Mamusiu, ja chcę żyć. Mamusiu, zabiją nas
2023-08-31 10:46:18(ost. akt: 2023-09-02 14:36:58)
Pamiętam, jak strzelili w głowę pana Góreckiego. Widziałam, jak zakrwawiony upadł i leżał w bezruchu. Mówił potem, że udał zabitego. Przeżył, choć kula przeszyła jego oko. Pamiętam strzały, krew, przeraźliwe krzyki i tłum ludzki pędzony niczym bydło na rzeź — mówi mieszkająca dzisiaj w Olsztynie pani Cecylia Maciejczyk, naoczny świadek bestialstwa, jakiego Niemcy dopuścili się w 1943 roku w Bichniowie (województwo świętokrzyskie).
Nazywam się Cecylia Maciejczyk. Jestem wdzięczna losowi za dar dorastania na ziemi bichniowskiej i włoszczowskiej. Wdzięczna za dar ludzkich przyjaźni i życzliwości, jakie otaczały mnie i moich bliskich również w chwilach trudnych. Urodziłam się 2 września 1937 roku w Bichniowie. Moimi rodzicami byli Franciszek Śliwiński i Stanisława z domu Orzeł. Od pokoleń pochodzimy z Bichniowa, z Michałowa i innych miejscowości powiatu włoszczowskiego. Moi rodzice, bichniowscy rolnicy, utrzymywali się z pracy na 8-hektarowym gospodarstwie rolnym.
Czas wojny, w tym rok 1943, pamiętam z perspektywy dziecka. Dziś mam 86 lat i moje wspomnienia mogą być chaotyczne. Jednak dzień 28 listopada 1943 roku pamiętam wyraźnie ze względu na ogrom towarzyszących emocji. W tym dniu jako sześcioletnie dziecko byłam bezwolnym świadkiem okrucieństwa Niemców. To, czego doświadczyłam, było wyraziste w swoim ogromie. Dzisiaj są to już tylko obrazy z przeszłości pozbawione bolesnego piętna. Z poczucia wdzięczności za ocalenie życia piszę moje wspomnienia dla potomnych.
W okresie okupacji niemieckiej na polskie wsie i na polskich rolników Niemcy nakładali obowiązek przymusowego dostarczania żywności. To były tak zwane „kontyngenty”. Trudno jest to sobie dzisiaj wyobrazić, musieliśmy oddawać im wszystko, mówiło się „odstawiać” zwierzęta, zboże, ziemniaki, jaja, mleko.
Okupację niemiecką pamiętam jako czas głodu. Nam Polakom brakowało wszystkiego, brakowało chleba, a pożywieniem dla wszystkich były jedynie kluski ze zmarzniętych ziemniaków.
Okupację niemiecką pamiętam jako czas głodu. Nam Polakom brakowało wszystkiego, brakowało chleba, a pożywieniem dla wszystkich były jedynie kluski ze zmarzniętych ziemniaków.
Przy zaborze naszej żywności współpracowali też sami Polacy. Była to współpraca przymusowa, za odmowę groziła śmierć. Z relacji mieszkańców pamiętam, jak mówiono, że to sołtys musiał podawać Niemcom listę osób zalegających z dostarczeniem kontyngentu. Tak już osobiście pamiętam, że żywił niechęć do mojego Ojca, prześladował go. Szczególnie upodobał sobie mojego Ojca Franciszka. Nie wiem, z jakiego powodu, być może tak jak biblijny Dawid z powodu własnych uczuć do mojej Mamy.
Rodzice moi byli dobrymi, prostymi ludźmi. Dzielili się chętnie z innymi będącymi w większej potrzebie. Pamiętam, że pewnego razu przyjęli pod dach samotną kobietę z synem. Mieszkaliśmy tak razem przez kilka lat. Dziś z perspektywy doświadczeń własnego życia wiem, że moi bliscy byli ludźmi o wielkim sercu. Było nas troje dzieci – ja, moja siostra i brat. Mieszkaliśmy z rodzicami w murowanym dwupokojowym domu obok gospodarstwa wuja Śliwińskiego.
Gdzie mamy iść? Na rozstrzelanie pod mur czy na drogę?
Był chłodny dwudziesty ósmy dzień listopada. To była niedziela. Usłyszeliśmy strzały, gdzieś rozpoczęła się potyczka, strzelanina. Słychać było, jak kule pikują w mur domu i w sadzawkę po drugiej stronie drogi. Rodzice przeczuwali jakieś zagrożenie, bo nagle z nami dziećmi opuścili dom i zaczęli uciekać do sąsiedniej wioski. Razem z nami uciekało wielu sąsiadów. Pamiętam, jak w połowie naszej wsi mama krzyknęła do taty: „Uciekaj, ja z dziećmi zostanę, przecież dzieciom i mnie nic nie grozi”. Zawróciliśmy do naszego domu. I wtedy przybiegli do nas inni mieszkańcy wsi. Im nasz murowany dom wydawał się bezpieczniejszy niż ich drewniane.
Był chłodny dwudziesty ósmy dzień listopada. To była niedziela. Usłyszeliśmy strzały, gdzieś rozpoczęła się potyczka, strzelanina. Słychać było, jak kule pikują w mur domu i w sadzawkę po drugiej stronie drogi. Rodzice przeczuwali jakieś zagrożenie, bo nagle z nami dziećmi opuścili dom i zaczęli uciekać do sąsiedniej wioski. Razem z nami uciekało wielu sąsiadów. Pamiętam, jak w połowie naszej wsi mama krzyknęła do taty: „Uciekaj, ja z dziećmi zostanę, przecież dzieciom i mnie nic nie grozi”. Zawróciliśmy do naszego domu. I wtedy przybiegli do nas inni mieszkańcy wsi. Im nasz murowany dom wydawał się bezpieczniejszy niż ich drewniane.
Z okna domu zauważyliśmy nadjeżdżające samochody pełne Niemców. Zaczęliśmy się rozglądać poza zabudowania gospodarcze, aby widzieć, co się dzieje. Przerażenie widoczne w oczach dorosłych nam dzieciom mówiło wszystko. Nadjeżdżały kolejne samochody z posiłkami Niemców, którzy zaczęli otaczać naszą wieś. Pacyfikację wioski rozpoczęli od pierwszych skrajnych domów. Nasz dom był na początku wioski. Wypędzano wszystkich na drogę. Ta metoda wypędzania ludzi z domów była zastosowana w całej wsi. Do naszego domu wszedł Niemiec i krzyknął: „Raus”. Byliśmy zdezorientowani, nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Jedna z osób znająca trochę niemiecki zapytała tego Niemca: „Gdzie mamy iść? Na rozstrzelanie pod mur czy na drogę?”. Odpowiedział, że na drogę. Wyszliśmy z domu, a na drodze stała już spora grupa mieszkańców Bichniowa. Wszyscy byliśmy przerażeni. Przerażenie i grozę potęgował fakt, że z tej drugiej, od naszego domu, części wioski Niemcy wypędzali mężczyzn i zabijali ich. Zabijali ich na naszych oczach.
Pamiętam, jak strzelili w głowę pana Góreckiego. Widziałam, jak zakrwawiony upadł i leżał w całkowitym bezruchu. Mówił potem, że udał zabitego. Przeżył, choć kula przeszyła jego oko.
Pamiętam strzały, krew, przeraźliwe krzyki i tłum ludzki pędzony niczym bydło na rzeź. Kilka domów dalej w domu państwa Śliwińskich Niemcy zabili wdowę po panu Śliwińskim, Stefanię i jej siostrę, panią Chruścińską Franciszkę. Widziałam, jak Niemcy wychodzą z tego domu, musiało to być tuż po dokonaniu zbrodni.
Zostawili w domu w kołysce rozpłakane kilkumiesięczne dziecko. Tym dzieckiem była moja kuzynka Otylia Śliwińska. Jako sierotę ocalałą z rzezi przyjął ją na wychowanie Adam Śliwiński, brat mojego ojca. Mówiono, że Otylia ma dwie mamy. Ocalone dziecko na przybraną matkę Kazimierę Śliwińską mówiło mamusiu, a na babcię mówiła mama. Pamiętam, że ból utraty rodziców, trauma ocalenia z niemieckiej rzezi pozostawała w niej na długie lata. Ukończyła technikum budowlane, potem Politechnikę Świętokrzyską. Przeżyła, wyrosła na piękną kobietę. Nie zdziwiliśmy się, że zakochał się w niej ze wzajemnością matematyk, profesor Zarychta. Tworzą wspaniałe, szczęśliwe małżeństwo.
Zostawili w domu w kołysce rozpłakane kilkumiesięczne dziecko. Tym dzieckiem była moja kuzynka Otylia Śliwińska. Jako sierotę ocalałą z rzezi przyjął ją na wychowanie Adam Śliwiński, brat mojego ojca. Mówiono, że Otylia ma dwie mamy. Ocalone dziecko na przybraną matkę Kazimierę Śliwińską mówiło mamusiu, a na babcię mówiła mama. Pamiętam, że ból utraty rodziców, trauma ocalenia z niemieckiej rzezi pozostawała w niej na długie lata. Ukończyła technikum budowlane, potem Politechnikę Świętokrzyską. Przeżyła, wyrosła na piękną kobietę. Nie zdziwiliśmy się, że zakochał się w niej ze wzajemnością matematyk, profesor Zarychta. Tworzą wspaniałe, szczęśliwe małżeństwo.
Strzelali w głowy leżących mężczyzn, mordowali ich
Był chłodny, listopadowy dzień, a Niemcy pędzili nas dalej. Minęliśmy skrzyżowanie z drogą poprzeczną i doszliśmy do naszej czterooddziałowej szkoły. Widziałam, jak Niemcy wypędzają naszą nauczycielkę, panią Helenę Lebdę i jej narzeczonego, pana Michała Budzyńskiego. Pamiętam, że to był szalenie przystojny mężczyzna. Przed wojną był zarządcą pobliskiego majątku. I jak na zwolnionym filmie zobaczyłam, jak idzie, jakby odliczał .. raz, dwa , trzy …. a Niemiec podnosi karabin i strzela. Widziałam, jak upada martwe, bezwładne ciało.
Pani Lebda pobladła i zszarzała jak trup podbiegła do nas i krzyczała: „Och, Budzyński już zabity”. A Niemcy pędzili nas dalej. Z pierwszego za szkołą domu pana Kaczmarka wyszedł przebywający tam z wizytą mój kuzyn Michał Grudniewski.
Był chłodny, listopadowy dzień, a Niemcy pędzili nas dalej. Minęliśmy skrzyżowanie z drogą poprzeczną i doszliśmy do naszej czterooddziałowej szkoły. Widziałam, jak Niemcy wypędzają naszą nauczycielkę, panią Helenę Lebdę i jej narzeczonego, pana Michała Budzyńskiego. Pamiętam, że to był szalenie przystojny mężczyzna. Przed wojną był zarządcą pobliskiego majątku. I jak na zwolnionym filmie zobaczyłam, jak idzie, jakby odliczał .. raz, dwa , trzy …. a Niemiec podnosi karabin i strzela. Widziałam, jak upada martwe, bezwładne ciało.
Pani Lebda pobladła i zszarzała jak trup podbiegła do nas i krzyczała: „Och, Budzyński już zabity”. A Niemcy pędzili nas dalej. Z pierwszego za szkołą domu pana Kaczmarka wyszedł przebywający tam z wizytą mój kuzyn Michał Grudniewski.
Na jego widok Niemiec strzelił. Wtedy mój ranny kuzyn podniósł rękę z dokumentem tożsamości. Niemiec znowu strzelił. Widziałam, jak niemiecka kula zmiażdżyła, rozerwała mu twarz. Niemcy pędzili tłum przerażonych ludzi. Prawie na samym końcu wsi zatrzymał nas rozkaz Krwawego Julka (Julius Erdam z Włoszczowej).
Wyciągnął listę osób zalegających z kontyngentem i zaczął wyczytywać nazwiska. Każdemu z wyczytanych kazał położyć się twarzą do ziemi. I wtedy usłyszałam nazwisko mojego ojca. Tłum w jakimś odruchu obronnym wypchnął nas - moją mamusię i nas trójkę dzieci – tak to wyraźnie pamiętam, tłum wyrzucił nas spośród siebie przed oblicze Krwawego Julka.
Wtuliłam się, ściskałam z całej siły moimi małymi rączkami rękę mamy i słyszałam mój przeraźliwy krzyk, wrzask: „Mamusiu, ja chcę żyć, Mamusiu, zabiją nas, broń nas”. Odruch obronny otępiałych z przerażenia mieszkańców wsi, mój wrzask z powodu tego niewyobrażalnego przerażenia przed śmiercią być może spowodował, że Krwawy Julek jakby stracił mowę i rezon. Później mama mówiła, że patrzył jakby oniemiały na mój przeraźliwy szloch i błaganie o życie. I po chwili powiedział: „Jeszcze raz się to powtórzy, to cała wieś pójdzie w gruzy”. I wtedy kazał się wszystkim rozejść. Kiedy ludzie rozchodzili się, padły strzały. Tłum jak w obłąkaniu rzucił się do ucieczki, mając pewność, że Niemcy strzelają do nas. A oni strzelali w głowy leżących mężczyzn, mordowali ich.
Wdzięczna za dar życia
Wróciliśmy do domu. Noc spędziliśmy bez snu. Padały ciągle pytania i myśli, co z ojcem. Rano wszyscy poszliśmy na poszukiwania taty. Mijaliśmy pomordowane ciała naszych sąsiadów. Zawróciliśmy.
Wróciliśmy do domu. Noc spędziliśmy bez snu. Padały ciągle pytania i myśli, co z ojcem. Rano wszyscy poszliśmy na poszukiwania taty. Mijaliśmy pomordowane ciała naszych sąsiadów. Zawróciliśmy.
Drugiego dnia koło południa wrócił ojciec. Był roztrzęsiony. Napotkani ludzie mówili mu, że cała wioska została wymordowana. Pamiętam piękne chwile szczęścia po powrocie taty. Płakaliśmy. Mama mówiła, że tym wrzaskiem uratowałam im życie.
Nie pamiętam, po ilu dniach tych wszystkich zamordowanych pochowano w zakątku cmentarza w Seceminie.
Nie pamiętam, po ilu dniach tych wszystkich zamordowanych pochowano w zakątku cmentarza w Seceminie.
Z wdzięcznością stwierdzam, że społeczność lokalna wystawiła w Bichniowie monument z czerwonego piaskowca, upamiętniający nazwiska 42 zamordowanych osób. I dba o niego do dziś.
Moje wspomnienia dedykuję pamięci Rodziców, wdzięczna za dar ich życia i ofiaruję ku pamięci nadchodzącym pokoleniom.
Dziś już wiem, że przetrwaliśmy i przetrwamy, pozostając wierni Bogu i Kościołowi, pełni Miłości do Narodu i do naszej Ojczyzny.
Cecylia Maciejczyk ze Śliwińskich z Bichniowa
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez