Historia z krawatem na Dzień Bez Krawata

2010-06-02 00:00:00

Drodzy panowie, dziś "zwisy męskie ozdobne" możecie zostawić w szafie! 2 czerwca obchodzimy Dzień bez Krawata. W tym dniu prezentujemy niezwykłą kolekcję Bolesława Marschalla - artysty, który ma ponad tysiąc krawatów.

— Chyba mu kiedyś te krawaty spalę! — załamuje ręce Jolanta Marschall, żona rzeźbiarza. — No bo po co aż tyle! Nie bierze udziału w pokazach mody, na plenery nie wbija się w krawat, chyba że idzie na wernisaż. Ale wystarczyłoby pięć, sześć do wyboru.

Tak mówi, ale przy tym się śmieje. No bo przecież zabrać Bolkowi jego krawaty to tak, jakby uszczuplić mu kawałek życiorysu.

Kiersztanowo koło Mrągowa. Krawaty, o których rozmawiamy, spoczywają jak barwne kwiaty w ogromnym pudle, tak ciężkim, że musi je dźwigać dwóch mężczyzn. Wynosimy je z trudem na zewnątrz. Leżą jak egzotyczne kwiaty w sąsiedztwie różnych dzieł sztuki i przedmiotów: gipsowej figurki przedstawiającej psa labradora, czyjejś głowy z kamienia w czapce Stańczyka, popiersia generała Oślikowskiego, dwóch rzeźbionych krzeseł... Sam artysta w czarnym golfie, w czapce z daszkiem, na bosaka.

Nagle na podwórze zajeżdża, dwukółką zaprzęgniętą w konia, jakiś facet. Chce od Bolka pół litra, w zamian deklaruje, że coś zaorze.

— Wodki niet! — rozkłada ręce artysta i zwraca się do mnie: fajny gość! Żebyś wiedział, jak on z koniem potrafi rozmawiać!

— To jest krawat komunijny, nawet nie wiem, skąd się tutaj wziął — Marschall pokazuje wąski, czarny pasek z jedwabiu. — Nosiłem taki, albo podobny, kiedy przystępowałem do pierwszej komunii jako ośmiolatek w Gdańsku. To był mój pierwszy krawat, założony do białej koszuli i garniturka: czarna marynarka i krótkie spodenki.

Tu artysta, który urodził się w 1938 roku w Toruniu, opowiada o swoich korzeniach. Marschallowie wywodzą się ze Lwowa.

— Ojciec, najpierw kolejarz w administracji, a potem nauczyciel rysunku w szkole, opowiadał mi często o czasach lwowskich — wspomina Marschall. — W tym i o życiu na salonach.

Jak nosili się lwowscy artyści? Na co dzień ekstrawagancko, w barwnych koszulach i apaszkach w smoki i węże, ale podczas wernisaży i oficjalnych wizyt w smokingach i garniturach. Do smokingu jako dodatek mucha, do garnituru — „zwis męski”.

— Szkoda, że żaden z ojcowskich krawatów do dzisiaj się nie zachował, byłaby to cenna pamiątka! — wzdycha artysta.
Po studiach, które skończył w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku, koledzy namówili go na przenosiny do Olsztyna.

— Pamiętam, jak robiłem tam fragment scenografii dla dyrektora Aleksandra Sewruka — mówi. — Przyjął mnie w swoim gabinecie, w takiej siwej marynarce, pod bordowym krawatem.

— Wiesz co Bolek? — westchnął. — Wyjeżdżaj gdzieś stąd, na tej prowincji nie da się niczego dokonać. Zobacz sam, sprowadziłem tu wybitnych aktorów, robimy fajne spektakle, ale publiczności za wiele nie przychodzi. Po czym rozluźnił krawat, bo było bardzo gorąco.

W 1972 Bolesław Marschall z żoną Jolantą przenieśli się do Reszla. I w tamtejszym zamku administrowali ponad ćwierć wieku. — Tu właśnie zacząłem kolekcjonować krawaty — mówi Bolek.

Zamek był Mekką artystów. Na co dzień w stroju niedbałym, na wernisażach elegancko ubrani, w koszulach pod muchą lub pod krawatem. Tak jak Franciszek Starowieyski, grafik, malarz, scenograf, który nosił się bardzo elegancko i powiadał: „Krawat powinien być ciemniejszy od koszuli, a przy tym ładnie opadać i nie wystawać poza marynarkę”. Wagę do właściwego doboru krawata na uroczystości przykładali również artysta z Litwy Stasys Eidrigdevicius, rzeźbiarz Adam Myjak, a także... satyryk Jacek Fedorowicz. Bo krawat to prawdziwie męska biżuteria. Odpowiednio dobrany dodaje facetowi uroku i elegancji. Działa na wyobraźnię kobiet, potrafi pomóc w załatwieniu ważnej sprawy, itp. Chcąc nie chcąc, Marschall, kustosz zamku w Reszlu, choć nie bardzo to lubił, musiał się w nie wbijać. Krawaty zabierał również na międzynarodowe wystawy psów, gdzie jeździł ze swoim psem bassetem, kilkakrotnym medalistą. Na takich imprezach sędziowie obowiązkowo noszą krawaty, a właściciele czworonogów powinni je zakładać na wręczanie nagród.

— Jakie krawaty tam zakładałem? Bynajmniej nie we wzory z psami! Takie, jak te tutaj. Ciemne, całkiem brązowe, brązowe w białe grochy, czerwone. Niektórzy zauważyli, że mam dobry gust (Jola!), więc kiedy obchodziłem imieniny lub urodziny, niemal każdy czuł się w obowiązku, by mi podarować elegancki komplet: krawat, koszulę, spinki. Po skończonym wydarzeniu trafiały do szafy i zalegały.
Krawaty zdarzało się zostawiać w zamkowej restauracji różnym gościom, którzy, podochoceni, zdejmowali je, a potem wyjeżdżali, zapominając. Jeden zgłosił się po zgubę, inny odpuścił, choć zawsze mógł przyjechać i upomnieć się o swój „zwis męski”. Kilkaset krawatów zostawił mu w spadku przyjaciel, lekarz z Reszla.

Pewnego dnia jakiś malarz, kawalarz, rozpuścił wieść, że Bolesław Marschall nie tylko rzeźbi, ale i zbiera krawaty.

— Cóż, musiałem stanąć na wysokości zadania i wejść w rolę kolekcjonera — wzdycha. — Nie miałem kasy na krawaty znanych firm, więc wybrałem się kiedyś do lumpeksu. Patrzę, a tam aż roi się od krawatów, za dwa, pięć złotych. A każdy z metką firmy światowej marki. Napaliłem się i kupiłem ich wtedy kilkadziesiąt!

Jakież jednak było zaskoczenie rzeźbiarza, kiedy jakiś znawca krawatów, gość wernisażu, na widok jego krawata stanął jak wryty i wyjąkał: przecież to Carlo Ferrucci, ręcznie robiony! Marschall próbował protestować, że to podróbka, ale tamten był uparty: autentyk! Wtedy innym okiem spojrzał na swoją kolekcję.

— A jeśli wśród nich są jeszcze inne, prawdziwe skarby? — zastanawia się artysta, pokazując na krawatach metki bajecznie kolorowych krawatów marki Carlo Ferruci, Pierre Cardin, Morschino, Venco, Paolo Giovani. — Jak trafiają do lumpeksu? Może są z kradzieży, może z nieświadomości właściciela, co posiada.

Zbiór się powiększał, ale artysta nigdy nie zdobył się na to, żeby zanieść swoje krawaty do rzeczoznawcy. Nie ma na to czasu.

— Bo przecież zbieranie krawatów to tylko uboczny fragment mojego życiorysu! Ja przede wszystkim rzeźbię! — stwierdza Marschall, autor m.in. pomnika Ignacego Krasickiego w Reszlu, Bohaterów Warmii i Mazur, Janusza Korczaka, Józefa Piłsudskiego.

Na zakończenie mojej wizyty w Kiersztanowie nieśmiało proszę Bolka, żeby nauczył mnie wiązać krawat, z czym miałem zawsze problemy. Po namyśle wybiera jeden, disneyowski z Myszką Miki i pokazuje najprostszy węzeł, taki „na cztery ruchy”.

Zawiązany przez Marschalla krawat z Myszką Miki dostaję na pamiątkę. Założę go na promocję mojego nowego tomiku satyry.

Władysław Katarzyński
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.