Jak Polacy Ruskich, Rosjan i Sowietów gromili

2023-11-24 10:08:00(ost. akt: 2023-11-24 10:24:00)
Polskiego porucznika, który zastrzelił swojego rosyjskiego odpowiednika po stopniu, wojskowa prokuratura szukała przez 56 lat, do 1990 roku. Potem chciano mu nawet wysłać pismo o umorzeniu postępowania na ostatni znany prokuraturze adres. Nie znaleziono go jednak w spisie polskich miejscowości. Chodziło o Zawitą koło Nieświeży. I dopiero po paru dniach ktoś w prokuraturze wojskowej uzmysłowił sobie, że obu miejscowości nie ma w spisie, bo od 1945 roku leżały w Sowietach, czyli teraz na Białorusi.
Niemieccy partyzanci i sowieccy dywersanci

Pozwolicie państwo, że zacznę od cytatu, który niezmiennie mnie bawi, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jest autorstwa szczerego komunisty, który do jednego worka wrzucił „partyzantów niemieckich” i „dywersantów Armii Czerwonej”.

— Działalność band partyzantów niemieckich i dywersantów Armii Czerwonej ukrywających się w lasach zaznaczyła się głównie w powiecie Pasłęk… w pow. Nibork, gdzie ujęto kilku bandytów i pow. Ostróda. Szczegółowego zobrazowania przestępczości w okręgu nie mogę podać, ponieważ Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego nie nadsyła do mego urzędu sprawozdań z tej dziedziny — raportował w październiku 1945 roku do Warszawy Pełnomocnik Rządu na Okręg Mazurski płk Jakub Prawin.

A miesiąc później pisał tak: — Wojska radzieckie po ukończeniu zbiorów jesiennych wycofały się z większości powiatów, co przyczyniło się do pewnej poprawy stanu bezpieczeństwa w tych powiatach.
Niestety nie wszyscy czerwonoarmiści wyjechali z Okręgu Mazurskiego, co doprowadziło kilka miesięcy później do strzelaniny w Ostródzie pomiędzy Polakami i Rosjanami, w efekcie której życie straciło w sumie 7 osób.

O tej historii czytałem kiedyś i gdzieś przelotnie. Teraz mogłem wczytać się w nią dzięki Andrzejowi Brzezieckiemu, który napisał książkę „Ostróda'46. Jak Polacy Sowietów gromili”, a wydała ją zasłużona oficyna Znak. Przeczytałem ją jednym tchem i powiedzieć mogę tyle: świetna książka, napisana językiem, który do mnie przemawia, choć zapewne wielu nastroszy. Ale najlepiej ferować jest jednak opinie, kiedy już „Ostródę'46” przeczytacie. W każdym razie autor ma świadomość, że opisał tragedię lekkim językiem (nie wiem dlaczego, ale mi ta narracja i klimaty jakoś kojarzyły się ze „Złym” Tyrmanda).

— Gdy pisałem tę książkę, miałem pewne obawy, czy jej tragikomiczny wydźwięk kogoś nie urazi, ale prawdę mówiąc, nie sposób było opisać tych wydarzeń inaczej. Taki był ich przebieg, odnotowany w aktach, i tacy byli ich bohaterowie — napisał w posłowiu Andrzej Brzeziecki.
Ta tragikomiczność, którą ja nazwałbym lekkością, wzięła się być może stąd, że spirytus movens tej smutnej przecież historii jest wódka. Bo wszyscy jej główni bohaterowie po rosyjskiej stronie byli napici, a i po polskiej alkohol też niektórym buzował w żyłach.

Swoją drogą, to czy gdyby wódka potrafiła mówić po rosyjsku, czy tak samo opowiedziałaby nam tę historię, jak autor „Ostródy'46. Jak Polacy Sowietów gromili”?


Rosjanie: po pierwsze napić się

Co jednak stało się w Ostródzie mroźnego styczniowego poranka 1946 roku w okolicy dworca kolejowego? Najogólniej rzecz biorąc, kilku Rosjan chciało się napić. Nie żeby za darmo, chcieli płacić, ale najpierw musieli sprzedać coś trofiejnego. I tak trafili w sklepie na Polaka, któremu chcieli sprzedać marynarkę. Ten kupić nie chciał, więc na ulicy go poturbowali, ukradli mu pieniądze i pół litra. Kolejarz po pomoc udał się do dyżurnego ruchu, a ten zadzwonił do funkcjonariuszy Służby Ochrony Kolei.

Sokiści spotkali po drodze poszkodowanego kolejarza i poszli z nim pod sklep. Siły były jednak nierówne, bo sokistów było tylko trzech, a Rosjan kilkunastu. Rosjanie na ulicy pobili jednego z nich. Wtedy pozostali ruszyli mu na pomoc. Na co Rosjanie, nie wdając się w zbędne dyskusje, otworzyli ogień. To zaalarmowało pozostałych sokistów, ale też kręcących się w okolicy milicjantów, żołnierzy i w końcu funkcjonariuszy UB. Doszło do wymiany ognia, w której zginęli sokista i polski żołnierz. Wtedy jeden z sokistów włączył syrenę alarmową.

Przybyły samorzutne posiłki, ale też trzech ubeków przysłanych do sprawdzenia kto i po co strzela. — Rozwinęliśmy się w tyralierę po obu stronach ulicy i odkryliśmy do nich ogień — relacjonował potem jeden z uczestników zajść. Połączone polskie siły zatrzymały kilku rosyjskich, pijanych żołnierzy. Jednego z nich na ulicy zastrzelił jakiś porucznik. Zastrzelony Rosjanin był starszym lejtnantem.

— Los poskąpił mu bohaterskiej śmierci pod Stalingradem… zginął podczas awantury o wódkę i kilkaset złotych… Nie wrócił już w rodzinne strony… nie zaśpiewał już nigdy Katiuszy, nie zagrał na harmoszce ani nie porwał do tańca żadnej Olgi — pisze z owym „tragicznokomicznym wydźwiękiem” Brzeziecki.
Tak jest zresztą napisana cała książka i jest to jej wielki plus. Aż chciałoby się, żeby tak pisano podręczniki do historii (pomijając wątek alkoholowy oczywiście). Może wtedy choć trochę by ich, czyli uczniów, zaciekawiła?

Kolejnego Rosjanina sokiści zastrzelili też na ulicy. Trzech wzięli do niewoli i osadzili na posterunku SOK. Bito ich tam, a wyróżniał się w tym… funkcjonariusz UB. — Gdzie więc stał ubek Kołodziejski? — pyta „tragikomicznie” Brzeziecki. — No przecież nie tam, gdzie potem stanęło ZOMO — dopowiada.

Wtedy na posterunek SOK dotarła (nieprawdziwa) informacja, że nadchodzi sowiecka odsiecz. W takiej sytuacji uradzono, że jeńców trzeba rozstrzelać. Był tam już komendant sokistów. — Gdybym był trzeźwy, to nie tylko bym tych sowietów zatrzymał na posterunku, ale może bym ich nawet zaprowadził do mojego mieszkania — zeznawał potem.
Tak się jednak nie stało. Trzech Rosjan zastrzelono.

Sowieci, Rosjanie, Ruscy

Potem był proces. Co ciekawe, nie zrobiono z tego sprawy politycznej, a „tylko” kryminalną. A można było, bo taki choćby komendant posterunku SOK był w Polskiej Organizacji Wojskowej Józefa Piłsudskiego, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, a na procesie odważnie mówił, że w czasie wojny przeżył dwie okupacje: sowiecką i niemiecką (był z Wilna). Może nie pasował do politycznej koncepcji udział w zdarzeniach żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego i ubeków?

Jak na tamte czasy zapadły też łagodne wyroki, najwyższy to 15 lat więzienia. A większość skazanych, poza jednym, szybko wyszła z więzienia.

Porucznik LWP, który zastrzelił rosyjskiego lejtnanta, uciekł z aresztu i zniknął. Wojskowa prokuratura przestała go szukać… 11 grudnia 1990 roku. Chciano nawet wysłać pismo o umorzeniu postępowania na ostatni znany prokuraturze adres. Nie znaleziono go jednak w spisie polskich miejscowości. Chodziło o Zawitą koło Nieświeży. I dopiero po paru dniach ktoś uzmysłowił sobie, że obu miejscowości nie ma w spisie, bo od 1945 roku leżały w Sowietach. czyli teraz Białorusi.

Taka to historia. Czyta się ją naprawdę rewelacyjnie, szybko, ale bez pośpiechu. Trochę tak, jak opowiada się jakieś historie, kiedy człowiek jest już czymś z lekka pokrzepiony.

I mam graniczącą z przekonaniem pewność, że gdyby wódka umiała mówić, to tak samo opowiedziałaby nam tę historię jak autor „Ostródy'46. Jak Polacy Sowietów gromili”.

No właśnie. Na koniec wejdę jednak między wódkę a zakąskę. Bo jedyna wątpliwość, jaką mam, dotyczy tytułu.

Sam autor pisze, że dla jego polskich bohaterów to nie byli żadni Sowieci, ale ruscy. Więc może to powinna być książka o tym „Jak Polacy Rosjan gromili”, albo może po prostu Ruskich?

Igor Hrywna


Andrzej Brzeziecki: „Ostróda '46. Jak Polacy Sowietów gromili”, Znak Horyzont, Kraków 2023

Podobne zdarzenia miały miejsce w wielu miejscowościach obecnego warmińsko-mazurskiego. I tak na przykład dwa tygodnie po wydarzeniach w Ostródzie potańcówka w Kętrzynie zakończyła się bójką i strzelaniną między Polakami a rosyjskimi żołnierzami. Zginęło dwóch Polaków, a kilka osób zostało rannych.