cieniu Stephane''a Antigi (który przed laty we Francji przyuczał się do wielkiej gry w siatkówkę u boku... olsztynianina Mariusza Szyszki) - znów zdobył mistrzostwo Polski.

Z czwórki olsztyńskich przyjmujących najlepiej, a już na pewno najrówniej, grał ten najmniej doceniany - Ruciak. Andrae był, owszem, poważnym wzmocnieniem drużyny, ale też zbyt często zdarzały mu się dziwne przestoje. Szczególnie gdy na tablicy wyników było 20:20...

Nie da się zdobyć mistrzostwa, grając jako tako

Wojciech Grzyb i Marcin Możdżonek pół roku temu stanowili - obok Daniela Plińskiego (i wobec kontuzji Łukasza Kadziewcza) - absolutny top polskiej siatkówki na pozycji środkowych bloku. I co? I pstro! Potem przez praktycznie cały sezon trwała dramatyczna pogoń tych dwóch utalentowanych zawodników za dawną formą. W fazie zasadniczej PLS niemal w każdym kolejnym meczu było praktycznie pewne, że olsztyńscy środkowi będą grali słabo lub co najwyżej przeciętnie: że będą kończyć jeden atak na cztery (co na środku siatki jest dramatem), że będą się powtarzać ich nieporozumienia z rozgrywającym, że idąc na zagrywkę wciąż nie będą pewni, czy potrafią mocno uderzyć, czy też nie; wreszcie że ich skuteczność w bloku - w czym Grzyb i Możdżonek tak często wcześniej imponowali - znowu będzie słabsza niż kiedyś. A na dodatek olsztyńscy środkowi nie mieli wartościowego zmiennika. Bo ten - Patryk Czarnowski - odszedł do Jastrzębia. Natomiast sprowadzony do Olsztyna Marcin Kudłacik mógł co najwyżej wejść na boisko i grać gorzej niż Grzyb czy Możdżonek.

Trzeba jednak dla porządku dodać, że im bliżej było końca sezonu, tym lepiej grali Wojciech Grzyb i Marcin Możdżonek. Może zatem ma rację Raul Lozano, powołując ich znowu do kadry. W formie z grudnia chyba powołania by nie dostali...

O pozycji rozgrywającego nie ma co dyskutować. Lepszego zawodnika niż Paweł Zagumny Olsztyn mieć nie może. Ale chyba i sam kapitan Mlekpolu AZS przyzna, że nie był to sezon jego życia. Wygląda natomiast na to, że dobrym posunięciem było ściągnięcie do Olsztyna w trakcie ligi Franka Dehne (jako zmiennika Zagumnego). Co prawda tak na dobrą sprawę nikt nie wie jeszcze, jak naprawdę rozgrywa Dehne. Wiadomo, że ma dobrą zagrywkę, no i wygląda na faceta z charakterem. A czy pogra sobie więcej (o ile w ogóle zostanie w Olsztynie, co wcale nie jest oczywiste) - wszystko zależy od tego, czy Paweł Zagumny nadal będzie grał w Mlekpolu AZS i czy właśnie w olsztyńskich barwach będzie ponownie próbował sięgnąć po trofeum, którego ciągle mu w kolekcji brakuje - po mistrzostwo Polski.

I wreszcie kwestia Richarda Lambourne''a. Do tego sezonu wydawało się, że skoro nie można mieć w Olsztynie Krzysztofa Ignaczaka, to powinniśmy się cieszyć, że mamy tu na tej pozycji reprezentanta USA. Teraz już wiadomo, że jednak rok temu trzeba było się mocniej zakręcić - tak jak tego chciał trener Mazur - koło Ignaczaka, gdy ten odchodził z Bełchatowa (tyle że wcale nie było pewne, czy na wszystko i wszystkich starczy pieniędzy: pamiętajmy, że firma Mlekpol dołączyła do AZS dopiero tuż przed sezonem). Lambourne - tańszy, ale i słabszy od Ignaczaka - grał w tym sezonie bez błysku. W miarę równo, ale bez błysku. No, ale to był problem całej olsztyńskiej drużyny. A mistrzostwa Polski nie da się zdobyć, grając jako tako. PLS to na tyle silna liga, że żeby sięgać po złoto, trzeba grać najlepiej, jak się umie. Co w olsztyńskim zespole rzadko miało tym razem miejsce.

Olsztyńskim trenerskim chlebem łatwo się zadławić

Dlaczego było tak, jak było? Prof. Ryszard Górecki dawał do zrozumienia, że to przez kaprysy zagranicznych zawodników, no i dlatego, że - z powodu reprezentacyjnych obowiązków wielu siatkarzy - zespół nie mógł się odpowiednio przygotować do sezonu. Ten pierwszy argument jest niesprawdzalny. W każdym razie Mariusz Sordyl, który po dymisji Ireneusza Mazura z drugiego trenera stał się trenerem pierwszym, niczego takiego w rozmowie z "GO" nie potwierdził. Jeśli chodzi o obowiązki kadrowiczów, to sprawa jest oczywista. Z punktu widzenia trenera Mazura byłoby lepiej, gdyby Zagumny, Grzyb, Możdżonek, Szymański, Andrae, Tanik i Lambourne nie byli reprezentantami swoich krajów. Tylko że wtedy można by narzekać, że mamy tu w Olsztynie za słabych zawodników - nawet do reprezentacji się nie łapią. Poza tym zdaje się, że Paweł Zagumny, Grzegorz Szymański, Wojciech Grzyb i Marcin Możdżonek na zgrupowaniach kadry nie grali ze soba w brydża, tylko w siatkówkę. Na treningach wykonali tysiące powtórzeń. A potem w Olsztynie chwilami wyglądało na to, że np. środkowi pierwszy raz widzą Zagumnego na oczy. I pojęcia nie mają, jak ten wystawi im piłkę w ataku.

Obiektywnym tłumaczeniem słabszej niż spodziewana postawy Mlekpolu AZS w tym sezonie jest oczywiście grudniowa kontuzja Grzegorza Szymańskiego. Na dodatek przywieziona ze zgrupowania kadry. Raul Lozano miał co prawda swoje zdanie na ten temat, ale wydaje się, że niedwuznacznie insynuując Szymańskiemu brak waleczności i ambicji, argentyński trener mocno się zagalopował. Bo gdy rok wcześniej Szymański ratował mu w Japonii mecz z Rosją, jakoś nie miał do niego zastrzeżeń...

Gdy Szymański grać nie mógł, zastępował go w Mlekpolu AZS Marcin Lubiejewski. Grał tak jak... Paweł Maciejewicz, gdy w Skrze brakowało Wlazłego. Czyli średnio na jeża. Ale też nikt od niego cudów nie oczekiwał.

Wspominaliśmy już na naszych łamach o niezwykłej prawidłowości: w fazie zasadniczej Olsztyn zdobył dużo więcej punktów w meczach wyjazdowych niż w spotkaniach rozgrywanych w Uranii. Jest to fenomen zaiste niezwykły. Na tyle niezwykły, że nie da się go wytłumaczyć jakimś przypadkowym splotem okoliczności. Najwyraźniej słynna mała trybuna Uranii ciągle źle działa na olsztyńskich siatkarzy.

Stanisław Iwaniak, Maciej Tyborowski, Wojciech Drzyzga, Grzegorz Ryś, Waldemar Wspaniały, Ireneusz Mazur - ci szkoleniowcy z niejednego pieca chleb jedli. A jednak olsztyńskim trenerskim chlebem się zadławili (jedni bardziej, drudzy mniej; np. Wspaniały zdążył wyjechać z Olsztyna, zanim miał prawo poczuć dyskomfort). Olsztyńskiej presji nie zdzierżyli. Nie dali rady, czując na sobie czujne spojrzenie Ryszarda Góreckiego. Charyzmatyczny prezes klubu, twórca uniwerstytetu, rektor UWM, senator RP, skuteczny menedżer przyciągający potężnych sponsorów (chwała mu za to), w przyszłości być może prezydent Olsztyna - otóż charyzmatyczny prof. Górecki jest w polskiej siatkarskiej rzeczywistości być może osobowością aż za silną. Oczywiście jeśli chodzi o kontakty z trenerami siatkarskimi. I ci trenerzy mają dość łatwe - choć nigdy niewyartykułowane wprost - wytłumaczenie: nie dałem rady, bo w kółko ktoś mi się wtrącał do pracy.

Coś się wreszcie zmieniło w dostojnym teatrze

Przed fazą play off do Olsztyna miał już zawitać - jako następca Ireneusza Mazura - Jan Such, który w Rzeszowie zrezygnował z prowadzenia Resovii. Z różnych względów ostatecznie do zatrudnienia Sucha nie doszło, choć - wiemy to z absolutnie wiarygodnych źródeł - było to prawie że przesądzone. Na trenerskiej ławce Mlekpolu AZS usiadł Mariusz Sordyl. Oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że Sordyl to dziś trener lepszy niż Wspaniały czy Mazur. A jednak... A jednak od nominacji Sordyla wreszcie coś się w olsztyńskiej hali zmieniło. Temperatura w tym dostojnym siatkarskim teatrze, jakim przez lata była Urania, wreszcie wzrosła o ładnych parę stopni. Wreszcie ludziom na trybunach (co prawda nadal głównie na trybunie dużej) zaczęła szybciej krążyć krew w żyłach.

"Przez te pięć lat, w których co roku zdobywaliśmy jakiś medal, nigdy nie było tak gorącej atmosfery na pożegnanie sezonu jak teraz - mówił kilka dni temu na naszych łamach Mariusz Sordyl. - To była zupełnie niesamowita sprawa i chyba każdemu zawodnikowi ten ostatni mecz utkwi w pamięci. Tym bardziej że rok temu - na meczach o brąz z Częstochową - wiatr hulał po Uranii. Tak było pusto. Teraz naszym kibicom należą się wielkie brawa i myślę, że ta więź między nimi a nami będzie coraz większa. Dużo nam dały te niesamowite mecze z Rzeszowem, gdzie emocji było co nie miara. To podkręciło atmosferę w Uranii i to ożywienie na trybunach zostało z nami już do końca. Utrzymajmy to w przyszłym sezonie, a my - myślę tu o drużynie - postaramy się dołożyć coś więcej".

W dzisiejszym świecie, gdzie prawie wszystko można kupić, tym cenniejsze są rzeczy, których kupić nie można. A sympatii, wielkiej sympatii kibiców do trenera zespołu siatkarskiego kupić się - ot tak, po prostu - nie da. Olsztyńscy kibice stoją murem za tym góralem z Andrychowa, który przed laty z wyboru stał się olsztynianinem. I jest żywą legendą klubu z Kortowa, jest wspomnieniem zespołu, który - przecież bez megagwiazd w składzie (pierwsza szóstka: Roszewski, Szczotko, Sordyl, Szyszko, Skotnicki, Roman) - zdobył w 1992 roku ostatnie olsztyńskie złoto.

***

Sezon PLS skończył się - z olsztyńskiego punktu widzenia - optymistycznie. Urania była pełna ludzi, siatkarze pewnie wygrali z drużyną prowadzoną przez zawodnika nr 2 w Polsce Dawida Murka, firma Mlekpol ma prawo czuć się kochana (a na dodatek mnóstwo jej jest telewizji), syn Mariusza Sordyla Aleksander paradował w przedszkolu z brązowym medalem na szyi. I jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym siatkarskim łez padole (i jeżeli Olsztynowi pieniędzy starczy - a musi tych pieniędzy być sporo, bo Bełchatów już się dozbraja), to za rok Skrze nawet Mariusz Wlazły nie pomoże. A Aleksander Sordyl pokaże swoim kolegom z podwórka medal złoty. I nie będzie to medal sprzed 17 lat.

Paweł Jarząbek
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.