Ewa Kaliszuk: Cały czas jestem z ludźmi!
2023-06-23 10:01:53(ost. akt: 2023-07-07 11:01:26)
Ewa Kaliszuk… Nauczycielka — germanistka, piosenkarka, czasem tancerka. Zastępca prezydenta Olsztyna. Ale przede wszystkim cudowna, mądra kobieta, która codziennie czerpie mnóstwo radości z przebywania wśród ludzi. Ale i która tym ludziom daje mnóstwo siły, inspiruje i motywuje do jeszcze lepszej pracy!
— Kim jesteś?
— Myślę, że przede wszystkim jestem kobietą. Także matką. I dobrym człowiekiem, który uwielbia ludzi, sztukę, kulturę, muzykę. I który kocha swój wyuczony zawód — a powołanie czułam już od dziecka — czyli nauczycielstwo.
— Myślę, że przede wszystkim jestem kobietą. Także matką. I dobrym człowiekiem, który uwielbia ludzi, sztukę, kulturę, muzykę. I który kocha swój wyuczony zawód — a powołanie czułam już od dziecka — czyli nauczycielstwo.
— A czemu tak bardzo pokochałaś nauczycielstwo? I tak wcześnie w dodatku? To przecież nie jest łatwa praca. Ty w dodatku mówisz o powołaniu… Kiedy poczułaś, że cię powołano?
— To był początek szkoły podstawowej. Nie potrafię dziś przywołać tego pierwszego impulsu czy tego momentu, kiedy to powołanie poczułam. Być może była to jakaś inspiracja lub zauroczenie ukochaną wychowawczynią w szkole. A może innym dobrym nauczycielem — dziś już nie pamiętam. Natomiast odkąd pamiętam, marzyłam, by dotknąć tego zaczarowanego dziennika lekcyjnego…! Każdy nauczyciel, idąc do sali lekcyjnej, niósł go przecież pod pachą…! W latach szkoły średniej zdarzało się, że nauczyciel otwierał stronę z ocenami ze swojego przedmiotu i rzucał długopisem w listę uczniów. Uczeń, przy którego nazwisku długopis spadł, był wzywany do odpowiedzi. To wszystko wiązało się zatem z adrenaliną i takim poczuciem, że szkoła jest taka nieprzewidywalna i co dzień czymś nas zaskakuje.
— To był początek szkoły podstawowej. Nie potrafię dziś przywołać tego pierwszego impulsu czy tego momentu, kiedy to powołanie poczułam. Być może była to jakaś inspiracja lub zauroczenie ukochaną wychowawczynią w szkole. A może innym dobrym nauczycielem — dziś już nie pamiętam. Natomiast odkąd pamiętam, marzyłam, by dotknąć tego zaczarowanego dziennika lekcyjnego…! Każdy nauczyciel, idąc do sali lekcyjnej, niósł go przecież pod pachą…! W latach szkoły średniej zdarzało się, że nauczyciel otwierał stronę z ocenami ze swojego przedmiotu i rzucał długopisem w listę uczniów. Uczeń, przy którego nazwisku długopis spadł, był wzywany do odpowiedzi. To wszystko wiązało się zatem z adrenaliną i takim poczuciem, że szkoła jest taka nieprzewidywalna i co dzień czymś nas zaskakuje.
PRZECZYTAJ KONIECZNIE:
— Dziennik rządził!Marek Kaliszuk: Bez wrażliwości nie ma artysty
— O, zdecydowanie! A czasem, myśląc o tej inspiracji, uważam, że nie tylko nauczyciele mieli wpływ na mój wybór. Może jeszcze bardziej zainspirowali mnie moi pradziadkowie, którzy prowadzili szkołę w Wenecji koło Morąga. Tam także mieszkali. Nie pamiętam już dokładnie, ale mój pradziadek był kierownikiem szkoły, a praprababcia nauczycielką. Potem losy rodzinne potoczyły się różnie, ale moja mama bardzo często mi te historie opowiadała. Zwłaszcza, że sama do nauczycielskich dziadków jeździła na wakacje i sporo czasu w weneckiej szkole spędzała. Wydaje mi się zatem, że kilka rzeczy zebrało się na to, że poczułam do nauczycielstwa powołanie, w dodatku tak wcześnie. Ale tak naprawdę nie umiem powiedzieć, jak i co dokładnie się stało. Natomiast od dzieciństwa tak miałam, że dziennik musiał być. Od pewnego momentu — to była jakoś 6-7 klasa szkoły podstawowej — już każdą pracę domową odrabiałam, wchodząc w rolę nauczyciela. Efekt był taki, że w domu po prostu prowadziłam lekcje — a w ten sposób sama się uczyłam. Co ciekawe — ten nawyk tak głęboko się we mnie zakorzenił, że do końca studiów musiałam mieć w ręku dziennik i prowadzić lekcje, a potem wykłady. Inna ciekawostka — skąd te dzienniki miałam…! Bo w moich szkolnych czasach to nie był towar, który można było zamówić w sieci — nawet w sklepie nie dało się ich kupić tak po prostu, jak piórnika czy zwykłego zeszytu. Skąd je miałam — zdradzić nie mogę, bo to rodzinna tajemnica… Natomiast faktem jest, że kilka egzemplarzy w moich rękach się znalazło. Część z nich była w niewielkim stopniu zapisana, ale jeden raz, chyba to było pod koniec podstawówki lub początek liceum — trafił mi się dziennik lekcyjny cały czysty, zupełnie nowy…! Byłam tak skrupulatna, wypełniałam w nim wszystko rzetelnie. Było osiem godzin lekcyjnych — uzupełniałam osiem, co do frekwencji lewa strona musiała się zgadzać z prawą. Prowadziłam go i dziś tak myślę, że on praktycznie był zapisem wszystkich moich lekcji szkolnych. W szkole na geografii omawialiśmy bogactwo naturalne Afryki Południowej — w moim dzienniku było to dokładnie odnotowane, opisane. I doszło do tego, że już będąc studentką — nie umiałam uczyć się inaczej. Musiałam po prostu wchodzić w rolę nauczyciela. Ale były też zabawne sytuacje: czasem, kiedy prowadziłam w swoim pokoju kolejne lekcje, wchodził tata i pytał mnie, na kogo ja krzyczę. Zgodnie z prawdą odpowiadałam: na uczniów. Na jakich uczniów, jak tu nikogo nie ma — pytał tata. Jak nie ma, jak uczniowie siedzą — sam widzisz… I tak to było…!
— Co zdecydowało, że wybrałaś do nauczania język niemiecki?
— No, właśnie! Bo kiedy ludzie pytają mnie, kim jestem z zawodu — odpowiadam oczywiście, że nauczycielką. Wtedy natychmiast pada pytanie — czego? To naturalnie, że każdy chce wiedzieć, czego uczę. Odpowiadam, że niemieckiego. I wtedy prawie zawsze pada zdanie: „o rety, ja tak nie lubiłem, nie lubiłam niemieckiego…!”. Naprawdę rzadko się zdarza, by ktoś lubił… A moje początki były takie, że w klasie 7-8 bardzo chciałam uczyć historii. Bo inspirowała mnie moja pani od historii, Bogumiła Berlińska, nauczycielka historii ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Olsztynie. Do dziś pamiętam ją, ale i innych swoich nauczycieli. A pani Berlińska dodatkowo miała zawsze zawieszony na szyi taki wisiorek z puzderkiem. W klasie była idealna cisza, dyscyplina absolutna, a pani chodziła po klasie, opowiadała o różnych wydarzeniach z historii lub pytała, a jednocześnie charakterystycznie pstrykała tym puzderkiem na łańcuszku. A ja siedziałam i myślałam, że też bym chciała być taka groźna…! Ale potem, w czasach mojego liceum wujek, który często jeździł w sprawach zawodowych do Niemiec, a i tata tam pracował, zapytał mnie któregoś dnia: po co ci ta historia? Dziewczyno, bierz się za języki, to jest przyszłość! — tak mi powiedział. Odpowiedziałam, że przecież ja chcę pracować w szkole, chcę być nauczycielem… No, to możesz też uczyć niemieckiego — odpowiedział i to był moment, gdy zaczęłam się z tymi planami o nauczaniu historii łamać. Potem miałam bardzo dobrych nauczycieli niemieckiego w liceum — i tak się stało, że skończyłam germanistykę i zaczęłam uczyć niemieckiego.
— No, właśnie! Bo kiedy ludzie pytają mnie, kim jestem z zawodu — odpowiadam oczywiście, że nauczycielką. Wtedy natychmiast pada pytanie — czego? To naturalnie, że każdy chce wiedzieć, czego uczę. Odpowiadam, że niemieckiego. I wtedy prawie zawsze pada zdanie: „o rety, ja tak nie lubiłem, nie lubiłam niemieckiego…!”. Naprawdę rzadko się zdarza, by ktoś lubił… A moje początki były takie, że w klasie 7-8 bardzo chciałam uczyć historii. Bo inspirowała mnie moja pani od historii, Bogumiła Berlińska, nauczycielka historii ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Olsztynie. Do dziś pamiętam ją, ale i innych swoich nauczycieli. A pani Berlińska dodatkowo miała zawsze zawieszony na szyi taki wisiorek z puzderkiem. W klasie była idealna cisza, dyscyplina absolutna, a pani chodziła po klasie, opowiadała o różnych wydarzeniach z historii lub pytała, a jednocześnie charakterystycznie pstrykała tym puzderkiem na łańcuszku. A ja siedziałam i myślałam, że też bym chciała być taka groźna…! Ale potem, w czasach mojego liceum wujek, który często jeździł w sprawach zawodowych do Niemiec, a i tata tam pracował, zapytał mnie któregoś dnia: po co ci ta historia? Dziewczyno, bierz się za języki, to jest przyszłość! — tak mi powiedział. Odpowiedziałam, że przecież ja chcę pracować w szkole, chcę być nauczycielem… No, to możesz też uczyć niemieckiego — odpowiedział i to był moment, gdy zaczęłam się z tymi planami o nauczaniu historii łamać. Potem miałam bardzo dobrych nauczycieli niemieckiego w liceum — i tak się stało, że skończyłam germanistykę i zaczęłam uczyć niemieckiego.
— Mówisz o nauczycielstwie i swojej pracy nauczyciela z wielką estymą, wzniośle. Co ci dawało nauczycielstwo?
— Zawsze mówię, że przy tablicy spędziłam ponad 20 lat. Dziś trzeba mieć jednak świadomość — a ja ją mam — że do szkoły przychodzi pokolenie za pokoleniem. I z roku na rok każde jest inne. Ponieważ parę lat temu zrobiłam przerwę w nauczycielstwie, nie wiem, czy jeszcze wrócę do przysłowiowej tablicy. Bo im ta przerwa dłuższa, tym trudniejszy jest powrót — do tablicy, do ucznia, do zawodu. Myślę, że mogłam się zatrzymać na pokoleniu młodzieży sprzed lat dziesięciu. Pamiętaj, że kiedy zostałam dyrektorem szkoły — przestałam uczyć. To wszystko spowodowało długą przerwę i na pewno powrót byłby dużym wyzwaniem. Nie wykluczam powrotu, ale zastrzegam, że tak to dziś widzę. Chociaż z drugiej strony cały czas czuję zapach szkoły wokół siebie, a wchodząc do szkoły — czuję się jakbym była w domu. A skąd estyma i to serce? Zawsze chciałam, by dzieci mnie kochały i lubiły! Może znaczenie ma tutaj moja druga, muzyczna natura i stale obecne we mnie ciągoty w kierunku aktorstwa. Trochę jestem na tym polu niespełniona… Już jako licealistka żyłam w pewnym rozdwojeniu, że prócz tablicy — chciałabym również stać na scenie. Widziałam siebie w teatrach muzycznych… A jednocześnie bardzo chciałam być nauczycielką! Co tu wybrać? Na co się zdecydować? A nie da rady połączyć tych dwóch pasji, dwóch zawodów. Ostatecznie, w klasie maturalnej zdecydowałam więc, że jednak filologia germańska. Ale chyba do dnia dzisiejszego nie do końca się pogodziłam, że jednak nie spróbowałam, choćby egzaminów do szkoły teatralnej. Że jednak nie poszłam ścieżką, którą potem podążył mój brat… Czego mu dziś bardzo zazdroszczę, choć swój zawód kocham!
— Zawsze mówię, że przy tablicy spędziłam ponad 20 lat. Dziś trzeba mieć jednak świadomość — a ja ją mam — że do szkoły przychodzi pokolenie za pokoleniem. I z roku na rok każde jest inne. Ponieważ parę lat temu zrobiłam przerwę w nauczycielstwie, nie wiem, czy jeszcze wrócę do przysłowiowej tablicy. Bo im ta przerwa dłuższa, tym trudniejszy jest powrót — do tablicy, do ucznia, do zawodu. Myślę, że mogłam się zatrzymać na pokoleniu młodzieży sprzed lat dziesięciu. Pamiętaj, że kiedy zostałam dyrektorem szkoły — przestałam uczyć. To wszystko spowodowało długą przerwę i na pewno powrót byłby dużym wyzwaniem. Nie wykluczam powrotu, ale zastrzegam, że tak to dziś widzę. Chociaż z drugiej strony cały czas czuję zapach szkoły wokół siebie, a wchodząc do szkoły — czuję się jakbym była w domu. A skąd estyma i to serce? Zawsze chciałam, by dzieci mnie kochały i lubiły! Może znaczenie ma tutaj moja druga, muzyczna natura i stale obecne we mnie ciągoty w kierunku aktorstwa. Trochę jestem na tym polu niespełniona… Już jako licealistka żyłam w pewnym rozdwojeniu, że prócz tablicy — chciałabym również stać na scenie. Widziałam siebie w teatrach muzycznych… A jednocześnie bardzo chciałam być nauczycielką! Co tu wybrać? Na co się zdecydować? A nie da rady połączyć tych dwóch pasji, dwóch zawodów. Ostatecznie, w klasie maturalnej zdecydowałam więc, że jednak filologia germańska. Ale chyba do dnia dzisiejszego nie do końca się pogodziłam, że jednak nie spróbowałam, choćby egzaminów do szkoły teatralnej. Że jednak nie poszłam ścieżką, którą potem podążył mój brat… Czego mu dziś bardzo zazdroszczę, choć swój zawód kocham!
— Ale jakoś sobie tę tęsknotę za teatrem rekompensujesz?
— Tak! Często mówię, że praca nauczyciela jest w pewnym sensie teatrem. I ja w każdej klasie jestem innym aktorem, w każdej mam innego widza. Dziś, kiedy patrzę 20 lat wstecz, na początki swojego nauczycielstwa — widzę, że nie byłam takim typowym nauczycielem z metodą podawczą, który wchodził do klasy i robił wykład. Chyba trochę bardziej byłam jednak aktorką…
— Tak! Często mówię, że praca nauczyciela jest w pewnym sensie teatrem. I ja w każdej klasie jestem innym aktorem, w każdej mam innego widza. Dziś, kiedy patrzę 20 lat wstecz, na początki swojego nauczycielstwa — widzę, że nie byłam takim typowym nauczycielem z metodą podawczą, który wchodził do klasy i robił wykład. Chyba trochę bardziej byłam jednak aktorką…
— Która wciąga swojego widza i zmusza w tej sztuce do interakcji…
— Tak. Dla mnie praca w szkole była przede wszystkim relacją z drugim człowiekiem, nawiązywaniem więzi. Pracowałam najpierw w szkole podstawowej, potem w średniej. Nigdy nie pracowałam w gimnazjum. Dziś, kiedy spotykam swoich dawnych uczniów, wszyscy zgodnie wspominają, że nigdy nie byłam zwykłą nauczycielką. Wszystkim im zapadłam w pamięć i do dziś mam z ich strony same pozytywne reakcje, wspomnienia. To „teatralne” podejście musiało mi zatem pomagać, by umieć dotrzeć do każdego z nich. To dzięki takiej metodzie umiałam szybko określić możliwości każdego ucznia, jego osobowość i potrzeby, jak mogę go wesprzeć, a jak zmotywować. Albo — czy w tej klasie mogę sobie pozwolić na dwa żarty pomiędzy tekstem i gramatyką, czy jednak na żadne poluzowanie relacji pozwolić sobie nie mam prawa. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom mam ogromny szacunek do nauczycieli i ich pracy. Zawsze będę solidarna z nauczycielami! Doskonale wiem, że jest to praca niezmiernie trudna. Tyle, że jednocześnie potrafi dawać mnóstwo satysfakcji i radości. A poza tym w nauczycielstwie, tak jak w aktorstwie, pociągało mnie jeszcze jedno — każdy dzień jest inny. Szkoła jest przecież nieprzewidywalna. Gdy szłam do pracy, nigdy nie wiedziałam, co mnie dziś czeka, co mnie spotka. Czy będą łzy, czy będzie radość, a może będzie problem, a może miłe wydarzenie. To wszystko razem się u mnie przenika — teatr i tęsknota za nim, a przecież jednak kilka godzin dziennie miałam widzów…
— Tak. Dla mnie praca w szkole była przede wszystkim relacją z drugim człowiekiem, nawiązywaniem więzi. Pracowałam najpierw w szkole podstawowej, potem w średniej. Nigdy nie pracowałam w gimnazjum. Dziś, kiedy spotykam swoich dawnych uczniów, wszyscy zgodnie wspominają, że nigdy nie byłam zwykłą nauczycielką. Wszystkim im zapadłam w pamięć i do dziś mam z ich strony same pozytywne reakcje, wspomnienia. To „teatralne” podejście musiało mi zatem pomagać, by umieć dotrzeć do każdego z nich. To dzięki takiej metodzie umiałam szybko określić możliwości każdego ucznia, jego osobowość i potrzeby, jak mogę go wesprzeć, a jak zmotywować. Albo — czy w tej klasie mogę sobie pozwolić na dwa żarty pomiędzy tekstem i gramatyką, czy jednak na żadne poluzowanie relacji pozwolić sobie nie mam prawa. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom mam ogromny szacunek do nauczycieli i ich pracy. Zawsze będę solidarna z nauczycielami! Doskonale wiem, że jest to praca niezmiernie trudna. Tyle, że jednocześnie potrafi dawać mnóstwo satysfakcji i radości. A poza tym w nauczycielstwie, tak jak w aktorstwie, pociągało mnie jeszcze jedno — każdy dzień jest inny. Szkoła jest przecież nieprzewidywalna. Gdy szłam do pracy, nigdy nie wiedziałam, co mnie dziś czeka, co mnie spotka. Czy będą łzy, czy będzie radość, a może będzie problem, a może miłe wydarzenie. To wszystko razem się u mnie przenika — teatr i tęsknota za nim, a przecież jednak kilka godzin dziennie miałam widzów…
— Czy nauczyciel to zawód męski, czy jednak żeński?
— Nie ma takiego podziału. Są wspaniali nauczyciele-mężczyźni. Są też wspaniałe nauczycielki-kobiety. Dobry nauczyciel musi lubić ucznia, musi generalnie lubić ludzi. No, i czuć swój przedmiot. Ostatnio miałam taki problem — pierwszy raz przy tej okazji musiałam się zastanowić, czy płeć ma znaczenie. Zaczęło się od dylematów związanych z feminitywami: nauczyciel — nauczycielka. Całkiem niedawno z członkami Komisji Rodziny, Komisji Zdrowia i Komisji Edukacji Rady Miasta Olsztyna dyskutowaliśmy nad zasadnością zorganizowania dla nauczycieli biologii i wychowania do życia w rodzinie szkolenia z zakresu profilaktyki i samobadania piersi. Mamy epidemię nowotworów piersi i w ramach profilaktyki warto dla szkół średnich zakupić fantomy piersi, a następnie nauczyć uczennice badania własnych piersi. Uznaliśmy, że to bardzo dobry pomysł. Ale najpierw trzeba nauczyć nauczycieli. Chciałam, prócz sztampowego ogłoszenia, wystosować do nauczycieli list, w którym zachęcałabym do udziału w tym szkoleniu. I wtedy pojawił się problem. No, właśnie. Jak ten list zacząć? Drodzy Nauczyciele? Czy jednak Drogie Nauczycielki? Bo natychmiast przyszło mi do głowy pytanie, czy nauczyciel biologii — a mamy ich przecież w Olsztynie — powinien uczennice uczyć samobadania piersi? Nie chciałam ani nikogo urazić, ani wykluczyć z tego szkolenia. A jednak zastanawiałam się, jak zareagują na to rodzice. Żyjemy w trudnych czasach dla wielu aspektów naszego życia… Ostatecznie zdecydowałam się na Drodzy Nauczyciele. Po czym ktoś zwrócił moją uwagę na fakt, że ustawa też ma tytuł „Karta Nauczyciela”. Nie nauczyciela i nauczycielki przecież. Absolutnie płeć w nauczycielstwie nie ma dla mnie żadnego znaczenia, jak zresztą i w innych zawodach. Ważne, abyśmy byli dobrzy w tym, co robimy, i kochali swój zawód.
— Nie ma takiego podziału. Są wspaniali nauczyciele-mężczyźni. Są też wspaniałe nauczycielki-kobiety. Dobry nauczyciel musi lubić ucznia, musi generalnie lubić ludzi. No, i czuć swój przedmiot. Ostatnio miałam taki problem — pierwszy raz przy tej okazji musiałam się zastanowić, czy płeć ma znaczenie. Zaczęło się od dylematów związanych z feminitywami: nauczyciel — nauczycielka. Całkiem niedawno z członkami Komisji Rodziny, Komisji Zdrowia i Komisji Edukacji Rady Miasta Olsztyna dyskutowaliśmy nad zasadnością zorganizowania dla nauczycieli biologii i wychowania do życia w rodzinie szkolenia z zakresu profilaktyki i samobadania piersi. Mamy epidemię nowotworów piersi i w ramach profilaktyki warto dla szkół średnich zakupić fantomy piersi, a następnie nauczyć uczennice badania własnych piersi. Uznaliśmy, że to bardzo dobry pomysł. Ale najpierw trzeba nauczyć nauczycieli. Chciałam, prócz sztampowego ogłoszenia, wystosować do nauczycieli list, w którym zachęcałabym do udziału w tym szkoleniu. I wtedy pojawił się problem. No, właśnie. Jak ten list zacząć? Drodzy Nauczyciele? Czy jednak Drogie Nauczycielki? Bo natychmiast przyszło mi do głowy pytanie, czy nauczyciel biologii — a mamy ich przecież w Olsztynie — powinien uczennice uczyć samobadania piersi? Nie chciałam ani nikogo urazić, ani wykluczyć z tego szkolenia. A jednak zastanawiałam się, jak zareagują na to rodzice. Żyjemy w trudnych czasach dla wielu aspektów naszego życia… Ostatecznie zdecydowałam się na Drodzy Nauczyciele. Po czym ktoś zwrócił moją uwagę na fakt, że ustawa też ma tytuł „Karta Nauczyciela”. Nie nauczyciela i nauczycielki przecież. Absolutnie płeć w nauczycielstwie nie ma dla mnie żadnego znaczenia, jak zresztą i w innych zawodach. Ważne, abyśmy byli dobrzy w tym, co robimy, i kochali swój zawód.
— A potem przyszła do ciebie polityka…
— Ja czasem mówię, że to praca znajduje człowieka. Funkcja i praca dyrektora Zespołu Szkół Mechaniczno-Energetycznych i fakt, jak w tym czasie szkoła się zmieniła, rozwinęła — spowodowały między innymi, że propozycja, bym objęła funkcję zastępcy prezydenta Olsztyna, padła. Przy czym zawsze podkreślam, że w Zespole to była praca nas wszystkich, bo ja sama mogłam wspomóc, zainspirować, ale pracowaliśmy wszyscy. Z drugiej jednak strony, pokazałam jakąś decyzyjność, sprawczość i skuteczność. Jestem stanowcza, konsekwentna i dążę do celu, a przy tym zawsze doceniam ludzi — stawiam ich na pierwszym planie. I to był pewnie też mój bilet na obecne stanowisko. Natomiast jako zastępca prezydenta za obszar edukacji między innymi odpowiadam. Owszem, odpowiadam też za inne bardzo ważne obszary, ale zważywszy na wielkość chociażby budżetu na edukację, w porównaniu z innymi budżetami — jednak obszar edukacji przeważa. Co mnie jednak cieszy to fakt, że wszystkie moje obszary i cały mój zakres działań skupiony jest na człowieku. Ja cały czas jestem z ludźmi! I jest dla mnie wielkim zaszczytem, że dzięki obecnej pracy mogę odkryć wszystko to, czego nie miałabym szansy odkryć nie pełniąc tej funkcji.
— Ja czasem mówię, że to praca znajduje człowieka. Funkcja i praca dyrektora Zespołu Szkół Mechaniczno-Energetycznych i fakt, jak w tym czasie szkoła się zmieniła, rozwinęła — spowodowały między innymi, że propozycja, bym objęła funkcję zastępcy prezydenta Olsztyna, padła. Przy czym zawsze podkreślam, że w Zespole to była praca nas wszystkich, bo ja sama mogłam wspomóc, zainspirować, ale pracowaliśmy wszyscy. Z drugiej jednak strony, pokazałam jakąś decyzyjność, sprawczość i skuteczność. Jestem stanowcza, konsekwentna i dążę do celu, a przy tym zawsze doceniam ludzi — stawiam ich na pierwszym planie. I to był pewnie też mój bilet na obecne stanowisko. Natomiast jako zastępca prezydenta za obszar edukacji między innymi odpowiadam. Owszem, odpowiadam też za inne bardzo ważne obszary, ale zważywszy na wielkość chociażby budżetu na edukację, w porównaniu z innymi budżetami — jednak obszar edukacji przeważa. Co mnie jednak cieszy to fakt, że wszystkie moje obszary i cały mój zakres działań skupiony jest na człowieku. Ja cały czas jestem z ludźmi! I jest dla mnie wielkim zaszczytem, że dzięki obecnej pracy mogę odkryć wszystko to, czego nie miałabym szansy odkryć nie pełniąc tej funkcji.
— Wiesz co? Kiedy tak cię słucham, to widzę, że ty cały czas jesteś nauczycielką…!
— Hm… Funkcje zastępców często kojarzą się z czynnościami reprezentacyjnymi. Oczywiście, reprezentuję prezydenta, ale bywam też zapraszana osobiście — bardzo lubię występować publicznie i mówić do ludzi. Choć nie ukrywam, że w chwilach większego stresu wolałabym zaśpiewać…! Bo byłoby mi dużo łatwiej… Jednak wiele lat występów w zespole „Warmia”, gdzie śpiewałam, trochę tańczyłam, ale też zapowiadałam nasze występy, czasem w dwóch językach — to dało mi swobodę i umiejętność radzenia sobie z tremą, także lekką mowę podczas wystąpień. Ale tak wiele lat doświadczenia w pracy nauczyciela, ta konsekwencja, stanowczość, oddanie, z jakim zawsze staram się pracować — to wszystko dziś pomaga mi w codziennej pracy na tym stanowisku. Jestem także bardzo zadaniowa. Żeby nie odkładać na za tydzień i nie czekać, że coś się samo rozwiąże, naprawi… Nie. Działamy i idziemy dalej. I myślę, że tak postrzegają mnie moi współpracownicy…
— Hm… Funkcje zastępców często kojarzą się z czynnościami reprezentacyjnymi. Oczywiście, reprezentuję prezydenta, ale bywam też zapraszana osobiście — bardzo lubię występować publicznie i mówić do ludzi. Choć nie ukrywam, że w chwilach większego stresu wolałabym zaśpiewać…! Bo byłoby mi dużo łatwiej… Jednak wiele lat występów w zespole „Warmia”, gdzie śpiewałam, trochę tańczyłam, ale też zapowiadałam nasze występy, czasem w dwóch językach — to dało mi swobodę i umiejętność radzenia sobie z tremą, także lekką mowę podczas wystąpień. Ale tak wiele lat doświadczenia w pracy nauczyciela, ta konsekwencja, stanowczość, oddanie, z jakim zawsze staram się pracować — to wszystko dziś pomaga mi w codziennej pracy na tym stanowisku. Jestem także bardzo zadaniowa. Żeby nie odkładać na za tydzień i nie czekać, że coś się samo rozwiąże, naprawi… Nie. Działamy i idziemy dalej. I myślę, że tak postrzegają mnie moi współpracownicy…
— Jak sobie radzisz ze stresem?
— Nie wiem, czy powinnam się przyznać, ale czasem zwyczajnie lubię sobie powariować. Nie chodzi absolutnie o jakiekolwiek wybryki, ale w domu puszczam sobie wodze fantazji, włączam dobry humor. Być może w ten sposób czasem zaklinam rzeczywistość. I po prostu się wygłupiam. Moja córka różnie na to reaguje: czasem się przyłącza, a czasem każe mi natychmiast przestać. Do sprzątania włączam sobie muzykę, często spotykam się z moimi przyjaciółmi i przyjaciółkami. W takich chwilach zapominam o pracy, bo ona jest piękna, ale i stresująca. Miło jest też słyszeć, a dzieje się to dość często, że jestem bardzo sympatyczna, że zawsze się uśmiecham. A ja uważam, że tak należy: pracuję z ludźmi, więc swoje smutki muszę zostawiać w domu. Nie zawsze bywa słodko, ale dlatego, gdy tylko się pojawi się problem, staram się go szybko rozwiązać — żeby mieć czyste konto, gdy pojawi się kolejny. Pamiętaj, że im więcej problemów — tym większa frustracja i poczucie niskiej sprawczości…
— Nie wiem, czy powinnam się przyznać, ale czasem zwyczajnie lubię sobie powariować. Nie chodzi absolutnie o jakiekolwiek wybryki, ale w domu puszczam sobie wodze fantazji, włączam dobry humor. Być może w ten sposób czasem zaklinam rzeczywistość. I po prostu się wygłupiam. Moja córka różnie na to reaguje: czasem się przyłącza, a czasem każe mi natychmiast przestać. Do sprzątania włączam sobie muzykę, często spotykam się z moimi przyjaciółmi i przyjaciółkami. W takich chwilach zapominam o pracy, bo ona jest piękna, ale i stresująca. Miło jest też słyszeć, a dzieje się to dość często, że jestem bardzo sympatyczna, że zawsze się uśmiecham. A ja uważam, że tak należy: pracuję z ludźmi, więc swoje smutki muszę zostawiać w domu. Nie zawsze bywa słodko, ale dlatego, gdy tylko się pojawi się problem, staram się go szybko rozwiązać — żeby mieć czyste konto, gdy pojawi się kolejny. Pamiętaj, że im więcej problemów — tym większa frustracja i poczucie niskiej sprawczości…
— A po niemiecku śpiewasz?
— Nie…! Ale kiedyś, w Zespole Szkół Gastronomiczno-Spożywczych byłam inicjatorką międzyszkolnego konkursu wokalnego w językach obcych — po angielsku i po niemiecku. Poza tym od ponad 20 lat śpiewam w Warmia Klezmer Band, a zatem w języku jidysz, który ma różne odmiany i sporo w nim niemieckiego. Zatem gdy tak się teraz zastanawiam, chyba jednak trochę w niemieckim śpiewam. Bo nie wyobrażam sobie sytuacji, bym śpiewała — a jednocześnie nie rozumiała, o czym śpiewam!
— Nie…! Ale kiedyś, w Zespole Szkół Gastronomiczno-Spożywczych byłam inicjatorką międzyszkolnego konkursu wokalnego w językach obcych — po angielsku i po niemiecku. Poza tym od ponad 20 lat śpiewam w Warmia Klezmer Band, a zatem w języku jidysz, który ma różne odmiany i sporo w nim niemieckiego. Zatem gdy tak się teraz zastanawiam, chyba jednak trochę w niemieckim śpiewam. Bo nie wyobrażam sobie sytuacji, bym śpiewała — a jednocześnie nie rozumiała, o czym śpiewam!
— A gdy zostałaś zastępcą prezydenta — nie miałaś oporów przed kontynuacją tej piosenkarskiej pasji?
— Owszem, były takie głosy — czy to wypada? I zdania były bardzo podzielone. Jednak wiele osób mówiło, że tym bardziej powinnam występy w obu zespołach kontynuować. To przecież nasze dziedzictwo narodowe i kulturowe. Tym bardziej, że mnie to również daje oddech, odpoczynek, to ładowanie baterii. W Warmii tańczy moja córka, mam w tym zespole przyjaciół, znamy się tak wiele lat…
— Owszem, były takie głosy — czy to wypada? I zdania były bardzo podzielone. Jednak wiele osób mówiło, że tym bardziej powinnam występy w obu zespołach kontynuować. To przecież nasze dziedzictwo narodowe i kulturowe. Tym bardziej, że mnie to również daje oddech, odpoczynek, to ładowanie baterii. W Warmii tańczy moja córka, mam w tym zespole przyjaciół, znamy się tak wiele lat…
— No, i występujesz…!
— Tak, ale nie zdradzę gdzie! (śmiech)
— Tak, ale nie zdradzę gdzie! (śmiech)
— Gdzie się widzisz za 10 lat? Tylko proszę ani słowa o emeryturze…! (obie się śmiejemy)
— Przeszłam daleką drogę. Nauczycielem byłam, jestem i będę. I nie wiem, gdzie poniesie mnie los. Ale wiem, że na pewno chcę być z ludźmi, blisko ludzi. I chcę czynić dużo dobra!
— To ja ci tego z całego serca życzę!
Magdalena Maria Bukowiecka
— Przeszłam daleką drogę. Nauczycielem byłam, jestem i będę. I nie wiem, gdzie poniesie mnie los. Ale wiem, że na pewno chcę być z ludźmi, blisko ludzi. I chcę czynić dużo dobra!
— To ja ci tego z całego serca życzę!
Magdalena Maria Bukowiecka
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez