Orzełek kontra Marchewa, czyli gra w dwa ognie

2008-05-10 00:00:00

Dwaj główni aktorzy krwawej wojny między olsztyńskimi gangami przeżyli zamachy na swoje życie. W końcu obaj spotkali się na sali sądowej.

W roku 2000 wojna między olsztyńskimi grupami przestępczymi osiągnęła szczyt. Asy w mafijnej talii: z jednej strony "Orzełek", z drugiej "Marchewa", wynajmowali przeciwko sobie zabójców. Sami akurat przeżyli, ale kto wie, jakby się skończyło, gdyby krwawej gry w dwa ognie nie przerwała policja. O bezpieczeństwo Jarosława R. "Orzełek" i Grzegorza M. "Marchewa" dba dziś służba więzienna.
Występując przeciw sobie w sądzie - najpierw jeden był oskarżony, a drugi pokrzywdzony, a potem na odwrót - deklarowali wzajemną neutralność. Próbowali nawet zwracać się do siebie po imieniu, ale nie za bardzo im to wychodziło. Zbyt wiele zła się nazbierało. W sierpniu 1999 roku, w gangsterskiej egzekucji zginął brat "Orzełka", Andrzej R., z kolei "Marchewa" był bardzo bliskim kolegą Krzysztofa R., którego brat został zastrzelony jeszcze wcześniej, w roku 1995. Tylko w tym pierwszym przypadku doszło do ustalenia (ale nie skazania) zabójcy. Do zleceniodawców nikt nigdy nie dotarł. Zainteresowani swoje jednak widzieli

Killer spod Biskupca
Między pokoleniem Krzysztofa R. i Grzegorza M. "Marchewy" (ich bliskimi kolegami byli Alfred K. i Jarosław P. "Lenin") a pokoleniem "Orzełka" (wtedy w spółce z Piotrem M. ps. "Troll") było kilka lat różnicy. Młodsi uważali się oczywiście na bystrzejszych. Skupiali się głównie na narkotykach. Tam była kasa. W dodatku Krzysztof R. i "Marchewa" mieli w tym czasie poważny kłopot, proces za dość ordynarną próbę wymuszenia haraczu od od dzierżawcy restauracji SARP na olsztyńskiej Starówce. Tracili kontrolę nad rynkiem, ale nadal czuli się silni.
Na wykonawcę zamachu na "Orzełka" "Marchewa" wybrał, 27-letniego wówczas, Andrzeja Rz. spod Biskupca. Chłopak wpadł w oko kumplowi "Marchewy", "Leninowi", kiedy razem odsiadywali karę w więzieniu w Iławie. Przyjął zlecenie, dostał tetetkę, dawał się podwozić pod należącą do "Orzełka" agencję towarzyską, ale ze strzelaniem było u niego kiepsko. Gdyby puszczając (pod koniec sierpnia 2000 roku) serię w powietrze, nie podziurawił przy okazji kilku stojących przed burdelem samochodów, można byłoby powiedzieć, że nie ma sprawy. Jarosław R. utrzymywał zresztą w sądzie, że niczego nie zauważył.
A killer spod Biskupca wpadł w najgłupszy z możliwych sposobów. Kiedy, w swojej wiosce wdał się po pijanemu w awanturę z sąsiadami, zamiast łapać się raczej sztachety, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać. Zatrzymany przez policję, od razu wyśpiewał, skąd ma broń i do czego miał jej użyć. Ślady wiodły prosto do Grzegorza M.

Gajowy trafia w miękkie
"Marchewa" nie czuł się wówczas zbyt dobrze. 2 października 2000 roku został ciężko postrzelony w brzuch przed swoim domem w Starych Jabłonkach i wracał do życia w szpitalu w Ostródzie. Ze sztucera strzelał do niego niejaki Andrzej Z. ps. "Gajowy". Grzegorz M. niby wiedział, że musi się pilnować, parę tygodni wcześniej, jeszcze we wrześniu, na olsztyńskim Pieczewie wyleciał na bombie jego kolega "Lenin". Przy pomocy telefonu komórkowego wysadził go powietrze Sebastian Rz. - takiego zabójstwa ani wcześniej, ani potem w naszym regionie nie było.
To wszystko okazało się jednak jasne dopiero jakieś cztery miesiące później. Policja miała "Marchewę", trzymała w ręku (za haracze) Krzysztofa R. Jarosław P. nie żył, ale konkurencja hasała. Sebastian Rz. i Andrzej Z. razem z Piotrem M. "Trollem" wpadli dopiero po serii porwań olsztyńskich biznesmenów, w których brali czynny udział.

Jarosława R. aresztowano razem z nimi, na początku stycznia 2001 roku. Do porwań nie udało się go przypisać, ale w osobnej sprawie, jaką prokuratura wytoczyła uczestnikom wojny gangów, zajął pierwsze miejsce na ławie oskarżonych. Za przyczynienie się do zamachu na "Marchewę" dostał ilkunastoletni wyrok.
Ten, parę miesięcy wcześniej, za zlecenie zabójstwa "Orzełka", zarobił niemal tyle samo. Sąd nie miał wątpliwości, bo jego killer spod Biskupca, Andrzej Rz. licząc na łagodną karę przyznał się do wszystkiego. Opowiedział nawet, jak wieźli go do ledwie zipiącego Grzegorza M. do szpitala Ostródzie.
- Kończ, to coś zaczął! - usłyszał polecenie.

Świadek koronny wsadza kumpli
Krwawa wojna w dwa ognie zakończyła się w dużej mierze dlatego, że jeden z jej aktorów - pierwszy miglanc i balowicz Olsztyna, Wojciech B. ps. "Bystry" - zdołał zapewnić sobie status świadka koronnego. W zamian za gwarancję bezkarności z grubsza licząc posadził za kratki jakieś pół setki swoich byłych kumpli.
Zamieszany w porwanie swojego wuja (właściciela salonu samochodowego w Olsztynie) zdradził także np. że Grzegorz M. miał być początkowo pozbawiony życia przy pomocy bomby. Zabójca Andrzej Z. "Gajowy" działał jako rezerwa. Jeszcze raz (znów nieskutecznie) strzelał on potem do człowieka, w Barczewie. W sumie zarobił dożywocie, podobnie jak egzekutor "Lenina", Sebastian Rz. Piotrowi M. wszystkie wyroki (miał kilka spraw w olsztyńskich sądach) połączyły się w 25 latach do odsiadki.
Przy nich wszystkich "Orzełek" i "Marchewa" wylądowali całkiem nieźle. Jakby nie liczyć połowę swoich kar już odsiedzieli. Jaskrawoniebieski pick-up, jakim dziesięć lat temu Grzegorz M. rozbijał się po mieście, mocno się przez ten czas zestarzał, ale ciągle jest na chodzie.
"Marchewa" ma dziś jednak już 47 lat, Orzełek 38. Dobry wiek, żeby po wyjściu na wolność, zająć się raczej czymś spokojniejszym.

Stanisław Brzozowski

Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.