Coraz więcej pytań w sprawie porwania i śmierci Krzysztofa Olewnika

2008-04-10 00:00:00

To paradoks, że o porwaniu i śmierci Krzysztofa Olewnika naprawdę zaczęło się mówić dopiero teraz. W dziesięć dni po wyroku na porywaczy, w tydzień po samobójstwie w płockim areszcie już drugiego ze sprawców - pytań i wątpliwości jest coraz więcej.

(aktualizacja 13.04.2008)
Do ustalenia osób zamieszanych w porwanie i ostatecznie ich skazania przyczyniła się Prokuratura Okręgowa w Olsztynie. Ówczesny prokurator krajowy, potem minister, Janusz Kaczmarek, przekazał sprawę do Olsztyna w 2006 roku na wniosek Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia na rzecz Bezpieczeństwa. To w stowarzyszeniu, powołanym w Olsztynie, po fali porwań biznesmenów jesienią 2000 roku, bliscy Krzysztofa Olewnika, po raz pierwszy spotkali się ze zrozumieniem.

Ślady analizowano po czterech latach
Dwudziestopięcioletni w chwili porwania Krzysztof Olewnik, został uprowadzony z domu w nocy z 26 na 27 października 2001 roku.
- Na miejscu zabezpieczono aż 52 ślady, m.in. magazynek pistoletu, którym ogłuszono Krzysztofa i który wypadł podczas uderzenia, a także np. włos, jak się potem okazało należący do jednego z porywaczy - Sławomira Kościuka (który 4 kwietnia popełnił samobójstwo w płockim areszcie - red.) - mówi Jerzy Samociuk, dyrektor olsztyńskiego stowarzyszenia biznesmenów, które w procesie porywaczy przed płockim sądem występowało w roli oskarżyciela posiłkowego. Ślady w miejscu porwania zanalizowano dopiero w czwartym roku śledztwa. Pierwszym błędem, jaki popełniła policja było jednak złe założenie, że Krzysztof Olewnik mógł sam sfingować swoje uprowadzenie.
Porywacze pierwszy raz zażądali okupu - 300 tysięcy euro - już w noc porwania. W sumie telefonowali kilkadziesiąt razy. To było straszne: na nagraniach było słychać krzyki porwanego, albo musiał on opowiadać, że leży w wannie w zimnej wodzie i ekskrementach. Przymiarek do odebrania okupu było kilkanaście. Porywacze, pilotując jadącą z pieniędzmi siostrę Krzysztofa, kazali jej na przykład wymieniać w banku banknoty, żeby uniknąć ich znakowania. Ćwiczyli też wyrzucenie paczki z pieniędzmi z pociągu. Przekazanie okupu ciągle jednak odkładano. A od czerwca 2002 roku, telefony od porywaczy nagle się urwały.

Komisarz nie pamięta
Z punktu widzenia sprawców najlepiej dziś porwać, jutro wziąć okup i zniknąć bez śladu. Krzysztof Olewnik był przetrzymywany przez dwa lata, najpierw przykuty łańcuchami do ściany w garażu w Kałuszynie, na koniec w szambie pod Różanem.
- Szef porywaczy, powiązany ze stołecznymi grupami przestępczymi, Wojciech Franiewski był bardzo przebiegły, miał niesamowitą wiedzę o metodach pracy policji. Nie sądzę, żeby ryzykował, nie mając parasola ochronnego ze strony osób trzecich. Tłumaczę to sobie tak, że tak długi okres przetrzymywania Krzysztofa mógł służyć temu, żeby inni ludzie też mogli w tym czasie wyciągnąć pieniądze od rodziny - uważa Tobiasz Niemiro, prezes olsztyńskiego stowarzyszenia biznesmenów.
Wiadomo, że obiecując rodzinie pomoc w uwolnieniu Krzysztofa Olewnika, 800 tysięcy złotych wyłudził Jerzy K., człowiek rekomendowany przez detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Został już zresztą za to skazany na 3,5 roku więzienia.
O tym, że porywacze czuli się bezkarni, świadczy fakt, że w tym czasie dokonali aż 65 innych przestępstw. Od kradzieży benzyny i opon, po tak poważne i obciążone ryzykiem wpadki przestępstwa, jak rozbój. W Teresinie napadli kobietę z dziećmi w jej własnym domu. Żeby wydobyć od niej pieniądze, polewali ją wrzątkiem.
Szefem specjalnej grupy, która miała wytropić sprawców, był nadkomisarz Remigiusz Minda z Radomia. Zeznając w płockim sądzie, nie mógł sobie przypomnieć na przykład anonimu, w którym z imienia i nazwiska wymienieni byli dwaj porywacze (Ireneusz Piotrowski i Robert Pazik).
- Ojciec Krzysztofa, Włodzimierz Olewnik, wstał wtedy i złożył oświadczenie, że zaraz po odebraniu anonimu, zadzwonił na komórkę do komisarza i faksem, w ciągu 2-3 minut, przesłał mu ten anonim - mówi Jerzy Samociuk, który uczestniczył w procesie

Śmierć po przekazaniu okupu
W lipcu 2003 roku rodzina wreszcie przekazała okup. Siostra Krzysztofa, Danuta, która wiozła pieniądze, słuchała instrukcji porywaczy, co robić, a prowadzący auto jej mąż - przekazywał to policji. Kiedy jednak paczka z 300 tysiącami euro poleciała dwa piętra w dół ze ślimaka warszawskiego mostu Armii Krajowej, żadnej policji w pobliżu nie było. Trudno uwierzyć, że z powodu tego, że policjanci z Radomia nie znali Warszawy, albo - jak powiedział pełnomocnik Olewników, mecenas Bogdan Borkowski - komisarz Minda był akurat w Niemczech.
Po podjęciu pieniędzy porywacze na Żeraniu spalili samochód, potem pieszo doszli do innego auta, które zabrało ich z Warszawy.
Z 300 tysięcy euro okupu pełną "działkę" - 46 tysięcy - wziął tylko Sławomir Kościuk, po 5 tysięcy dostali Piotrowski i Pazik, a 7,5 tysiąca - kierowca, który wywiózł porywaczy. Resztę zatrzymał Wojciech Franiewski. Miał powiedzieć, że zawsze będzie można je od niego dostać, ale nie od razu, bo inaczej pewnie by je od razu przepili.
Okup zapłacono, ale Krzysztof Olewnik nie wyszedł na wolność. 6 września 2003 rodzina odebrała telefon z jego głosem mówiącym, że "popełnili błąd" i dlatego wypuszczony zostanie dopiero za dwa lata. Bandyci nagrali go wcześniej. Kiedy zdecydowali się zadzwonić do Olewników, przetrzymywany w ostatnim okresie w szambie w miejscowości Dzbądz koło Różana, Krzysztof już nie żył. Pazik i Kościuk zadusili go z zimną krwią.

Czekałam przez pięć lat
- On każdego dnia liczył na uwolnienie. A my czekaliśmy na telefon z jego nagranym głosem. Ja cały czas byłam w pogotowiu. Przez pięć lat liczyłam, że zadzwoni i powie: Danusiu, wypuścili mnie, czekam tam i tam, przyjeżdżaj! - mówiła z przejęciem siostra porwanego Danuta Olewnik, kiedy w czerwcu ubiegłego roku w Olsztynie wraz z ojcem inaugurowała działalność Fundacji im. Krzysztofa Olewnika.
@:Żyli nadzieją, a śledztwo stało w miejscu. W 2004 roku zostało skradzione auto z kilkunastoma tomami akt sprawy. Policjanci, którzy jechali nim z Płocka do Warszawy, zostawili je, bo zatrzymali się przy trasie, żeby coś zjeść.
Szef grupy tropiącej porywaczy Remigiusz Minda (dziś już poza policją), jak podało radio RMF FM, dostał nawet krzyż zasługi. Ale to dopiero po przejęciu sprawy przez Olsztyn, jesienią 2006 roku, podejrzewany o udział w porwaniu i siedzący już rok w areszcie Sławomir Kościuk, przyznał się także do zabójstwa i wskazał, gdzie zakopał ciało Krzysztofa Olewnika.
W "białej księdze" błędów organów ścigania, jakie po przejęciu śledztwa powstała w Prokuraturze Okręgowej w Olsztynie - rzecznik prokuratury Mieczysław Orzechowski mówi, że to w sumie kilkanaście kartek - oprócz Remigiusza Mindy wymienione są nazwiska prokuratora Leszka Wawrzyniaka z Sieradza oraz policjantów Marka Straussa i Macieja Lubińskiego.

Byli na sąsiedniej działce
Zarzuty postawiono dotąd jednak tylko jednej osobie. Usłyszał je Krzysztof S., policjant, który w sierpniu 2003 zatrzymał do kontroli samochód, którym po pijanemu poruszał się (jak się potem okazało jeden z porywaczy) Ireneusz Piotrowski ps. Bokser. Policjant nie sprawdził, czy pojazd nie był kradziony, a kierowca notowany.
Wtedy zresztą, w poszukiwaniu, Piotrowskiego policjanci dotarli najbliżej miejsca, gdzie w Kałuszynie przetrzymywany był Krzysztof Olewnik. Byli dosłownie na sąsiedniej działce. Dali sobie spokój, gdy okazało się, że należy ona do kuzyna jednego z policjantów.
Ten Piotrowski, który cały czas pilnował porwanego, miał zresztą zastrzelić także ojca Krzysztofa. Franiewski dał mu nawet pistolet, ale Piotrowski się nie odważył. Zakopał broń obok jakiejś kapliczki, potem utopił w jeziorze a wobec szefa pozorował tylko przygotowania. Na swoje szczęście pod koniec 2003 roku, Włodzimierz Olewnik trafił do szpitala. Licząc, że umrze, bandyci dali mu spokój.
On im na pewno spokoju nie da. Na przykład odwoła się od uniewinnienia przez płocki sąd (to było jedyne uniewinnienie) żony herszta porywaczy. W wywiadzie dla jednej z gazet Włodzimierz Olewnik powiedział, że być może to ona była kasjerem grupy i przejęła tę część okupu, której nie można się doliczyć. Ciągle chce też poznać zleceniodawców porwania.
Stanisław Brzozowski


Wyroki na sprawców porwania i śmierci
31 marca Sąd Okręgowy w Płocku wydał wyrok na sprawców porwania i śmierci i Krzysztofa Olewnika. Na karę dożywotniego więzienia skazani zostali Sławomir Kościuk i Robert Pazik (sąd zezwolił na podanie pełnych nazwisk wszystkich sprawców); Ireneusz Piotrowski, Artur Rahul i Piotr Sokołowski - na 15 lat więzienia; Cezary Witkowski - na 13 lat.
Dwóch sprawców popełniło samobójstwa w areszcie: Wojciech Franiewski - rok temu w monitorowanej celi Aresztu Śledczego w Olsztynie, Sławomir Kościuk - 4 kwietnia tego roku w areszcie w Płocku




Wierzę, że nadszedł czas prawdy

- Co obiecał Państwu minister Zbigniew Ćwiąkalski?
- Pan minister zapewnił nas, że nie będzie już w tej sprawie sytuacji, jakie mieliśmy wcześniej: bagatelizowania dowodów, omijania prawdy. Poinformował nas, że powołał specjalny zespół prokuratorów, którzy mają dokładnie wyjaśnić wszystkie okoliczności porwania i śmierci Krzysztofa. Bez spłycania i krycia kogokolwiek.

- Czy w tej grupie są prokuratorzy z Olsztyna?
- Z tego, co powiedział pan minister, tak.

- Zakładając rok temu w Olsztynie Fundację im. Krzysztofa Olewnika, Pani ojciec mówił o dwóch domagających się wyjaśnienia wątkach. Jedno to pytanie o zleceniodawców porwania oraz drugie: o zaniedbania, jakie popełnili podczas śledztwa funkcjonariusze publiczni.
- Po procesie okoliczności porwania i śmierci Krzysztofa są dokładnie znane. Pozostaje wątek ewentualnych mocodawców i zaniedbań policji i prokuratury. Obydwie te sprawy ma objąć śledztwo jakie podejmie powołany przez ministra zespół.

- Po samobójstwie, rok temu w olsztyńskim areszcie, herszta porywaczy Wojciecha Franiewskiego, a teraz drugiego z porywaczy Sławomira Kościuka, dotarcie do ewentualnych zleceniodawców porwania Pani brata będzie bardzo trudne.
- Na pewno tak. Ja jednak wierzę, że prawda wyjdzie na jaw.

- Czy mogłoby się do tego przyczynić sejmowa komisja śledcza? Powiedziała Pani, że jest Pani za jej powołaniem.
- Mówiłam to w tym sensie, że dla mnie jest bez różnicy, czy sprawą zajmie się komisja, zespół prokuratorów, fachowców. Obojętnie, jak to nazwiemy. Mnie chodzi o prawdę. Jeśli miałaby do niej dojść komisja śledcza, bo taka komisja ma odpowiednią siłę przebicia, to jestem za.

- Nie dziwi Państwa, że nagle tak wielu polityków interesuje się sprawą, że nagle tyle osób chce pomóc rodzinie.
- Denerwuje mnie to, gdy teraz politycy chcą coś ugrać na tej sprawie. Jestem zszokowana, że tak w ogóle można myśleć - nie patrzeć na tragedię, ale na to, jak się wypadnie zabierając głos w tej sprawie. My mówimy o bolesnej sytuacji, jaką przeżywał Krzysztof i tym, co my przeżyliśmy. O to chodzi, nie jakieś polityczne układanki.

- Na ile poważnie traktujecie więc kolejne już zapewnienie wysokiego urzędnika państwowego, że tym razem śledztwo doprowadzone zostanie do końca?
- Nie mamy nic innego. Tych licznych osób, które teraz deklarują nam pomoc, nie możemy do niczego zmusić. Możemy tylko liczyć na to, że dotrzymają słowa.

- I nie zaczną wracać do wątku np. do teorii o rzekomym samouprowadzeniu się Krzysztofa, albo ukrywać przed rodziną działań śledczych.
- Wątek samouprowadzenia został kompletnie zakończony. Jeśli ktokolwiek chce jeszcze naszą rodzinę w coś takiego wplątać, to już jest chwyt poniżej pasa. Bardzo boli, że ktoś w ogóle może jeszcze do tego wracać. Tylko my wiemy, ile kosztowała nas walka z tym podejrzeniem. Dziś mam to właściwie w nosie. Wiem, co sama robię. Wiem, że o nic innego mi nie chodzi, tylko o prawdę. Wierzę, że nadszedł ten czas, że przelała się czara goryczy.

Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.