Przez Afrykę na motocyklu. Olsztyniaka w podróży

2023-10-07 19:00:00(ost. akt: 2023-10-06 14:28:55)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Olsztynianka Anna Żak powróciła niedawno z Afryki, którą przejechała sama na… motocyklu. To nie pierwsza jej podróż i nie ostatnia. Ma plan, żeby na dwóch kółkach przejechać cały świat. Dlaczego?
— Spędziłaś 255 dni w Afryce. Na motocyklu…
— W samej Afryce tak, ale gdy weźmie się pod uwagę jeszcze moją rozgrzewkę, kiedy pojechałam na Nordkapp, to na motocyklu spędziłam ponad rok.

— Ale Afryka i Norwegia? To dwie różne bajki!
— Na Nordkapp pojechałam drogami szutrowymi, czyli Trans Euro Trail. Chciałam sprawdzić motocykl przed Afryką. Nie zawiódł mnie. Gdy wróciłam, przepakowałam się i ruszyłam na Czarny Ląd.

— Ale zanim wyjechałaś, musiałaś… zakochać się w motocyklu.
— Nie mam w rodzinie motocyklowych tradycji. Nikt z przyjaciół też nie jeździł. Ale kiedyś szef opowiadał mi o podróżach motocyklowych. Spodobało mi się to. Powiedziałam mu wtedy, że zrobię prawo jazdy na motocykl. Spojrzał na mnie: „Ania, ty?”. Wtedy jeszcze bardziej chciałam mu pokazać, że dam radę. Zawzięłam się i się udało. A że pracowałam w branży IT, w consultingu, i jeździłam do klientów na całym świecie, złapałam również bakcyla podróżowania. Gdy zrobiłam prawo jazdy, a przyszło mi to łatwo, potrafiłam jeździć motocyklem nawet po bułki. Piekarnia była 200 metrów dalej, ale jechałam naokoło, wydłużałam sobie drogę do 30 km. Jazda na motocyklu jest jak medytacja. Czyści głowę ze wszystkich bolączek. Podróże również.

Fot. archiwum prywatne

— Czyli jesteś wdzięczna szefowi…
— Do dzisiaj nazywam go ojcem Feeltheworld.pl, czyli miejsca w sieci, gdzie opowiadam o swoich podróżach. Wsiąkłam w to bardzo. Na początku były to krótkie urlopy — na dwa, trzy tygodnie. Była Szwecja, Bałkany… Ale wtedy, jak jedzie się na tak krótki czas, chce się jak najwięcej zobaczyć w jak najkrótszym czasie. Żyje się w pośpiechu i odhacza atrakcje turystyczne. To bardzo stresuje. Stwierdziłam, że to nie dla mnie. Gdy ma się w planie długodystansowy wyjazd, można usiąść, pożyć, a gdy jest fajne miejsce, zostać na kilka dni dłużej. Czułam, że właśnie to daje mi szczęście.

— Jak łączysz pracę z podróżami?
— Przed pierwszym wyjazdem sprzedałam wszystko, co miałam, i wykorzystałam wszystkie oszczędności. Po to, żeby móc podróżować dookoła świata. A jeżdżę już od 2016 roku. Na początku wyjechałam z kolegą. Zakładaliśmy, że objedziemy świat w półtora roku. Ale on po pierwszym etapie stwierdził, że długie dystanse nie są dla niego. W dziesięć miesięcy przejechaliśmy 35 tys. km. Wtedy też w Australii zepsuł się motocykl, więc razem wróciliśmy do Polski. Trzeba też było odbudować budżet, bo koszty okazały się wyższe niż zakładaliśmy. Teraz minęło siedem lat, a ja cały czas jestem w drodze.

— Ale jak wpada się na pomysł, by objechać świat?
— Z Michałem umówiłam się na piwo. Siedzieliśmy, gadaliśmy, a on raptem powiedział: „A gdyby tak rzucić wszystko i pojechać w świat…”. Przystałam na to natychmiast. Był zdziwiony, a ja chciałam już ustalać datę wyjazdu. Sama bałam się jechać, bo mnie to przerażało, a we dwójkę znacznie łatwiej. Jednak gdy Michał odpuścił, stanęłam przed wyzwaniem: albo zostać, albo jechać dalej solo. Wybrałam. Ale zanim znowu wyruszyłam, musiałam wrócić do pracy, żeby zarobić na kolejny wyjazd. I tak minęło półtora roku. Dni zaczęły być do siebie podobne i brakowało mi różnorodności związanej z podróżowaniem. Znowu rzuciłam pracę i w 2018 roku pojechałam do Ameryki Południowej. W dwadzieścia miesięcy przejechałam 50 tys. km. Sama. Trwałoby to dłużej, ale gdy byłam przy granicy meksykańsko-amerykańskiej, przyszedł covid. Myślałam, że pandemia potrwa kilka tygodni, a w Meksyku spędziłam cztery miesiące. I nie było perspektyw, że coś się zmieni. Stany otworzyły się zresztą dopiero po dwóch latach, a ja chciałam jechać na Alaskę. Wróciłam do Polski. Znowu do pracy.

Fot. archiwum prywatne

— Znowu do tej szarej rzeczywistości…
— Praca była mi potrzebna. Gdy się podróżuje, głowy używa się do podstawowych rzeczy: gdzie spać, co zjeść i gdzie jechać. Dlatego zawsze po powrocie do domu układam kostkę Rubika, żeby się uruchomić.

— Podobno zawsze w trasie brakuje ci pierogów.
— Siostra śmieje się ze mnie, że zawsze znajdę sobie kogoś, kto mi je zrobi. W ogóle mam szczęście do ludzi. Zawsze na trasie spotykam fantastyczne osoby, które są bezinteresowne. Na przykład w Chile spotkałam Polkę, która nasłuchała się, że brakuje mi twarogu. Wstała rano i mi go zrobiła. Natomiast w Dubaju, również Polka, zrobiła mi na obiad pierogi ruskie. A trzeba wiedzieć, że Chile i Zjednoczone Emiraty Arabskie to kraje, w których ciężko o twaróg. Dlatego gdy ludzie sami go robią dla mnie, to serce mięknie.

— W Afryce się udało?
— Niestety nie. Tam tęskniłam za pierogami. Choć Dubaj właściwie był na drodze powrotnej do Polski, więc można powiedzieć, że tym razem zaliczyłam pierogi. Ale Afryka również dała mi wspaniałych ludzi i mnóstwo kolorów. Kobiety nosiły barwne szaty, mężczyźni również. W Polsce ulice są smutne. Tam ludzie uśmiechają się do siebie i nikogo to nie dziwi. Afryka jest też różnorodna. Wielu z nas wydaje się, że Afryka to pustynia, dzicz, domy z gliny, panujący głód, konflikty zbrojne i ludobójstwo. A to ogromny kontynent z 55 krajami. Ja przejechałam tylko 25, więc widziałam połowę. Górna Afryka to pustynia, niżej są tropikalne lasy, na południu czy na wschodzie niesamowite góry. Wielokrotnie tak miałam, że sama do siebie mówiłam: wow, jak tu pięknie!

Fot. archiwum prywatne

— I jeszcze ta temperatura…
— Pewnie się zdziwisz, ale zmarzłam w Afryce. Ten ogromny kontynent ma wiele stref klimatycznych. Udało mi się tak zapanować trasę, że nie natrafiłam na zaawansowaną porę deszczową. Bo tam, nie tak jak u nas, są dwie pory roku — sucha i deszczowa. Przez cały przejazd miałam tylko parę dni deszczu. W Afryce Zachodniej było cieplej i można było się spocić. Ale nie było upałów, że chciałam zedrzeć z siebie ubranie. W RPA natomiast było zimno! Nawet parę razy musiałam ogrzewać się kurtką, którą podłączałam do akumulatora.

— W Afryce poznałaś Basię…
— Ktoś mi powiedział, że jak będę w Beninie, muszę odwiedzić Polkę. Przyjechałam więc do Basi, rozmawiamy… i pytam: skąd jesteś? A ona mówi, że z Olsztyna. Jak to? Ja też jestem z Olsztyna! Nie chciała uwierzyć. Ale gdy zaczęłyśmy rozmawiać o moim ukochanym jeziorze Serwent, które jest za Klebarkiem, wiedziałyśmy, że obie jesteśmy z Warmii. W ogóle w Afryce poznałam cudowne Polki, które robią świetne rzeczy. To nie tylko Basia z Beninu, ale Dagmara z Tanzanii i Małgosia z Zambii. Wszystkie działają przy edukacji dzieciaków. I ze wszystkim mam kontakt do dzisiaj.

— Medal ma zawsze dwie strony, więc pewnie nie wszystko było idealne w Afryce.
— Zawsze te gorsze sytuacje są nauką na przyszłość. Najtrudniejsza była Nigeria. Tam połączyłam siły z motocyklistką z Niemiec. Chciałyśmy jechać razem, bo w Nigerii było niebezpiecznie. Było mnóstwo punktów kontrolnych, na których stali wojskowi, policja, a czasami ludzie w ubraniach cywilnych, więc trudno powiedzieć, kto to był. Czasami stali z kijami bejsbolowymi. Zatrzymywali nas i byli agresywni. Raz mężczyzna załapał mnie za kurtkę i zaczął mną szarpać. Ale ci faceci dopiero gdy zauważali, że jesteśmy kobietami na motocyklach, łagodnieli. Uważam, że przez Afrykę łatwiej jest podróżować solo kobietom niż mężczyznom. Do dzisiaj w telefonie mam mnóstwo telefonów do mundurowych, bo zamiast dawać im swój numer — a chcieli — zapisywałam kontakt do nich. W sumie myślałam nawet, że nigdy nie wiadomo, czy jakiś mi się nie przyda. Raz nawet dzwoniłam z prośbą o pomoc, bo znajoma potrzebowała wizy. Okazało się, że również w Afryce znajomości pozwalają przyspieszyć załatwianie spraw.

Fot. archiwum prywatne

— Jadąc tak daleko, musiałabyś jednak zdana na siebie. Wzięłaś ze sobą dużo rzeczy?
— Nie tak bardzo. Najwięcej miejsca zajmuje sprzęt campingowy, czyli namiot, karimata i śpiwór. Potem niezbędne są też części zapasowe i olej na dolewki. Rzeczy prywatne zajmują najmniej miejsca. Poza tym, gdy podróżuje się solo, człowiek się uczy, że nieważne jest posiadanie, ale poznawanie świata. Większość czasu i tak jestem w ciuchach motocyklowych, więc nie muszę mieć nie wiadomo jak dużo ubrań. A im dłużej się podróżuje, tym mniej się potrzebuje. Będąc teraz w domu, nie muszę mieć dwóch szaf ubrań. Mam w ogóle marzenie, żeby zminimalizować swój dobytek do dwóch walizek. Na razie mam trochę więcej rzeczy, ale myślę, że mi się to uda. Ale dziś, jeśli miałabym uciekać, byłabym w stanie zrobić to z jednym plecakiem.

— Co przed tobą?
— Na pewno kolejna podróż, ale dopiero za jakiś czas. Chcę pojechać na Alaskę, która cały czas na mnie czeka. Na razie chcę promować solo podróżowanie w damskiej wersji. Wiele dziewczyn tego się boi. Sama zresztą tak miałam. A okazuje się, że wcale to nie jest takie straszne. Najtrudniej jest się odważyć. Zresztą w Polsce są tylko trzy dziewczyny, które jeżdżą solo po świecie motocyklem. Jedną z nich jestem ja, druga pochodzi z Suwałk, a trzecia z Ustki. Wszystkie jesteśmy z północy. Ale mam nadzieję, że będzie nas coraz więcej. Kobiety mają mnóstwo siły i odwagi. I coraz częściej się o tym przekonują.

ADA ROMANOWSKA