Kto strzelał do policjanta?

2010-08-06 00:00:00

Marek Cekała zginął w sierpniu 8 lat temu w Mikołajkach. Nadal nie wiemy, kto do niego strzelał. Miesiąc temu prokuratura umorzyła sprawę, Andrzeja T. "Tyburka", który w związku ze strzelaniną w Mikołajkach był przez długie lata poszukiwany listem gończym.

37-letni dziś, Andrzej T. "Tyburek" wpadł w ręce policji latem ubiegłego roku. Schwytany został pod Poznaniem. Jechał z Niemiec. Miał fałszywe dokumenty, zmienił fryzurę, usunął tatuaże, ale mu to nie pomogło. Był ścigany za strzelaninę (5 trupów) w 1999 roku na warszawskiej Woli, ale przede wszystkim za zdarzenie w Mikołajkach, gdzie w 2002 roku zginął jeden z szefów mafii wołomińskiej Jacek K. "Klepak" oraz próbujący ścigać bandytów policjant Marek Cekała. Uważano, że to właśnie "Tyburek" był w Mikołajkach głównym "cynglem". Może i tak, chociaż, niestety, nie udało się tego udowodnić.

Strzały w barze
17 sierpnia 2002, około godziny 22., Jacek K. siedział z przyjaciółmi w ogródku baru "Okoń" w Mikołajkach. W tym samym momencie Marek Cekała, oddelegowany na Mazury olsztyński policjant, siadał do poloneza, by wraz z kolegą objąć nocny dyżur. „Klepak” pod nazwiskiem Pióro ukrywał się w Mikołajkach przed policją, ale także przed konkurentami, którzy wcześniej zastrzelili jego ojca „Mańka”. Nie przestawał się jednak bawić. 17 sierpnia pływał sobie po Śniardwach. Wieczór tego dnia też zapowiadał się miło. Było ciepło, grała muzyka. Nagle przy stoliku pojawiło się trzech mężczyzn w sportowych dresach (jeden w wędkarskim kapelusiku). Z bliskiej odległości zaczęli strzelać do „Klepaka”. Policja stwierdziła potem, że osiem strzałów padło z pistoletu skorpion, trzy z colta.

Pościg po śmierć
Kiedy padły strzały grający w "Okoniu", zespół umilkł, goście w popłochu rzucili się do ucieczki. Zabójcy w dresach pobiegli w kierunku jednego z mostów nad przesmykiem łączącym jeziora Mikołajskie i Tałty.
— Tam, tam uciekają — pokazywali ludzie. Tyle wiedział Marek Cekała, wyskakując z radiowozu i rzucając się w pościg. Nie miał pojęcia, kogo goni. O strzelaninie, do której przed minutą doszło w barze, nie miał informacji. Kobieta, która siedziała przed domem na trasie pościgu, usłyszała tylko jeden strzał. Kiedy wybiegła zobaczyć, co się dzieje, zobaczyła leżącego na ziemi mężczyznę. Jego telefon komórkowy dzwonił. Kobieta odebrała rozmowę i wtedy okazało się, że to dzwoni kolega Marka Cekały z patrolu. Chciał się dowiedzieć, co się dzieje. Gdy usłyszał, co się stało, wezwał karetkę. Ale karetka pojechała już do krwawiącego w barze "Okoń" gangstera. Trzeba było wołać drugą. Nim dojechała, policjant już nie żył.

Colt się zaciął
Sprawcy strzelaniny rozpłynęli się w mroku. Był tylko jeden ślad. Colt porzucony (bo się zaciął) w pobliżu miejsca, gdzie został zastrzelony policjant. Nikt wówczas nie myślał, że to będzie jedyny mocny dowód w całym śledztwie. Na broni znaleziono mikroślady organiczne. Badania DNA pozwoliły ustalić, że zostawił je niejaki Artur S., ps. "Pociech". Namierzanie podejrzanego zajęło policji sporo czasu. W końcu, prawie cztery lata od zdarzenia, osaczony w stolicy, Artur S. został dostarczony do Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.
— Moja noga nigdy nie postała w Mikołajkach — mówił konsekwentnie dwudziestokilkuletni wówczas żołnierz mafii. Czuł się dość pewnie. Nie dopuszczał myśli, że jakiś, widoczny tylko pod mikroskopem, ślad może być traktowany poważnie. A był. Kiedy oskarżony o udział w podwójnym zabójstwie mężczyzna stanął przed sądem, tuzin biegłych mówił, że to właśnie z colta trzy razy został trafiony "Klepak". I że znalezione na broni DNA na 99,99 procent należy do Artura S. Nie wierząc, że to możliwe, oskarżony poprosił o pokazanie mu tego dowodu. Wówczas usłyszał, że ślady biologiczne były tak mikroskopijne, że uległy zniszczeniu w czasie badań. W kwietniu 2008 roku Sąd Okręgowy w Olsztynie skazał go na 25 lat więzienia. Ale tylko za zastrzelenie Jacka K. "Klepaka". Od udziału w zabójstwie Marka Cekały, mężczyzna został uniewinniony.

Trzech z "Janosikiem"
Kiedy zapadał wyrok na Artura S., równolegle toczył się już proces trzech innych — później złapanych — zamieszanych w strzelaninę mężczyzn. Był wśród nich Piotr L. "Janosik". To on miał strzelać do policjanta. Był na niego jeden dowód, ślady biologiczne na rękawiczkach w czerwonej toyocie pozostawionej na parkingu, kilkanaście kilometrów od Mikołajek. Przypuszczano, że właśnie tym autem poruszali się przestępcy. Śledczy zyskali także nieoczekiwanego sojusznika. Był nim Andrzej L. z Ursusa, wyglądający na lumpa, w rzeczywistości bezwzględny zabójca. Zatrzymany w innej sprawie zaczął nagle mówić także o Mikołajkach. Podał, że był tam. Co prawda nie w samym barze "Okoń", ale widział, jak przed akcją sprawcy: Artur S., Piotr L. i kierujący nimi "Tyburek" dzielili między siebie broń. Słyszał też, jak po powrocie, mieli pretensje do Piotra L., że strzelał do policjanta. Mieli świadomość, że czegoś takiego policja im nigdy nie opuści. Wszystko by się zgadzało, gdyby potem — zwłaszcza w sądzie — Andrzej L. wiele razy nie zmieniał swoich zeznań. W rezultacie, ledwie kilka miesięcy po skazaniu na 25 lat Artura S., Sąd Okręgowy w Olsztynie uniewinnił Piotra L., a także oskarżonych o pomaganie zabójcom Daniela J. i Dariusza M.

Zootechnik nie pomógł
Kluczowy świadek, jeśli chodzi o udział w strzelaninie Andrzeja T. "Tyburka", też okazał się nielepszy. Był nim nie kto inny, tylko słynny zootechnik z Klewek Bogdan G. Sam się zgłosił na policję, początkowo jako świadek incognito. Akurat w 2002 roku mieszkał w Mikołajkach. Twierdził, że przed zamachem widział mężczyznę w dresie i wędkarskiej czapeczce. Kiedy policjanci pokazali mu album ze zdjęciami podejrzanych, bez pudła wskazał "Tyburka". Mówił, że widział go już wcześniej. Na tej legendzie Bogdan G., który w Klewkach zobaczył nawet lądujących talibów, jechał potem przez wiele miesięcy. Opowiadał o swojej zażyłości z Centralnym Biurem Śledczym policji. Podszył się pod, żyjącego jeszcze wówczas, Waldemara Milewicza i wycyganił pieniądze od matki jednego z pruszkowskich gangsterów obiecując, że wyciągnie jej syna zza kratek. Za to, ale i inne oszustwa, skazał go Sąd Rejonowy w Olsztynie. Nic dziwnego, że zeznając w tym samym Olsztynie w sprawie strzelaniny w Mikołajkach, Bogdan G. nie mógł być brany na serio.

Tylko jedenaście minut
Tak więc, kiedy w kwietnia br. Andrzej T. stanął wreszcie przed olsztyńską panią prokurator i usłyszał zarzut zabójstwa "Klepaka" i Marka Cekały, mógł spokojnie milczeć.
— Nie będę składał wyjaśnień w sprawie, ani odpowiadał na pytania — tylko to zdanie "Tyburka" trafiło do protokołu. Cała procedura przesłuchania, najbardziej do niedawna poszukiwanego przestępcy w kraju, trwała raptem 11 minut. 30 czerwca 2010 roku prokuratura umorzyła postępowanie. Jeśli chodzi o "Tyburka", ale także w sprawie innych nieustalonych sprawców.
— Zawsze jednak istnieje możliwość wznowienia umorzonego śledztwa, jeśli pojawią się istotne, nowe fakty lub dowody. Albo podjęcie go na nowo, jeśli w kręgu podejrzanych znalazłyby się inne osoby — Mieczysław Orzechowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie mówi, że w sprawie zabójstwa Marka Cekały policja nadal prowadzi działania operacyjne. I szybko nie zrezygnuje, bo okres przedawnienia w przypadku przestępstwa zabójstwa to 30 lat. Jeśli chodzi o Andrzeja T., któremu prokuratura przynajmniej zarzuty już zdążyła postawić, nawet dłużej.

Stanisław Brzozowski
s.brzozowski@gazetaolsztynska.pl

Tekst pochodzi z Reportera, dodatku Gazety Olsztyńskiej
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.