Rowerem z Giżycka do Węgorzewa (lub na odwrót)
2024-10-26 09:10:00(ost. akt: 2024-12-04 10:52:55)
Można powiedzieć, że swoją obecną nazwę Giżycko zawdzięcza po części Niemcowi wywodzącemu się z francuskich hugenotów, po części Żydówce, córce królewieckiego bankiera, która z miłości porzuciła wiarę ojców i ochrzciła się.
Lec, Łuczany, Giżycko
Tym razem swoją rowerową eskapadę zaczynam od Giżycka, ale na razie wracam do kwestii nazwy tego miasta.
Nadano mu je w 1946 roku na cześć Gustawa Hermana Marcina Gizewiusza (1810-1848), który urodził się w Piszu, uczył się w gimnazjum w Ełku, studiował w Królewcu a przez ostatnich 13 lat swojego życia był pastorem w Ostródzie. Pochodził z mocno zgermanizowanej rodziny Giżyckich, jednak (po)został Polakiem. Bronił praw Mazurów i języka polskiego.
Jego żoną była Żydówka Rebeka Fürst, która, miała mieć duży wpływ na dokonany przez niego wybór narodowościowy. I to ona, miała przekonać go polskości. Może to legenda, ale ładna.
Jego żoną była Żydówka Rebeka Fürst, która, miała mieć duży wpływ na dokonany przez niego wybór narodowościowy. I to ona, miała przekonać go polskości. Może to legenda, ale ładna.
Tak czy inaczej związki Gizewisza z Lecem były dość marne. Pojawił się w mieście nad Niegocinem, bo mieszkał tam jego szwagier Wilhelm Vigouroux, podówczas burmistrz miasta. Przebywał tam kilka miesięcy po swoim ślubie i stamtąd wyruszył do Ostródy, gdzie mieszkał przez 13 lat. Więc na zdrowy rozum po wojnie to Ostródę należało nazwać Giżyckiem, albo jego rodzinny Pisz czy nawet Ełk. Giżycko. Jeżeli już to Lec można było nazwać Kętrzynem, bo urodził się w nim Wojciech Kętrzyński i przebywał w mieście w latach 1838-1846 i 1853-1855. A później odwiedzał w nim matkę i siostrę.
Jednak nie od razu Lec/Łuczany (niem. Lotzen), jak to miasto, nazywali Mazurzy, a także wspomniany Kętrzyński stał się Giżyckiem. Tuz pow wojnie był krótko Lecem, a potem Łuczanami. Na początku 1946 roku miastu nadano nową nazwę czyli Giżycko, co wywołało protesty i mieszkańców i ówczesnych władz samorządowych. Sprawa trafiła do samego Bolesława Bieruta, ówczesnego rosyjskiego namiestnika w Polsce. na nic to się zdało.
— Komisja Ustalania Nazw Miejscowości...postanowiła utrzymać nazwę Giżycko ze względu na następujące okoliczności: Lec jest nazwą niemiecką, Łuczany zaś są nowotworem z polskim nazewnictwem geograficznym nic wspólnego nie mającym. Jest to bowiem przeróbka niemieckiej nazwy Lötzen — czytamy w protokole z narady poświęconej Giżycku.
I tak już zostało, ale z małym wyjątkiem. Przez lata jeziora Niegocin i Kisajno łączył oficjalnie Kanał Giżycki. W 2016 roku giżyccy radni zwrócili się do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji
o zmianę nazwy na Kanał Łuczański. — Powodem podjęcia procedury zmiany nazwy KANAŁU GIŻYCKIEGO na KANAŁ ŁUCZAŃSKI jest chęć uporządkowania istniejącego nazewnictwa, doprowadzenie do zgodności nazwy powszechnie używanej przez jej mieszkańców i turystów z nazewnictwem stosowanym w dokumentach — uchwalili radni, których wcześniej w konsultacjach społecznych poparło 70% głosujących mieszkańców miasta. 1 stycznia 2018 Kanał Giżycki oficjalnie zmienił nazwę na Kanał Łuczański.
o zmianę nazwy na Kanał Łuczański. — Powodem podjęcia procedury zmiany nazwy KANAŁU GIŻYCKIEGO na KANAŁ ŁUCZAŃSKI jest chęć uporządkowania istniejącego nazewnictwa, doprowadzenie do zgodności nazwy powszechnie używanej przez jej mieszkańców i turystów z nazewnictwem stosowanym w dokumentach — uchwalili radni, których wcześniej w konsultacjach społecznych poparło 70% głosujących mieszkańców miasta. 1 stycznia 2018 Kanał Giżycki oficjalnie zmienił nazwę na Kanał Łuczański.
Podpalania, rabunki, morderstwa
Giżycko przez lata było małym miasteczkiem. Większy był nawet Ryn. Nie omijały go klasyczne dla dawnych czasów plagi: wojny, morowe powietrze, głód i ogień. W tym pierwszym przypadku najbardziej w mazurskiej pamięci zapisał się najazd Tatarów w czasie Potopu, kiedy to zimą 1656 roku miasto padło łupem wojsk litewskich prowadzonych przez Hilarego Połubińskiego. Lec spalono, ocalał tylko zamek, kościół i ratusz.
— Tatarzy i Polacy napadli, jak rozszalałe, żądne krwi drapieżniki na nasze bezbronne Mazury. Największą przyjemność sprawiało im bicie, podpalanie, rabunki, morderstwa. Gdzie tylko postawili swą stopę, pojawiały się kałuże krwi i popieliska. Nocami niebo czerwieniło się straszliwie. Co nie przepadło w płomieniach, pożerał tatarski miecz — pisał w 1912 roku Ernest Trincker, autor "Kroniki gminy leckiej" (polskie wydanie, Wspólnota Mazurska, Giżycko 1997).
Następstwem innej wojny była epidemia dżumy (1709-1711), którą przywlekli ze sobą Szwedzi w czasie kolejnej wojny. Choroba w Prusach Książęcych pochłonęła łącznie ok. 200 tys. ofiar. W księdze chrztów parafii giżyckiej z 1711 roku zamieszczono łaciński wiersz, w którym autor błagał Wszechmogącego " aby napełnił ziemię tę nowym ludem, bo złowieszcza zaraza spustoszyła ją niezmiernie"
Głód też był poważnym problemem. Tak było na przednówku 1845 roku, kiedy to do Giżycka przybył król Fryderyk Wilhelm IV. Czekało na niego kilka tysięcy nędzarzy, którzy prosili u króla chleba.
Król ponoć był wstrząśnięty. — Dzieci, dzieci moje nie upadajcie na duchu...Znajdę rade i pomoc, ile mi tylko sił stanie — miał powiedzieć. — Fryderyk Wilhelm IV był ostatnim Hohenzolernem, który władał językiem polskim — napisali Andrzej Wakar i Tadeusz Willan w swojej monografii "Giżycko. Dzieje miasta i powiatu". Swoją drogą, ta książka mocno się przysłużyła przy moim pisaniu o Giżycku.
Król ponoć był wstrząśnięty. — Dzieci, dzieci moje nie upadajcie na duchu...Znajdę rade i pomoc, ile mi tylko sił stanie — miał powiedzieć. — Fryderyk Wilhelm IV był ostatnim Hohenzolernem, który władał językiem polskim — napisali Andrzej Wakar i Tadeusz Willan w swojej monografii "Giżycko. Dzieje miasta i powiatu". Swoją drogą, ta książka mocno się przysłużyła przy moim pisaniu o Giżycku.
Daleko od szosy
— W pierwszej połowie wieku XIX Lec...był małym miasteczkiem leżącym na północnym...brzegu jeziora Lewiętyna. Głównym korpusem miasteczka był rynek obszerny...Z miasta był ładny widok na wielkie zwierciadła wody, na którym wówczas suwały się tylko czółna rybackie i czasem tratwy. Wydmy piaszczyste, po których nieraz łaziłem, znikły zupełnie, na ich miejscu stoi forteca im. generała von Boyen...W dzień targowy bywał wielki ruch na rynku, gdy ze wsi okolicznych Mazurzy zjeżdżali ze swoimi towarami, a że mało kto z nich wówczas umiał po niemiecku, przeto każdy Niemiec zmuszony był znać przynajmniej kilka frazesów polskich — wspominał w 1876 roku Wojciech Kętrzyński.
Giżycko, aż do połowy XIX wieku leżało daleko od szosy. Dopiero w latach 1851-1855 zbudowano drogę do Kętrzyna, a potem Węgorzewa i Pisza. W tym samym czasie wykopano kanały łączące wielkie jeziora. Potem przyszedł czas na kolej. Pierwszy pociąg wjechał na stację Giżycko w 1868 roku.
— Odległy świat został dla mieszkańców Mazur otwarty. Wkrótce wojna francusko-pruska...wprowadziła tysiące mieszkańców tego regionu w szeregi wojska...Na własne oczy mogli oni wtedy obejrzeć jak wygląda ten odległy świat. Doszli do przekonania, że wygląda dostatniej niż ich strony rodzinne...Od tego czasu co roku na stacji w Giżycku setki ludzi wykupywały bilety na daleką podróż: do kopalni Westfalii, Nadrenii, Saksonii — piszą autorzy wspomnianej monografii.
Z II wojny Giżycko wyszło mocno okaleczone, zniszczeniu uległo około 35% budynków. Rosjanie zabrali też sobie tory z Giżycka do Pisza, Olecka i Węgorzewa. W 1952 uruchomiono linię do Kruklanek, ale ją potem zamknięto.
Co warto zobaczyć w Giżycku? Poza wodą oczywiście
1. Na początek samo Giżycko, może nie z lotu ptaka, ale z z wysokiej na 25 metrów dawnej wieży wodociągowej, która stoi 162 metry nad poziomem morza. Mieści się tam też niewielkie muzeum'
2. Twierdzę Boyen, która powstała w latach 1843 – 1855 jako obiekt blokujący strategiczny przesmyk pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno.
Twierdza ma kształt nieregularnej, sześcioramiennej gwiazdy rozpościerającej się na 100 hektarach i chronionej przez 5-metrowy mur długi na ponad 2 kilometry. Zwiedzać ją można 3 trasami, co zajmuje od 1 do 2 godzin.
W środku warto zobaczyć między innymi "Galerię w koszarowcu" , a w niej salę żołnierską, regionalna i Solidarności oraz "Laboratorium prochowe" czyli pomieszczenie z XIX i XX wieczną bronią oraz repliką armaty oblężniczej z 1871 roku. Trzeba też zajrzeć do odnowionej stajni. ja tym razem zajrzałem jednak w inne miejsce, mianowicie do "zabytkowej", pochodzącej ze słusznie minionych czasów, latryny.
Do środka twierdzy wiodą 4 bramy. Przy Bramie Kętrzyńskiej znajdowała się niegdyś stacja gołębi pocztowych. Kiedy w czasie Wielkiej Wojny zaczęto używać gazów bojowych, leckim gołębim zakładano czasami małe maseczki gazowe, aby meldunki i rozkazy z pewnością dotarły tam, gdzie było im to przeznaczone.
Z kolei w czasie II wojny w twierdzy chroniono przed zatruciem już nie gołębie, ale samego wodza III Rzeszy. badano tam bowiem żywność, która potem wędrowała do Wilczego Szańca.
3. Krzyż świętego Brunona z wieżą widokową obok. Postawiono go w 1910 w domniemanym miejscu śmierci tego świętego, który wybrał się chrystianizować Prusów z namaszczeniem Bolesława Chrobrego. Oryginalna niemiecka tablica znajduje się teraz z kościele ewangelickim w Giżycku.
4. Sklepienie cerkwi greckokatolickiej
W 1947 roku na teren ówczesnego powiatu giżyckiego przesiedlono kilka tysięcy Ukraińców. Wyładowywano ich na stacji kolejowej, która przylega do Niegocina. Mój teść opowiadał mi, że kiedy ich tam przywieziono i pociąg się zatrzymał, to podniósł się w wagonach kobiecy płacz. — Myśleliśmy, że przywieźli nas potopić w morzu — wspominała jego mama.
W 1947 roku na teren ówczesnego powiatu giżyckiego przesiedlono kilka tysięcy Ukraińców. Wyładowywano ich na stacji kolejowej, która przylega do Niegocina. Mój teść opowiadał mi, że kiedy ich tam przywieziono i pociąg się zatrzymał, to podniósł się w wagonach kobiecy płacz. — Myśleliśmy, że przywieźli nas potopić w morzu — wspominała jego mama.
Sklepienie nie jest malowane, ale nałożone czymś w rodzaju dawnej "kalkomanii". Zapewne to zdjęcie musi państwu wystarczyć, bo cerkiew pewnie jest w zwykłe dni zamknięta, a szkoda.
5. Kamień ofiarny Prusów, który stoi w środku miasta, a niegdyś leżał na Łąkach Staświńskich, pomiędzy Wydminami i Szczepkowem, nad brzegiem osuszonego jeziora Staświńskiego (Stas Swints to w staropruskim ten święty). W 1987 roku komuniści zabrały go stamtąd i postawili jako pomnik poświęcony "Bojownikom o polskość Ziemi Mazurskiej"
6. Most obrotowy na Kanale Łuczańskim
Waży 100 ton. Obraca go jeden człowiek. Ma ponad 20 metrów długości i 8 szerokości. W odróżnieniu od innych tego typu konstrukcji nie podnosi się do góry, ale odsuwa w bok.
Waży 100 ton. Obraca go jeden człowiek. Ma ponad 20 metrów długości i 8 szerokości. W odróżnieniu od innych tego typu konstrukcji nie podnosi się do góry, ale odsuwa w bok.
Zbudowano go w 1899 roku. Połączył Giżycko z Twierdzą Boyen. W odróżnieniu od innych tego typu konstrukcji nie podnosi się do góry, ale jest odsuwany na bok.
7. Pasjonatom polecam też spacer po dawnym cmentarz, a dokładniej jego resztkach. Spoczywają tam teraz zgodnie Niemcy, Polacy i Ukraińcy. Z ocalałych po ewangelikach płyt utworzono takie lapidarium:
A kto oglądać nie chce, zostaje mu woda i największa na Mazurach karuzela, którą widać na głównym zdjęciu.
Tyle o Giżycku. Z Lecu ruszyłem w kierunku Węgorzewa przez Pieczarki, Harsz i Oktowiznę. W tym przedostatnim natknąłem się na dawnym cmentarzu ewangelickim na takie coś:
Cmentarz dla zwierząt
W Węgorzewie moim pierwszy miejscem do obejrzenia był zaznaczony na mapach Google "cmentarz dla zwierząt". Przez chwilę myślałem, że to prawdziwy (i jedyny?) taki legalny cmentarz w regionie. Okazało się jednak, że to "społeczna" a w tym przypadku nielegalna inicjatywa. Swoją drogą, to dziwne, że nawet w Olsztynie nie ma takiego miejsca.
W każdym razie z tego miejsca jest już tylko rzut beretem do położonego nad Święcajtami cmentarza wojennego z 1919 roku .Pochowano tam 344 niemieckich i 234 rosyjskich żołnierzy. Górował nad nim 15-metrowy krzyż. Odbudowano go w latach 90. XX wieku. Jest stamtąd piękny widok, choć ja mimo wszystko wolę ten z cmentarza w Paprotkach
Czort kochankom skręcił karki
Do Węgorzewa dojechałem od strony Kalu. Na starym cmentarzu stoi tam XVI wieczna kolumna zwana Kalskim Słupem. Według legendy upamiętnia miłosne harce czwórki kochanków, którym czort za karę skręcił im karki. Dlatego nie pochowano ich na uświęconej ziemi, ale nad pobliskim bagnem.
Ówczesny pastor zmieścił na niej ku przestrodze cztery tablice (teraz odnowione) po polsku, niemiecku, litewsku i łacinie:
Ówczesny pastor zmieścił na niej ku przestrodze cztery tablice (teraz odnowione) po polsku, niemiecku, litewsku i łacinie:
"W świąteczny dzień dwie pary gorącą miłością złączone tu zostały ogniem Wulkana naznaczone.
Ciała spalone oraz odarte ze wstydu chlubnego sąsiedzi odkryli na trzeci dzień dopiero.
I któż by nie uwierzył, że cichy ogień strawił kości tych, co praw boskich nie słuchają w skrytości.
Stąd nauka wypływa dla ciebie przechodniu pobożna, że to kara, bo bez Boga kochać nie można”.
Ciała spalone oraz odarte ze wstydu chlubnego sąsiedzi odkryli na trzeci dzień dopiero.
I któż by nie uwierzył, że cichy ogień strawił kości tych, co praw boskich nie słuchają w skrytości.
Stąd nauka wypływa dla ciebie przechodniu pobożna, że to kara, bo bez Boga kochać nie można”.
Jednak historycy przychylają się do opinii, że ta kolumna to w rzeczywistości kapliczka, którą wystawiono jako wotum dziękczynne Panu Bogu za zatrzymanie procesu podnoszenia się poziomu wód w okolicznych jeziorach i powstrzymanie potopu ( o tym poniżej)
Muzeum na dworcu
Dokąd można było kiedyś dojechać z Węgoborku? Do Królewca przez Gierdawy (od 1898 roku), do Gołdapi (1898), Giżycka (1905), Kętrzyna (1907), Olecka (1908), Gąbina (1914). Wszystkie tory na terenie powojennego powiatu węgorzewskiego zabrali ze sobą Rosjanie. W 1948 roku odbudowano linię do Rastemborka, dzisiaj zamkniętą. W 1950 zaczęto kłaść tory z z Giżycka w kierunku Węgorzewa, ale kolejarze dotarli tylko do Kruklanek. Te tory potem też zwinięto.
Stąd dworzec kolejowy okazał się niepotrzebny, więc w 2007 roku stworzono w nim Muzeum Tradycji Kolejowej. Można tam obejrzeć stare urządzenia kolejowe, rozkłady jazdy czy fotografie pokazujące tradycje kolejnictwa w tej części Mazur. Przy muzeum funkcjonuje galeria oraz sklepik z pamiątkami.
Muzeum w sezonie jest czynne od 12 do 17.
Muzeum w sezonie jest czynne od 12 do 17.
Mazurskie plagi
Tatarzy, morowe powietrze i ogień. Jak już wspomniałem, to były prawdziwe mazurskie klęski. W 1656 i 1657 roku Tatarzy spustoszyli wschodnie Mazury. Spali prawie do cna Lec, Jańbork, Białłą, Pasym...W październiku dotarli do Węgoborka i obrócili miasto w perzynę. Przeżyli ci, którzy schronili się na zamku. Pozostali zginęli lub poszli w jasyr. Pojawili się znowu w lutym. Dopalili miasto i zabili około 200 osób.
Co prawda Sienkiewicz w "Potopie" zarzekał się, że Tatarzy w Prusach palili tylko niemieckie domy, zabijali lub wzięli w jasyr tylko, tych co nie mówili po polsku, ale raczej trudno w to uwierzyć. Bo na ówczesnych Mazurach nie mieliby kogo zabijać, łupić czy brać w jasyr. Dość wspomnieć, że w końcu XVII wieku w ewangelickiej parafii węgorzewskiej językiem polskim posługiwało się 85% wiernych.
Wypuszczenie Tatrów na Mazury To był jeden z większych błędów politycznych Rzeczypospolitej, który miał duży wpływ na to, że Mazurzy choć mówili po polsku, to nie czuli łączności z Polską jako taką.
— W pamięci historycznej Mazurów straszliwe lata najazdu tatarskiego odgrywały duża rolę...Zdemonizowane weszły na trwałe do kanonu antypolskiego w XIX i XX wieku. Polacy, z biegiem czasu utożsamiani z Tatarami stali się symbolem "niebezpieczeństwa od wschodu — pisze Andreas Kossert w książce "Mazury. Zapomniane południe Prus Wschodnich".
Ledwie uszli Tatarzy przyszła dżuma, która w 1710 zabiła 1111 mieszkańców Węgoborka, ocalało około 100 osób
Groźny w tamtych czasach był też ogień, który trzykrotnie w tamtych czasach obracał miasto w perzynę. Dlatego też aby zostać mieszkańcem miasta trzeba było między innymi być właścicielem dwóch skórzanych wiader na wodę potrzebnych do gaszenia pożaru. A kto zamiast pomagać gasić ogień stał bezczynnie, musiał zapłacić karę pieniężną a do tego narażał się na chłostę.
Przeciętnie żyli 16 lat
Generalnie żyło się wtedy (nie tylko na Mazurach krótko). W 1781 roku średnia długość życia w Węgorzewie wyniosła...16 lat, na co jednak duży wpływ miała wysoka śmiertelność noworodków. Tę średnią wyliczano bowiem dzieląc sumę wieku osób zmarłych przez liczbę zgonów). A jeszcze w połowie lat 60. było to tylko 52 lata.
Węgorzewo, jak i inne miasto ówczesnej Europy, tonęło przez lata w gównie. W 1730 roku zakazano trzymania w Węgoborku świń i wprowadzono oświetlenie ulic co było rzadkością w ówczesnej Europie. W 1733 nakazano usunięcie dachów krytych słomą, a w 1738 oczyszczanie ulic z łajna. Ci, którzy tego nie zrobili, musieli liczyć się z tym, że żołnierze wrzucą im je do domów.
Po polsku i po niemiecku
— Skoro żywioł polski już zanika po wsiach, to tym większe spustoszenie robi germanizacja po miastach i tych wsiach, które są stacjami kolei żelaznych...Węgobork, gdym go przed trzema laty zwiedził, zdawał się być czysto niemieckim — zanotował w 1876 roku Wojciech Kętrzyński.
Jeszcze w 1825 roku w powiecie węgorzewskim więcej jego mieszkańców mówiło po polsku niż po niemiecku (12,5 tys-11,7 tys). Nieco ponad 20 lat później polski podało już tylko 5 tysięcy osób tj. 16%, a w 1900 już tylko 4,3%.
Jeszcze w 1825 roku w powiecie węgorzewskim więcej jego mieszkańców mówiło po polsku niż po niemiecku (12,5 tys-11,7 tys). Nieco ponad 20 lat później polski podało już tylko 5 tysięcy osób tj. 16%, a w 1900 już tylko 4,3%.
Krzyżak w łodzi
Na rozkaz wielkiego mistrza Winrycha von Kniprode (1310-1382) zbudowano w Elblągu łódź, którą drogą lądową przetransportowano do Wegoborka. Stąd krzyżak wyruszył na wyprawę przez Mamry, Niegocin, Śniardwy i Roś. Łódź przewożono/przenoszono pomiędzy przesmykami i tak wielki mistrz dopłynął do Pisy.
— Był pierwszym człowiekiem, który trasą wodno-lądową dzisiejszy szlak Wielkich Jezior Mazurskich — podkreśla Ryszard Karuzo w "Przewodniku historycznym po Węgorzewie"
Swoją drogą nazwiska Wielkiego Mistrza użyto w pereelowskim filmie "Powrót doktora von Kniprode" z 1965 roku, w którym szef warszawskiego gestapo, czyli Kniprode, próbuje wywieźć na imperialistyczny
Zachód kartotekę niemieckich agentów w Polsce. Co mu się oczywiście nie udaje.
Zachód kartotekę niemieckich agentów w Polsce. Co mu się oczywiście nie udaje.
Wtedy oczywiście tych kanałów jeszcze nie było, ale co ciekawe nie było też pomiędzy Giżyckiem i Węgorzewem Wielkich Jezior.
Mamry to drugie pod względem wielkości nasze jezioro. Kiedyś jednak było znacznie mniejsze. Bo w miejsce jednych Mamr było kilka akwenów oddzielonych od siebie pasami lądu. Dopiero w XVI wieku poziom wody w ówczesnych Mamrach podniósł się na o "wysokość kopii husarskiej" czyli około 4,5 metra. Przesmyki zostały zalane a Święcajty, Dargin, Kirsajty, Dobskie, Harsz i Mamry zlały się w jedne współczesne Mamry.
To wtedy półwysep Upałty stał się wyspą. Zalało też wtedy dukt z Kalu do Węgielsztyna. Ta droga, która znalazła się na dnie Mamr była widoczna jeszcze w XIX wieku.
— Można ją zrekonstruować usuwając tylko warstwę osadów jeziornych, przynajmniej na niektórych odcinkach, co byłoby jedyną w swoim rodzaju atrakcją turystyczną na Mamrach — pisze Ryszard Karuzo.
Akcja "Wisła" i najstarsze organy
W 1947 na teren ówczesnego powiatu węgorzewskiego w ramach Akcji "Wisła" przesiedlono 7101 Ukraińców. Stanowili wtedy 35% ogółu mieszkańców, ale aż 45% mieszkańców wsi.
W Węgorzewie w 1949 roku powstała parafia prawosławna, greckokatolicka dopiero w 1976 roku. Msze greckokatolickie odprawiano początkowo w kościele rzymskokatolickim, od 1983 roku w kościele poewangelickim. Budynek na zewnątrz ma klasyczny pruski wygląd. Kto jednak wejdzie do środka to zanurzy się we wschodnich klimatach.
W Węgorzewie w 1949 roku powstała parafia prawosławna, greckokatolicka dopiero w 1976 roku. Msze greckokatolickie odprawiano początkowo w kościele rzymskokatolickim, od 1983 roku w kościele poewangelickim. Budynek na zewnątrz ma klasyczny pruski wygląd. Kto jednak wejdzie do środka to zanurzy się we wschodnich klimatach.
Muzeum Kultury Ludowej
Swój objazd Węgoborka kończę w Muzeum Kultury Ludowej, które gromadzi muzealia z obszaru Mazur i Warmii oraz z terenów macierzystych dzisiejszych mieszkańców tego regionu. — Główne zainteresowania placówki ogniskują się wokół kultury ludowej wszystkich grup etnicznych i narodowościowych zamieszkujących współcześnie i w przeszłości Polskę północno–wschodnią...Gromadzone są tu muzealia z obszaru Mazur i Warmii oraz z terenów macierzystych dzisiejszych mieszkańców tego Regionu. W zbiorach znajdują się przedmioty codziennego użytku, sprzęt gospodarczy, tkaniny i odzież, akcesoria obrzędowe, sztuka ludowa — można przeczytać na stronie muzeum.
Obok muzeum znajduje się niewielki Park Etnograficzny. Stoją w nim dwie drewniane chaty, remiza, kuźnia oraz murowany dom z Węgorzewa.
Muzeum organizuje w pierwszy weekend sierpnia największy w regionie Międzynarodowy Jarmark Folkloru.
Zaczęli od gorzelni
Z Węgorzewa jadę starym nasypem kolejowy do Pozezdrza. W takich okolicznościach przyrody:
I jestem w Pozezdrzu. Pierwsi osadnicy po II wojnie światowej zaczęli napływać do wsi już w marcu 1945 roku. Zgodnie z potrzebami uruchomili najpierw przedwojenna gorzelnię i młyn. Ro później zlewnię mleka, a potem wiejską świetlicę. We wsi stoi kościół z końca XIX a w centrum wsi pomnik upamiętniający mieszkańców wsi poległych podczas I wojny światowej.
Stamtąd jadę do Sołdan. Na miejscowym cmentarzyku zachowało się kilka żeliwnych krzyży z końca XIX wieku. Ten najbardziej wzruszający ma taki napis: Baranskischen kinder. Co można przetłumaczyć jako Dziecko Barańskich
Trasa: Giżycko-Pieczarki-Harsz-Oktowizna-Węgorzewo-Pozezdrze-Sołdany-Giżycko. Długość trasy ok. 65 kilometrów.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez