Syn Andrzeja Matrackiego, mistrza we fryzjerstwie z Olsztyna, idzie w ślady ojca. Wrócił z mistrzostw świata ze złotem

2023-09-17 17:00:00(ost. akt: 2023-09-17 17:47:46)
Ojciec z synem, Andrzej z Aleksandrem

Ojciec z synem, Andrzej z Aleksandrem

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. I rzeczywiście, bo Aleksander Maracki idzie w ślady ojca Andrzeja Matrackiego, mistrza fryzjerstwa z Olsztyna. Właśnie wrócił z mistrzostw świata w Paryżu ze złotym i brązowym medalem.
Aleksander Matracki wystartował w konkursie, który odbywa się na mistrzostwach świata OMC Hairworld w Paryżu. Jest jeszcze za młody na tytuł mistrza świata, bo ten przysługuje tylko seniorom, ale w zawodach Young Talent zdobył złoto i brąz. Waga tych nagród jest jednak taka sama jak mistrzostwo. Tym większe to wyróżnienie, bo Aleksander uczy się fryzjerstwa zaledwie rok. Jest uczniem Zespołu Szkół Ekonomiczno-Handlowych w Olsztynie. Zaczął drugą klasę kierunku fryzjerskiego. Ma 16 lat. I jest też synem mistrza świata we fryzjerstwie Andrzeja Matrackiego. Ma więc fryzjerstwo we krwi. I w genach.

— A pomyśleć, że nie chciałem być fryzjerem. Przez chwilę myślałem, że zostanę mechanikiem samochodowym. Przyszedł jednak taki moment, że poczułem, że fryzjerstwo to jest coś, co chcę robić w życiu. Gdy powiedziałem o tym tacie, zrobił wielkie oczy. Nie spodziewał się, że pójdę w jego ślady — przyznaje Aleksander Matracki. — Dopiero w ósmej klasie dojrzałem do tej decyzji. Dziś wiem, że lubię uczyć się warsztatu. A poza tym mam najlepszego nauczyciela. I to w domu!

Ojciec z synem, Andrzej z Aleksandrem
Fot. archiwum prywatne
Ojciec z synem, Andrzej z Aleksandrem

— Może aż tak wielkich oczu nie zrobiłem, ale powiedziałem mu, że to bardzo trudny zawód. To bardzo powtarzalna praca, choć nie monotonna. Cały czas trzeba być dobrym. To, że jedzie się na konkurs, to jedno. Tak naprawdę każdy fryzjer ma zawody co godzinę. Przechodzi klient i musi być zadowolony. Fryzjer musi dla niego zrobić mistrzostwo świata. Aleksander nie przestraszył się tego — wspomina Andrzej Matracki. — Cieszę się, że mogę uczyć go fryzjerstwa. Ale jesteśmy przede wszystkim rodziną. Na treningu komunikujemy się jak trener i zawodnik. Na wyjazdach jak kumpel z kumplem. W domu jak ojciec z synem. Właściwie w domu nie rozmawiamy o fryzjerstwie. Nie łączymy spraw prywatnych z zawodowymi. Wtedy łatwiej się żyje. Tym bardziej że poza fryzjerstwem mamy mnóstwo wspólnych pasji. Uwielbiamy na przykład wspólnie słuchać muzyki. Aleksander ceni Elvisa Presleya, Queen i Freddiego Mercurego. Ale słucha też raperów Kanye'a Westa i Eminema. Uczy się też śpiewu i brał udział w spektaklu „Me and my girl” Uniwersyteckiego Teatru Muzycznego z Kortowa. Cała nasza rodzina to muzycy, więc syn ma w genach nie tylko fryzjerstwo.

Teraz jednak fryzjerstwo wybija się na pierwszy plan. Mistrzostwa w Paryżu na pewno to przypieczętowały. — W konkursie udział brali o wiele starsi zawodnicy od Aleksandra. Przedział wiekowy był w przedziale 16-20 lat. Syn był najmłodszy, a cztery lata w tej kategorii to ogromna przepaść w umiejętnościach. Nawet pół roku robi różnicę — podkreśla Andrzej Matracki.


Aleksander wystartował w pierwszym dniu, w konkurencji, w której czesał włosy tylko palcami z użyciem suszarki. Ta konkurencja uczy czucia włosów. Dłońmi można nadać strukturę, a fryzurze kształt. Włos jest bardzo plastyczny, a czesanie palcami pozwala nabyć umiejętności, które potem pozwalają rozwinąć kolejne, przydatne w salonie. Aleksander okazał się najlepszy. Zdobył złoto. Ale zanim to się okazało, zauważyłem, że nie do końca zrobił to, co planowaliśmy na treningach. Odpowiedział mi wtedy, że ta fryzura była super, ale jeden element nie do końca mu pasował. Zmienił go po swojemu. Zadecydował o tym na samym starcie i nie mylił się. Dzięki temu wygrał. To pokazuje, że Aleksander nie tylko czuje fryzjerstwo w palcach, ale i w duszy. Drugą konkurencją było strzyżenie włosów wcześniej uczesanych palcami. To była ta sama głowa, choć włosy zostały zmoczone. Wykonał fryzurę idealnie, ale miał ograniczony czas. I jako że nie ma jeszcze nabytej szybkości w strzyżeniu, bo to przychodzi z wiekiem, zajął trzecie miejsce. I wrócił z brązowym medalem, który jest dla mnie również jak złoto.
— Jestem dumny z syna. Aleksander, zanim startował na mistrzostwach świata, zdobył mistrzostwo Polski juniorów. Zaczął trenować trzy miesiące przed tym wydarzeniem. I wtedy okazało się, że ma ogromny talent. Dla mnie to fajne doświadczenie, bo nie miałem jeszcze okazji pracować aż z tak młodym człowiekiem. I do tego jeszcze z własnym synem — mówi.

— Cieszę się, że tata ma do mnie siłę i cierpliwość. Bardzo go za to cenię — przyznaje Aleksander. — Jestem nieokiełznany. Tak jak on. Dlatego się dogadujemy.

Fryzjerstwo było pisane szesnastolatkowi. Nie tylko dlatego, że od małego patrzył na tatę i przebywał w salonie. Zobowiązuje go do tego chociażby imię.

— Przede wszystkim Aleksander to piękne imię. Był też Aleksander Wielki, a gdy mój syn się urodził, był dużym dzieckiem. Dziś ma już 1,90 m wzrostu. Ale jego imię to inspiracja Aleksandrem Stankiewiczem, olsztyńskim fryzjerem, który po śmierci mojego ojca otoczył mnie opieką i przygotował nie tylko do fryzjerstwa, ale również do życia — wspomina Andrzej Matracki. — Dla mnie łączenie pokoleń to bardzo ważny temat. Dużą rolę przywiązuję do więzi rodziny i przyjaźni. Bardzo cieszy mnie to przekazywanie pałeczki dalej. Nie trzymam tylko swojej wiedzy dla siebie. Tego nauczył mnie właśnie Aleksander Stankiewicz.

Cała ekipa z Polski podczas mistrzostw w Paryżu
Fot. archiwum prywatne
Cała ekipa z Polski podczas mistrzostw w Paryżu

Aleksander Matracki czuje się związany z Warmią i Mazurami nie tylko dlatego, że stąd pochodzi. Tę miłość do regionu pielęgnuje w nim ojciec, który — jako mistrz świata — mógłby pracować w każdym miejscu na świecie. Ale został w Olsztynie.

— To zasługa genu Warmii i Mazur. Jasne, mógłbym pracować wszędzie. Miałem wiele propozycji, ale z żadnej nie skorzystałem. Wolę pracować tu, na Warmii. I tu chcę trenować ludzi, którzy przyjeżdżają z całego świata — z Azji, z obu Ameryk, z Europy. Moi zawodnicy zdobyli 32 złote medale. Ćwiczą się w Olsztynie, zwiedzają region i zawsze chętnie tu wracają. Zaszczepiam w nich ten gen Warmii i Mazur, na którym zależy również marszałkowi naszego województwa, Gustawowi Markowi Brzezinowi — cieszy się Andrzej Matracki. — Fryzjerstwo to drogi sport. Żeby Aleksander mógł uczyć się przed konkursem, musieliśmy zakupić 40 główek. Dlaczego aż tyle? Włosy na tych modelach nie odrastają i jeśli pójdzie coś źle, trzeba wziąć nową główkę. Musieliśmy więc pozyskać środki od sponsorów. Jednym z nich był właśnie pan marszałek. Godnie też promowaliśmy nasz region w Paryżu. Można nawet powiedzieć, że Aleksander ma wielu ojców sukcesu, w tym mnie i właśnie marszałka. Ale wdzięczni jesteśmy również przedsiębiorcom z branży mięsnej czy meblarskiej z regionu, którzy też bardzo nam pomagają. Tu już nie tylko nasi klienci, ale również nasi przyjaciele — podkreśla.

Cała ekipa z Polski podczas mistrzostw w Paryżu
Fot. archiwum prywatne
Cała ekipa z Polski podczas mistrzostw w Paryżu


ADA ROMANOWSKA