Małgorzata Lewczyk o ceramicznych hitach z Mazur

2023-07-28 20:00:00(ost. akt: 2023-07-28 17:15:45)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Jak powstają słynne filiżanki, które biją rekordy popularności w Internecie mówi nam Małgorzata Lewczyk, właścicielka firmy Maszkarada Ceramika z Giżycka.
— Przyznaję, że Maszkarada Ceramika jest dość nietypową nazwą. Skąd ta inspiracja?
— Pamiętam, że na początku ceramicznej przygody moje dzieła nie były może zbyt piękne (śmiech). Nazywałam je maszkaradami, jednocześnie traktując je z ogromną czułością. Taką nazwę otrzymała również ostatecznie pracownia. Ceramikę uwielbiam, nazwa była więc nieco przewrotna. Ale myślę, że odbiorcy zrozumieli moje intencje. Dziś nazwa budzi uśmiech, dobrze się kojarzy, a jednocześnie jest łatwiejsza do zapamiętania.

— Można powiedzieć, że to był celowy chwyt marketingowy.

— Tak, chociaż wyszło to całkiem przypadkiem.

— Na pani stronie internetowej można przeczytać, że dzięki ceramice nauczyła się pani doceniać piękno w prostych rzeczach.
— O rany, brzmi jak banał. Tak jest napisane na mojej stronie? Muszę to koniecznie zmienić. W prostych też, ale raczej nieoczywistych. Podobają mi się z pozoru brzydkie rzeczy. Stare budynki, odrapane ściany z ciekawymi wzorami, stworzonymi przez czas. Staram się też być dla siebie wyrozumiała. Bez tego nie mogłabym nagrywać rolek, które publikuję na Instagramie i w których śmieję się sama z siebie. Lubię żarty.

Fot. archiwum prywatne

— A kiedy pojawiły się wspomniane maszkaroniki, czyli ceramiczne stworki? Mnie ciekawią filiżanki, które w środku mają robaczki.
— To było chyba z pięć lat temu. Inspiracje przychodzą z różnych miejsc, a czasami przychodzą w trakcie pracy. Robaczki są efektem ubocznym lepienia lampionów. Kiedy powstają, pozostaje dość dużo gliny, którą trzeba przerobić. Staram się nie zostawiać tego na później i od razu robić mniejsze przedmioty. Tak narodziły się pierwsze robaczki. Od tamtego czasu zrobiłam ich naprawdę sporo, ale na popularności zyskały w ubiegłym roku, kiedy włożyłam małego maszkaronika do filiżanki. Okazało, że to był strzał w dziesiątkę. Posypały się zamówienia. Każda filiżanka ma swój unikatowy numer. Nabywca otrzymuje również certyfikat autentyczności. Już kilkadziesiąt osób pijąc kawę uśmiecha się do maszkaronika (śmiech).

— To takie chwile są potwierdzeniem, że to, co się robi, ma sens.
— Na pewno to, że otrzymuję wiele informacji zwrotnych, zdjęć z maszkaronikami, jest potwierdzeniem, że to, co robię, podoba się. Szczególnie cieszą mnie ujęcia z tych porannych kaw z moimi filiżankami. To motywuje, by działać dalej.

— Mieszka pani w Giżycku, ale ma pani również stoisko letnie w Mikołajkach.
— Moja galeria i pracownia mieszczą się w Giżycku. To tutaj jest serce Maszkarady. Jednak latem mam też stoisko w Mikołajkach, gdzie można zakupić moje produkty. Jestem wdzięczna, bo bardzo wspiera i pomaga mi rodzina. Bez nich nie mogłabym prowadzić tylu działań. W Giżycku prowadzę warsztaty, które odbywają się w czwartki. Biorą w nich udział głównie turyści, chociaż przychodzą również mieszkańcy Giżycka. Rano są to warsztaty rodzinne, dla małych grup, do sześciu osób. Po południu są to z kolei zajęcia dla dorosłych. To wielka przyjemność dla uczestników, ale również dla mnie.

— Mówi się, że każda twórczość jest terapeutyczna, także ceramika.
— Tak, jest terapeutyczna. Może sprzyja temu proces lepienia w glinie, ta niespieszność, możliwość rozmowy. I często takie zwykłe konwersacje przekształcają się w bardzo intymne opowieści o życiu. Proces twórczy jest źródłem ogromnej satysfakcji. Na zakończenie zajęć uczestnicy są wręcz zaskoczeni, że udało się coś zrobić coś, z czego są dumni.

— Działa i pracuje pani w Giżycku. Pokazuje, że nie trzeba wyjeżdżać na drugi koniec świata, by tworzyć i być docenianym. Robić warsztaty i wiele ciekawych wydarzeń.
— Pewnie. Można działać również w dużo mniejszych od Giżycka miejscowościach. Jest bardzo dużo ciekawych osób, które tworzą w maleńkich społecznościach i robią wyjątkowe rzeczy.

Fot. archiwum prywatne

— W Giżycku jest pani również organizatorką wyjątkowego wydarzenia, czyli Festiwalu GOLAS.
— Festiwal GOLAS to po prostu Giżycka Otwarta Letnia Akademia Sztuki. Nasz festiwal to wyjątkowe wydarzenie na mapie Warmii i Mazur, skierowane do osób chcących twórczo spędzić czas i poznać nowe techniki artystyczne. Jego druga edycja odbyła się w czerwcu i znów można było wziąć udział w bezpłatnych warsztatach prowadzonych przez profesjonalne rzemieślniczki i artystki. Jak powstał GOLAS? Chciałam, żeby każdy mógł spróbować artystycznej aktywności, nauczyć się nowych technik. W mniejszych miejscowościach dostęp do warsztatów artystycznych jest dość ograniczony, więc chciałam zorganizować wydarzenie, gdzie każdy będzie mógł w nim uczestniczyć. Sprawić, by inni artyści i rzemieślnicy mogli poznać się, porozmawiać, wymienić się inspiracjami. Opowiedziałam o tym pomyśle mojej koleżance z wydziału promocji miasta, ta powiedziała: „Gosiu, to superpomysł, rób to”. To dodało mi odwagi. Zebrałam wspaniałą ekipę osób, które chciały się włączyć w inicjatywę, podzielić swoimi umiejętnościami. I tak mamy za sobą m.in. lekcje rysunku, malarstwa, grafiki, była ceramika, tkactwo. Wiele dyscyplin, bogaty program. Zapraszam na stronę golasfestiwal.pl, proszę też obserwować wydarzenie w mediach społecznościowych, by nie przeoczyć kolejnego GOLAS-a. Polecam wpisać w kalendarz przyszłoroczny pierwszy weekend wakacji.

— A trudno być dziś artystą?
— A kim jest łatwo być? Mam oczywiście plany i marzenia na rozwój swojej artystycznej drogi, ale to opowieść na kolejne spotkanie. Jako Maszkarada czuję się raczej rzemieślniczką, rękodzielniczką i przedsiębiorczynią, bo prowadzę firmę. Żeby pobujać w obłokach muszę najpierw odbić się od pewnego gruntu. Trzeba trzymać się określonych zasad. Najlepiej, kiedy można robić to, co się lubi i co jednocześnie podoba się ludziom. I wtedy jest super.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz