Uczeń w szkole na dwóch etatach. To wina systemu?

2023-10-28 15:00:00(ost. akt: 2023-10-27 15:01:45)
Nadmiar zadań domowych zniechęca do nauki

Nadmiar zadań domowych zniechęca do nauki

Autor zdjęcia: pixabay.com

Polski uczeń „pracuje” zdecydowanie więcej niż niejeden dorosły. Do tego „jak nie sprawdzian, to kartkówka”, a w domu jeszcze praca domowa. To zdecydowanie za dużo dla młodego człowieka.
Uczniowie „pracują” 50-60 godzin tygodniowo. Czas odrabiania lekcji, łącznie z nauką w domu, to od 13 do 18 godzin tygodniowo. Po dodaniu czasu spędzonego w szkole, czyli ok. 30 godzin, oraz innych zajęć o charakterze edukacyjnym, otrzymujemy ponad 50 godzin spędzanych na nauce. To dużo więcej niż czas pracy dorosłego zatrudnionego na etacie.

— Czasami ręce mi opadają, gdy patrzę, ile moja córka ma na głowie. Pół dnia spędza w szkole. Później ma dodatkowe zajęcia, trzy razy w tygodniu. Chodzi na taniec, bo to uwielbia i to ją rozluźnia. Uczy się też prywatnie angielskiego, żeby mieć w przyszłości lepszy start. Gdy jest w domu, siedzi w książkach. Ma mnóstwo prac domowych i musi cały czas być przygotowana, bo w szkole jak nie sprawdzian, to kartkówka. Czasami musi zrobić jakiś projekt z koleżankami. Na ocenę. W weekendy też się uczy i nadrabia. Na zwykłe bimbanie albo brakuje jej czasu, albo… nie ma siły — twierdzi pani Marzena z Olsztyna, mama czwartoklasistki. — Oczywiście córka nie jest jeszcze samodzielna w nauce. Jeśli coś nie sprawia jej problemu, robi to sama. Ale często jej pomagam. Przeklinam wtedy nauczycieli na wszystkie strony świata. Pewnie to nie ich wina, bo taki jest system, ale jest tego za dużo. Brakuje współpracy w szkole. Każdy myśli o swoim przedmiocie i realizacji podstawy programowej. Na końcu jest dziecko, które powinno uczyć się nie tyko ułamków, ale również życia i przyjaźni. Ale jak ma to robić, skoro nie ma na to czasu?

Witamy w polskiej szkole

Wyścig zaczyna się mniej więcej właśnie w czwartej klasie podstawówki. Chociaż pojawia się już w trzeciej. Dzieci przecież słyszą: „Pójdziesz do czwartej klasy, to zobaczysz, wtedy się zacznie”. I się zaczyna. Nieustanne straszenie egzaminem ósmoklasisty, kartkówki, sprawdziany, odpytywania i mówienie: „Ucz się, bo jak źle napiszesz egzamin, to nie dostaniesz się do dobrego liceum”. A w liceum mechanizm jest podobny: „Ucz się, bo nie zdasz matury i nie dostaniesz się na studia”. Albo: „Ucz się, bo będziesz sprzątał ulice”. Gdzieś między marzeniem o lepszej przyszłości a chronicznym wyczerpaniem uczeń gubi siebie. Czasami pojawia się depresja, zaburzenia lękowe czy inne problemy psychiczne. To nie jest historia jednej czy dwóch osób, które „nie poradziły sobie z nauką”, to opowieść o polskim uczniu: pracującym niekiedy na półtora czy dwa etaty, przemęczonym, wyczerpanym, któremu od jego pierwszych szkolnych dni za najwyższy cel stawia się nie zdobycie wiedzy, ale zdobycie dobrej oceny i zdanie egzaminu.

— Dorosły idzie na osiem godzin do pracy i później ma wolne. Uczeń, na przykład ósmej klasy, spędza osiem godzin w szkole. Do tego ma mnóstwo prac domowych i czasami zajęcia dodatkowe. Wszystko po to, aby spełniać marzenia rodziców i przyszłych pracodawców — podkreśla Anna Jarząbek, pedagog ze Szkoły Podstawowej nr 22 w Olsztynie. — Coraz częściej brakuje czasu na zwykłą zabawę — na podwórko za późno, bo ciemno. Zostaje internet — pożeracz czasu, ale to jedyna forma kontaktu z rówieśnikami.

— Wszystko bierze się z podstawy programowej, którą trzeba zrealizować. Nauczyciel musi dużo wymagać, bo nie ma innego wyjścia. Stąd liczne kartkówki i sprawdziany. Do tego dochodzą jeszcze prace domowe. Niestety jakiś sposób egzekwowania wiedzy musi być. Trudno wszystkich uczniów odpytać na lekcji, bo trzeba realizować nowy temat. Skądś muszą się brać oceny. I tu kolejne schody, bo nauczyciele też są oceniani, że stawiają ich za mało. Dyrektorzy mają wgląd w dzienniki elektroniczne i zwracają im uwagę, żeby ocen było więcej. Bo tego wymagają rodzice — zauważa Tomasz Branicki, prezes ZNP w Olsztynie. — Oczywiście nauczyciel musi się zabezpieczyć, żeby nie mieć zarzutów, że mało pracuje. Ocena jest w pewnym sensie wyznacznikiem. To błędne koło, które nie może się zatrzymać. Nauczycielom też nie jest dobrze. Na przykładzie sprawdzianu: musi go przygotować, a potem sprawdzić. Po lekcjach. Na taką pracę domową również musi rzucić okiem. Potrzeba zmian w systemie i w wymaganiach podstawy programowej. Trzeba reformy, żeby polska szkoła się zmieniła.

Nauka jak nałóg

Dr Bartosz Atroszko z Uniwersytetu Gdańskiego zwraca uwagę, że co siódmy Polak może być uzależniony od nauki. Nie od gier, komputera czy używek. Młodzi ludzie coraz częściej uzależniają się właśnie od nauki. Winna temu jest presja zdobywania coraz to lepszych ocen, nauczyciele, którzy zasypują uczniów zadaniami, ale również nadgorliwi rodzice, pytający: „A co dostała Zuzia?” Może to doprowadzić do fatalnych konsekwencji.

— Mniej więcej w latach 70. wprowadzono pojęcie pracoholizmu, a więc uzależnienia od pracy. Zaczęto badać ten problem. Wiemy, że uzależnienia rozwijają się we wczesnej młodości, a więc dotykają nastolatków i młodych dorosłych. Nie inaczej jest z uzależnieniem od nauki. Młodzi ludzie nie pracują, ale się uczą. Zaczęliśmy to zagadnienie systematycznie badać i okazuje się, że faktycznie mamy do czynienia ze zjawiskiem kompulsywnego uczenia się, które ma charakter uzależnieniowy — zwraca uwagę dr Bartosz Atroszko w rozmowie z portalem strefaedukacji.pl. — Niestety często jest tak, że to właśnie rodzice są częścią problemu. Wiemy, że dzieci pracoholików są obarczone większym ryzykiem uzależnienia się od pracy. Wynika to między innymi z tego, że rodzice zazwyczaj nie są obecni. Wówczas ich dzieci dostają warunkowe wzmocnienia, a więc rodzic zauważa dziecko tylko i wyłącznie wtedy, gdy przynosi ono jedynie piątki ze szkoły. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze archaiczny, niedostosowany do współczesnego świata system edukacji. On nie działa i my wszyscy o tym wiemy. Dzieci poddawane są ekstremalnej presji, a jednocześnie nie zapewnia się im żadnego wsparcia.

I dodaje: — Trzeba bardziej koncentrować się na wszechstronnym rozwoju dzieci. W szkołach powinny odbywać się zajęcia z zakresu samoregulacji emocjonalnej, rozwijania kompetencji społecznych — to wszystko można by wprowadzić w program nauczania. Kolejną kwestią jest system oceniania. Wiemy, że proces efektywnego uczenia się nie przebiega w warunkach, jakie panują obecnie w szkołach. Nauczyciel zadaje coś i później wyciąga konsekwencje, odpytuje i stawia oceny. Dzieci powinny uczyć się przez eksplorację. Warto skorzystać ze sprawdzonych systemów nauczania, na przykład zainspirować się przykładem Finlandii. Rozwiązania są, trzeba by tylko usiąść z ekspertami od edukacji i zastanowić się, jak je wprowadzić.

ADA ROMANOWSKA