O nowej strategii wobec wojny na Ukrainie. "Żadnej gry nie będzie można prowadzić bez zaangażowania i sympatii Polski"
2023-09-26 17:45:11(ost. akt: 2023-09-26 18:05:02)
Wizyta Zełenskiego w Waszyngtonie przyniosła szereg informacji na temat zmieniającego się podejścia amerykańskiej elity politycznej do kwestii wojny. Anders Åslund, szwedzki ekspert i znany analityk związany z Atlantic Council, a przy tym zadeklarowany zwolennik zwycięstwa Ukrainy opisał swoje wnioski z rozmów z wieloma przedstawicielami administracji i elit intelektualnych Waszyngtonu.
I tak, jego zdaniem, nadal silne są obawy związane z możliwością eskalowania, przez Rosję, wojny, jeśli zostanie ona „przyparta do muru”. To powoduje, że obrana na początku wojny (autorstwa Jake’a Sullivana i personelu Narodowej Rady Bezpieczeństwa) strategia limitowania dostaw broni i uzbrojenia dla Ukrainy nadal pozostaje w mocy. Republikanie, szczególnie zwolennicy Trumpa, których Åslund szczególnie mocno nienawidzi, z nieznanych powodów „zaprzedali” się Putinowi. Te powody, jak uważa, powinny stać się przedmiotem śledztwa FBI. Przytoczyłem tę wypowiedź nie po to aby śledzić urojenia i fobie szwedzkiego analityka, mamy podobnych przypadków w Polsce wystarczająco dużo. Chodzi o coś zupełnie innego. Otóż z tego wpisu wyziera bezradność jeśli mielibyśmy mówić o „amerykańskiej teorii zwycięstwa”. Nie ma jak wojny wygrać a jej trwanie przybliża sukces znienawidzonych „trumpistów”. O konieczności zmiany strategii pisze też Hal Brands, którego zdaniem zmianę podejścia do wojny wymusza prosty fakt – nieskuteczność, w sensie strategicznym, ukraińskiej ofensywy. Nie chodzi w tym wypadku o to, że strona ukraińska nie przełamie rosyjskich linii obronnych, ale o to, że nawet jeśli się to powiedzie to perspektywa zakończenia wojny i tak się oddala. Do tej pory na Zachodzie, szczególnie w Ameryce, silnie wśród polityków (wojskowi byli bardziej sceptyczni) zakorzeniony był pogląd, że przełamanie rosyjskich linii, kolejne ukraińskie zwycięstwo przybliży nas do rozmów pokojowych z rezultatem akceptowalnym dla Kijowa.
Teraz szansa na to się oddala, co oznacza, że zarówno Ukraina jak i przede wszystkim Zachód muszą być przygotowani na dłuższą wojnę, a to wymusza konieczność zmiany podejścia strategicznego. Jak zauważa Brands „walki mogą przeciągnąć się na rok 2025 lub nawet dłużej, stwarzając nowe wyzwania w kolejnej fazie wojny.” Zmiana amerykańskiej strategii jest niezbędna nie tylko z tego względu, że wojna się przedłuża. Nieakceptowalna jest też sytuacja rosyjskiego zwycięstwa, zwłaszcza, że przyjęcie warunków Putina oznaczałoby Ukrainę rozbrojoną i poza systemem bezpieczeństwa Zachodu. Z wojskowego punktu widzenia, właśnie bankrutuje założenie, że Ukraina może wygrać wojnę naśladując sposób walki Zachodu. Nie jest i nie będzie to możliwe tak długo jak Kijów nie będzie dysponował dominacją w powietrzu. Drugi czynnik który trzeba brać pod uwagę jest równie istotny. Otóż przedłużająca się wojna oznacza konieczność akceptacji większego ryzyka. Jeśli nadal obowiązywać ma zasada o nie angażowaniu się bezpośrednim w konflikt, to aby kontynuować operacje zaczepne Ukraina będzie potrzebowała zarówno rakiet ATACMS jak i myśliwców F-16. Rozszerzeniu winny też ulec sankcje ekonomiczne. Wojna na wyniszczenie, jeśli ma być wygrana, winna przebiegać również i na tym polu. Rosjanom trzeba będzie z ekonomicznego punktu widzenie „odciąć tlen”, spowodować kurczenie się ich zasobów. Przedłużająca się wojna to też konieczność podjęcia decyzji w gospodarkach państw sprzyjających Ukrainie, choćby po to aby nie dopuścić do zmniejszenia się stanu zapasów. Problemem jest wszakże to, jak zauważa, że trzej kandydaci uczestniczący w republikańskich prawyborach – Trump, DeSantis i Ramaswamy, którzy mają łącznie poparcie ¾ elektoratu swojej partii nie chcą podejmować tego rodzaju decyzji i mówią o zakończeniu wojny.
Konieczność zmiany strategii
O konieczności zmiany strategii wobec wojny pisze też brytyjski The Economist. Zdaniem dziennikarzy tego periodyku dotychczasowy „plan wojny” w sposób oczywisty nie działa. Wyzwolono, mimo heroizmu ukraińskich żołnierzy, jedynie 0,25 % terytoriów okupowanych przez Rosję w czerwcu a przebieg 1000 – km linii frontu nie zmienił się znacząco. Proponowanie Putinowi zawieszenia broni, tym bardziej rozmów pokojowych, nie ma w związku z tym sensu. Kreml nie sygnalizuje gotowości do negocjacji, a dzisiejsza strategia Moskali sprowadza się do kontynuowania wojny przynajmniej do amerykańskich wyborów prezydenckich, bo w ich efekcie, do władzy w Stanach Zjednoczonych dojść może polityk niechętny kontynuowaniu wsparcia dla Kijowa, w rodzaju choćby Donalda Trumpa. Dziennikarze The Economist piszą, że „zarówno Ukraina, jak i jej zachodni zwolennicy zaczynają zdawać sobie sprawę, że będzie to miażdżąca wojna na wyniszczenie.” Wołodymir Zełenski miał im to wprost powiedzieć przed wizytą w Białym Domu. Problemem wszakże jest to, jak zauważają, że ani Stany Zjednoczone ani sojusznicy z Zachodu nie są jeszcze gotowi na podjęcie decyzji, które wydają się już zgoła oczywiste.
Muszą (sojusznicy Ukrainy – MB) ponownie przemyśleć strategię wojskową i sposób funkcjonowania gospodarki Ukrainy. Zamiast dążyć do ‘wygrania’, a następnie odbudowy, celem powinno być zapewnienie Ukrainie siły potrzebnych do prowadzenia długiej wojny – i takiej pomocy aby jej gospodarka, mimo wojny, mogła funkcjonować.
Zasoby ludzkie Ukrainy
Cóż to w praktyce oznacza? Należy się troszczyć o zasoby, przede wszystkim ludzkie Ukrainy. Jeśli wojna będzie dłuższa, to jej siły zbrojne nie mogą tracić ludzi w takiej skali jak dotychczas. Żołnierze muszą być lepiej chronieni, częściej rotować, państwo musi ostrożniej „gospodarować” tym zasobem. Ponadto „wojnę trzeba przenieść do Rosji”. Jeśli wojna ma być dłuższym konfliktem, to Ukraina będzie potrzebowała znakomicie lepszej ochrony swojej przestrzeni powietrznej. Rosjanie nie mogą mieć swobody ataków rakietowych przede wszystkim z tego względu, że wówczas, jeśli nie zbuduje się „stref bezpieczeństwa” trudno liczyć na poważniejszy napływ kapitału prywatnego i inwestycje. Jeśli mowa jest o zdolności Ukrainy do kontynuowania wojny, to jej gospodarka musi zacząć już teraz przyciągać inwestorów. A to oznacza, że trzeba zerwać z filozofią „odbudowy po wojnie” bo nie wiadomo kiedy ten moment nastąpi, może to nie być szybko. Na dłuższą metę nie da się też utrzymać obecnej sytuacji, kiedy połowa budżetu państwa pochodzi z pomocy zagranicznej a wszystko co daje się zebrać w postaci podatków przeznaczonych jest na finansowanie wojny. The Economist proponuje też aby w sposób jasny określić horyzont członkostwa Ukrainy zarówno w NATO jak i w Unii Europejskiej. Nie chodzi o szybkie decyzje, bo np. jeśli mowa o akcesji do Wspólnoty to mowa jest o „perspektywie dekady”, chodzi raczej o jasny plan z wbudowanymi „kamieniami milowymi”. Jest to potrzebne bo tylko w ten sposób będzie można uniknąć ryzyka zniechęcenia ukraińskiej elity i społeczeństwa i w związku z tym spowolnienia reform. Perspektywa amerykańskich wyborów stawia przed Europą jeszcze jedno wyzwanie. Otóż politycy starego kontynentu muszą zacząć myśleć o tym co stanie się w roku 2025, kiedy wojna będzie trwała a w Ameryce mogą rządzić ludzie sceptyczni wobec kontynuowania zaangażowania. Wówczas to Europa będzie musiała ponosić główne ciężary wparcia dla Ukrainy ale aby być do tego zdolnym najpierw musi nastąpić „zmiana sposobu myślenia” elit na naszym kontynencie, a ta, w opinii The Economist, jeszcze nie nastąpiła.
Konkluzja tego artykułu warta jest przytoczenia w całości, jeśli bowiem, a tak jest, dotyczy ona Europy, to w jeszcze większym stopniu Polski. Dziennikarze tygodnika podsumowując swoje rozważania na temat przygotowania się do długiej wojny na Ukrainie piszą, że „Stawka nie może być wyższa. Porażka oznaczać będzie upadłe państwo na flance UE i maszynę do zabijania Putina bliżej jej granic. Sukces to nowy członek Wspólnoty z 30 milionami dobrze wykształconych ludzi, największą armią w Europie oraz dużą bazą rolniczą i przemysłową. Zbyt wiele rozmów na temat Ukrainy opiera się na mówieniu o „zakończeniu wojny”. To musi się zmienić. Módlcie się o szybkie zwycięstwo, ale planujcie długą walkę – i o Ukrainę, która mimo to przetrwa i rozkwitnie.” Relacjonujący wizytę Zełenskiego dziennik The Wall Street Journal pisał o tym, że „szczyt popularności” w Stanach Zjednoczonych ukraiński prezydent ma już za sobą a o zmianie nastawienie świadczy choćby decyzja Kevina McCarthye’go, speakera Izby Reprezentantów, który zablokował przemówienie Zełenskiego przed połączonymi izbami. Póki co Biden i jego administracja ma wystarczającą większość, w obydwu izbach Kongresu, aby nadal finansować pomoc wojskową i ekonomiczną dla Ukrainy. Jednak niepokojem napawają ostatnie sondaże wskazujące, że 62 % głosujących na Republikanów jest zdania, że Ameryka „robi zbyt dużo” dla Kijowa i zaangażowanie Waszyngtonu winno być co najmniej równoważone postawą Europy. W gruncie rzeczy administracja Bidena nie zmieniając swej retoryki w tej sprawie już zaczęła zwiększać presję na swych sojuszników z naszego kontynentu abyśmy to my przejęli większy ciężar wspierania Kijowa. Kiedy Zełenski przebywał w Waszyngtonie i w Nowym Jorku specjalnie do Ramstein przyleciał Lloyd Austin po to aby namawiać sojuszników europejskich na zwiększenie dostaw systemów obrony przeciwlotniczej, sprzętu pancernego i artyleryjskiego wraz z amunicją niezbędnego po to aby „Ukraina mogła przetrwać kolejną zimę wojny”.
Perspektywa szybkiego zwycięstwa
Zmiana strategii Zachodu wobec wojny na Ukrainie jeszcze się nie dokonała. Jest to niezbędne, zwłaszcza, że perspektywa szybkiego zwycięstwa oddala się, ale z tego nie wynika, iż decyzje już podjęto. Z pewnością jednak ta wizyta Zełenskiego w Ameryce była trudniejsza od poprzedniej. Mniej entuzjazmu, mniej poklepywania po plecach, trudniejsze rozmowy, niepewna przyszłość. To z pewnością wpływa na nastrój osób o takiej konstrukcji psychicznej jak Wołodymir Zełesnski, których motywuje poklask i aplauz a osłabia krytyka. Nie piszę tego aby usprawiedliwić wystąpienia Prezydenta Ukrainy na forum ONZ (szczególnie niefortunna wydaje się propozycja włączenia Niemiec do Rady Bezpieczeństwa w charakterze stałego członka, co Berlin następnego dnia zakwestionował) i ostatnie słowa wypowiedziane w Kanadzie, ale abyśmy mieli świadomość kontekstu. Zresztą bardzo wiele słów krytyki za jego wypowiedzi spadło na Zełenskiego na Ukrainie, krytyki znacznie ostrzejszej niźli formułowanej przez polskich polityków i media.
Jeśli piszemy o kontekście kryzysu polsko – ukraińskiego i szerzej, nowej sytuacji strategicznej w związku z przedłużającą się wojną, to musimy zwrócić też uwagę na sytuację wewnętrzną na Ukrainie. O rządowym projekcie budżetu na rok 2024 pisałem niedawno, ale warto zauważyć, że propozycja odebrania samorządom lokalnym środków, które otrzymywały one z racji udziału w podatku dochodowym od osób fizycznych, przede wszystkim uderza w opozycję. Sługa Narodu przegrała mające jeszcze przed wojną wybory lokalne, i to na tym poziomie „okopała się” opozycja, której aktywność w związku z wojną spadła. Zełenski musi być też zaniepokojony sondażem Funduszu Inicjatyw Demokratycznych z którego wynika, że niemal 80 % Ukraińców (precyzyjnie 77,6 %) jest zdania, że za obecny poziom korupcji odpowiedzialny jest osobiście Prezydent i ludzie z jego otoczenia, co więcej, 55,1 % jest zdania, że pomoc wojskowa dostarczana przez partnerów z Zachodu winna być kontynuowana pod warunkiem walki z korupcją. Tymczasem polityka Zełenskiego, co jest dostrzegane na Ukrainie idzie w odwrotnym kierunku. Rząd Szmychala właśnie postanowił, że tzw. rejestr oligarchów zostanie sporządzony, ale dopiero, jak pisze prasa, trzy miesiące „po wojnie”,. W istocie chodzi o zniesienie stanu wojennego. To rozróżnienie jest o tyle istotne, że to w ustawie o stanie wojennym znajdują się zapisy, iż nie można w czasie jego trwania przeprowadzać wyborów. W ekipie Sługi Narodu trwa właśnie dyskusja czy i kiedy przeprowadzać wybory. Chodzi zarówno o kampanię i wybory prezydenckie jak i do Rady Najwyższej. „Scenariusz marzeń” Zełenskiego, który właśnie się wali, przewidywał najpierw skuteczną ofensywę, po której miało wzrosnąć zaangażowanie i skala pomocy Zachodu co w konsekwencji prowadziłoby do „bezpiecznego” rozegrania wyborów wiosną 2024 roku. Zełenski nie miałby wówczas liczących się kontrkandydatów. Tylko, że to obecnie raczej niedościgłe marzenia stąd zapewne frustracja Prezydenta Ukrainy. Nie ma mowy o skutecznej ofensywie, nie ma przełomu w zakresie pomocy wojskowej, realia wewnętrzne raczej się pogarszają a nie poprawiają. Jak informują media następuje też faktyczny rozpad siły politycznej jaką jest Sługa Narodu. Z nieoficjalnych danych wynika, że na listach do Rady Najwyższej nowej kadencji może się znaleźć 10 do 15 % dotychczasowych deputowanych, co nawiasem mówiąc, sprzyja nasileniu zjawisk korupcyjnych. Obecnie w związku z tym dyskutuje się dwa warianty – wybory jednak wiosną, bo potem sytuacja może się tylko pogarszać, lub czekanie na lepsze czasy. Jeśli wiosną, to trzeba będzie odwołać stan wojenny i oczywiście już specjaliści myślą w jaki sposób sfinansować kampanię. Może to z tego powodu przełożono sporządzenie rejestru oligarchów?
A zatem możemy powiedzieć, że komplikuje się zarówno strategiczna sytuacja Ukrainy, jej relacje z sojusznikami jak i sytuacja wewnętrzna. Nasileniu uległy w ostatnim czasie też działania cywilnej prokuratury, która prowadzi wielowątkowe śledztwo w sprawie pierwszej fazy wojny na południu. Obóz Zełenskiego, upraszczając nieco sprawy preferuje wersję o zdradzie a z kolei opozycja mówi o całkowitym nieprzygotowaniu, w związku z lekceważeniem ryzyka wojny przez Prezydenta i jego zaplecze, do obrony Chersońszczyzny i Zaporoża. Rozstrzygnięcie tej kwestii może ostatecznie przesądzić kto odpowiada, w oczach opinii publicznej, za klęski pierwszej fazy wojny i kto jest ojcem późniejszych zwycięstw. Umownie rzecz biorąc batalia toczy się o to czy to Zełenski czy Załużny będzie bohaterem tej wojny.
Kijów a Warszawa
Ten kontekst wewnętrzny jest ważny dla zrozumienia dlaczego obserwujemy tak nagłe pogorszenie relacji między Kijowem a Warszawą. Komentatorzy na Ukrainie najczęściej w tym kontekście piszą i mówią o wyborach parlamentarnych w Polsce. To z pewnością prawda, że mają one wpływ na skłonność do elastyczności obozu rządzącego, ale z podobnym zjawiskiem, jak sądzę, mamy też do czynienia w przypadku Ukrainy, z pewnością jeśli chodzi o zachowanie Zełenskiego.
Jeśli mówimy o potrzebie zmiany strategii, co związane jest w sposób oczywisty z przedłużającą się wojną, to warto zwrócić uwagę na mające miejsce przewartościowania w czymś co moglibyśmy określić mianem geografii amerykańskiego systemu sojuszniczego w Europie. Napisały o tym w Foreign Policy Sophia Baesch z Carnegie i [Tara Varma z Brookings] (https://nv.ua/ukraine/politics/vybory-prezidenta-v-ukraine-budut-v-2024-godu-ili-net-novosti-ukrainy-50355416.html). To bardzo ciekawe wystąpienie nie tylko dlatego, że w artykule mowa jest o roli Polski. Główną tezą Autorek jest przekonanie o rosnącym znaczeniu naszej ojczyzny na europejskiej mapie strategicznej, co powinno zostać uwzględnione w instytucjonalnym i politycznym (konsensualnym) układzie sił. To rosnące znaczenie ma związek z trzema elementami – realizowanym programem rozbudowy i modernizacji sił zbrojnych, szybko rozwijającą się gospodarką i znaczeniem Polski w sytuacji przedłużającej się wojny na Ukrainie. Polska jest zdaniem Autorem „major European power in the making” czemu towarzyszy zmiana statusu Francji i Niemiec, które w oczach Stanów Zjednoczonych przestają być jedynymi partnerami na naszym kontynencie. Baesch i Varma piszą, że Paryż i Berlin „nie mają już monopolu”. Jest to szczególnie istotne jeśli rozumiemy charakter amerykańskich relacji sojuszniczych. Waszyngton zawsze zabiega o to aby mieć pole manewru, bo taka sytuacja zdecydowanie poprawia pozycję w każdych, w tym przede wszystkim z sojusznikami, negocjacjach. Z zatem pojawienie się Polski w roli wiarygodnego partnera, wokół którego można zbudować alternatywę wojskowo – polityczną wobec tandemu niemiecko – francuskiego jest w ujęciu modelowym zjawiskiem korzystnym dla Waszyngtonu. Z tego stwierdzenia pod żadnym pozorem nie należy wyciągać wniosku, że Ameryka „porzuci” Berlin na rzecz Warszawy, bo taki ruch oznaczałby znów pozbawienie się pola manewru.
Zgoda między Warszawą, Berlinem a Brukselą
Taki zwrot bez dramatycznych zmian sytuacji (np. w postaci zwycięstwa w niemieckich wyborach AfD) zapewne nie nastąpi, co nie oznacza, iż nie będzie korekt. O tych piszą Autorki wystąpienia argumentując, iż doprowadzenie do zgody między Warszawą, Berlinem a Brukselą „leży w strategicznym interesie Stanów Zjednoczonych”. Ekipa Bidena zapewne wolałaby w Warszawie inną koalicję rządzącą, ale niewykluczone, że będzie musiała kooperować z Prawicą. Nadzieje na porażki rządzących na Węgrzech i w Turcji się nie potwierdziły, należy też liczyć się z tym, że w Warszawie wszystko będzie „po staremu”. Ale interesy strategiczne nie zmienią się i z tego powodu Autorki proponują aby Stany Zjednoczone „były bardziej pragmatyczne” jeśli chodzi o stan demokracji „u swojego ważnego sojusznika (chodzi o Polskę – MB).” A to w praktyce oznacza, jak piszą, iż „niezależnie jednak od wyniku wyborów Waszyngton powinien zachęcać swoich europejskich partnerów, aby skupili się na osiągnięciu porozumienia w sprawie nadchodzących strategicznych wyzwań. W tym zadaniu kluczowa będzie polska współpraca, a nawet przywództwo.” Trzeźwo zauważają one, że współpraca Polski z Brukselą będzie kluczowym czynnikiem w ewentualnej reformie wspólnej polityki rolnej, a bez tego, perspektywa członkostwa Ukrainy nie przybliży się. Po drugie bez zaangażowania Polski trudno będzie przekonać Europejczyków do wspólnych i znacznie zwiększonych zakupów uzbrojenia, a także rozbudowy przemysłu obronnego. Autorki proponują polskim elitom coś w rodzaju układu – wy porzucicie Węgrów, a w zamian tandem niemiecko – francuski przestanie myśleć tylko o sobie i dostrzeże, iż na wschodzie Europy ma partnera którego interesy trzeba traktować poważnie.
Na kontynencie przekształconym przez wojnę Polska ma jeszcze większą pewność, że odegra centralną europejską rolę. Po wyborach Francja i Niemcy muszą pokonać paraliż. Po latach skupiania się wyłącznie na sobie nawzajem nie mogą już dłużej ignorować strategicznego imperatywu włączenia Polski do owczarni. Tymczasem Polska ma obowiązek przestać zachowywać się jak rozdrażniony spoiler i zacząć pełnić nową, bardziej odpowiedzialną rolę
— piszą Autorki.
— piszą Autorki.
Warto abyśmy dostrzegli niezwykle istotny czynnik grający na naszą korzyść. Jeśli mowa jest o strategii gry w obliczu przedłużającej się wojny na Ukrainie, to żadnej gry nie będzie można prowadzić bez zaangażowania i sympatii Polski. Wydaje się, że w Waszyngtonie, w Berlinie ale również w Kijowie zaczynają sobie z tego zdawać sprawę. Jeśli zmianie ma ulec pozycja poszczególnych krajów, to zawsze lepiej jest wywołać kryzys zanim ci, którzy mogą mieć w przyszłości więcej do powiedzenia przygotowali się do nowej roli.
Autor: Marek Budzisz
Przez lata dziennikarz (TVP – Puls Dnia, Życie, Radio Plus), doradca dwóch ministrów w rządzie Jerzego Buzka. Analityk, przedsiębiorca.
Przez lata dziennikarz (TVP – Puls Dnia, Życie, Radio Plus), doradca dwóch ministrów w rządzie Jerzego Buzka. Analityk, przedsiębiorca.
Tekst ukazał się na portalu wpolityce.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez