Marek Kaliszuk: Bez wrażliwości nie ma artysty

2023-06-16 09:25:57(ost. akt: 2023-06-23 08:38:36)

Autor zdjęcia: Grażyna Gudejko

Poznaliśmy się dawno temu. Potem nasze drogi się rozeszły, ale ostatnio znów wróciliśmy do kontaktu. No, pomógł nam jeden Dobry Duch… Ale — jak mówi Marek Kaliszuk, aktor i wokalista, który w Olsztynie się urodził i cały czas czuje, że tu tkwią jego korzenie — świat jest bardzo nieprzewidywalny, a rzeczywistość — zmienna…
— Kim jesteś?
— Kim jestem… To trudne pytanie. Zaskakujące bardzo…

— Nikt nie obiecywał, że będzie ci łatwo…! (oboje wybuchamy śmiechem)
— Jestem człowiekiem i jestem artystą.

— Skąd jesteś?
— Jestem z Olsztyna.

— Czyli twoje korzenie i wszystko to, co cię ukształtowało, w dalszym ciągu jest tu?
— Dokładnie tak.

— A czym jesteś?
— Jestem małym ziarenkiem na planecie zwanej Ziemią. Jestem jeszcze mniejszym ziarenkiem w obliczu wszechświata, w którym wszyscy się znajdujemy, żyjemy. Czasem mam wrażenie, że jestem tak małą drobinką, że mój wpływ na losy świata jest bardzo znikomy, właściwie żaden. Ale patrząc z innej perspektywy — z perspektywy mojego patrzenia na wszechświat — to jednak zawsze jest coś, co człowiek może zrobić. I dla siebie, i dla swojego otoczenia, i dla całego świata.

— Dlaczego wybrałeś zawód aktora i piosenkarza? To nie jest najłatwiejszy sposób na życie…
— Nie, nie jest. Jest absolutnie niewymierny, nieprzewidywalny. Nie zawsze jest też uczciwy. I po prostu nie jest łatwy — nie daje poczucia stabilizacji. Ale w związku z wykonywaniem każdego artystycznego zawodu nieuchronnie pojawia się coś takiego, jak powołanie. A za nim idzie pasja. I myślę, że to właśnie te dwa czynniki spowodowały, że jednak zdecydowałem się na artystyczną drogę w życiu. Odkąd tylko zacząłem wykazywać jakiekolwiek umiejętności — miały one związek z jakimś takim artystycznym wyrażaniem siebie. Owszem, pierwszym moim zainteresowaniem był sport, ale potem, gdy już zacząłem dojrzewać do wyboru szkół, studiów wyższych — scena miała jak dla mnie niesamowity magnetyzm. Tak samo estrada. I ten magnetyzm z każdym rokiem był silniejszy. Będąc u progu matury i wyboru konkretnego kierunku studiów, a zatem także drogi życiowej — wiedziałem już, że będzie to droga i życie artystyczne.

— Czyli bardzo wcześnie postanowiłeś, że w życiu porwie cię sztuka. A jakie jest twoje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa, kiedy poczułeś się artystą?
— Kolejne trudne pytanie…! Bo szczerze mówiąc nie wiem, czy to był jakiś jeden moment.

— Ale dziś się nim czujesz?
— Tak, jak najbardziej! Ale ten jeden monet, kiedy się poczułem artystą — dziś trudno mi wskazać. Bo on jest dość rozciągnięty w czasie. Już łatwiej byłoby mi wskazać dwa kolejne etapy mojego stawania się artystą. Pierwszy etap — to był czas, kiedy jeszcze mieszkałem w Olsztynie i tańczyłem w zespole ludowym. Wprawdzie to był mój pierwszy kontakt z tańcem, konkretnie z tańcem ludowym — ale wtedy rzeczywiście stawałem na takiej półprofesjonalnej scenie i występowałem, tańczyłem… To był ten etap, kiedy w jakiejś części mnie czułem się niewielkim artystą. Prawdziwym artystą poczułem się dopiero, kiedy ukończyłem studium wokalno-artystyczne oraz Akademię Muzyczną w Gdańsku. Uzyskałem dyplom aktora scen muzycznych — w cudzysłowie mówiąc dostałem „papier” i krótko potem zacząłem stawać na kolejnych scenach teatralnych. Wtedy poczułem się artystą w pełnym tego słowa znaczeniu.

Fot. archiwum prywatne

— Aktorstwo czy piosenka? Co ci daje więcej — a co więcej wydobywa z ciebie? Czy ty w ogóle jesteś śpiewającym aktorem…?
— Nie przepadam za określeniem „śpiewający aktor” — ono od razu nasuwa skojarzenia z aktorem, który śpiewa piosenkę aktorską. A ja akurat z piosenką poetycką czy z poezją śpiewaną mam niewiele do czynienia. I też nie przepadam za tym gatunkiem. Zdecydowanie bardziej wolę mówić o sobie, że jestem aktorem i wokalistą bądź piosenkarzem, bo śpiewam utwory zdecydowanie bardziej rozrywkowe, z gatunku pop. Oczywiście wiele zależy od okazji, ale to jest mój główny kierunek i śpiewam bardziej jako wokalista niż jako aktor, który przy okazji potrafi zaśpiewać klika dźwięków. Wydaje mi się, że wiele lat poświęciłem i na swoją edukację wokalną, i na pracę już na scenie — że spokojnie mogę nazywać siebie wokalistą i piosenkarzem. A co mi bliższe — aktorstwo czy piosenka? Nie ma takiego rozgraniczenia, bo ja zawsze chciałem obie te rzeczy w swoim życiu realizować. I chciałem je godzić, bo uwielbiam stać na estradzie, śpiewać z orkiestrą lub z bandem. I tak samo wielką radość sprawia mi aktorstwo, czy to na scenie teatru, czy przed kamerą. Być aktorem, wcielać się w najróżniejsze role, przez jakiś czas kreować zupełnie inną ode mnie postać i po prostu nie być sobą — to bardzo fascynujące! Obie te przestrzenie — aktorstwo i piosenka — dają mi zupełnie inne przeżycia, także inną adrenalinę i inny kontakt z publicznością. Ale z żadnej z nich nie chcę i nie mam zamiaru rezygnować. Bo czuję, że tak samo spełniam się na scenie, jak i na estradzie.

— Czyli balans.
— Tak. Gdyby ktoś dzisiaj powiedział mi, że mam wybrać tylko jedną drogę — nie potrafiłbym.

— Co mówili na taki wybór twoi rodzice?
— Gdy tylko wyartykułowałem im ten swój pomysł na siebie, a konkretnie, że chcę zdawać egzaminy do szkoły teatralnej — rodziców ta informacja z jednej strony nawet ucieszyła. Ale chwilę później przyszła refleksja i pojawiło się pytanie: „Mareczku, ale to jest taki trudny zawód”. W mojej rodzinie nie było nikogo, kto by przede mną zajmował się występowaniem na scenie stricte zawodowo. Owszem, w kategoriach hobby tak, ale bardziej jako dodatkowe zainteresowania lub przyjemne spędzanie czasu wolnego. Stąd wątpliwości i pytania rodziców dotyczyły tego, jak sobie dam radę, ale i czy w ogóle posiadam talent aktorski. Tego nikt nie wiedział, bo ja naprawdę z pomysłem o szkole aktorskiej wyskoczyłem trochę jak ten Filip z konopi…!

— A twoje emocje — nie bali się o nie? Mam wrażenie, że jesteś wielkim wrażliwcem…
— Tak… Tak jak cała nasza rodzina — wszyscy jesteśmy bardzo wrażliwi… Z biegiem lat nauczyłem się raz na jakiś czas przywdziewać lekką skorupę, bo… Bo tak trzeba! Oba moje zawody, ale też realia, w których je realizuję, bywają na tyle brutalne, że dla własnego zdrowia psychicznego warto obudować się taką powłoką ochronną, żeby po prostu w tym świecie przetrwać. Natomiast paradoks polega na tym, że ta moja wrażliwość jest ogromna i… ona musi taka być! Bez tej wrażliwości nie ma przecież artysty, nie da się być dobrym artystą. Kiedy człowiek nie jest wrażliwy na świat, na otoczenie, na piękno, kiedy brak mu empatii — nie wyobrażam sobie, by taki człowiek mógł być artystą z krwi i kości. Bez tej wrażliwości, bez ciągłego poszukiwania jej u siebie i sposobów, by jakoś ją wyrazić — nie da się innym dawać jakichkolwiek emocji.

— Idole… Czy ty masz swoich idoli? Jakich…?
— Szczerze ci powiem — dziś raczej nie mam idoli.

— A kiedyś? W dzieciństwie, we wczesnej młodości… Czyj plakat wisiał na ścianie w twoim pokoju?
— Roxette, Ace of Base, krótko nawet Edyta Górniak… I to chyba tyle.

Fot. Grażyna Gudejko

— Wiem, że wspierasz kobiety — i czynisz to bardzo skutecznie. Dlaczego?
— Właściwie postrzegam siebie jako kogoś, kto wspiera każdego, kto tego wsparcia potrzebuje, i przy każdej możliwej okazji. Ktokolwiek walczy w imię jakiejś ważnej idei lub sprawy. Nie rozgraniczam tego na kobiety i resztę — po prostu wspieram kogo i jak mogę. Kobiety, dzieci, organizacje, fundacje, osoby, które na coś ciężko chorują… Nie uważam się za zbyt zaangażowanego na tym tle człowieka, ale kiedy widzę, że ktoś wymaga uwagi — nigdy nie przechodzę obojętnie. Zastanawiam się jednak, czemu takie pytanie, że bardzo wspieram kobiety. Dlaczego tak uważasz?

— Bo mniej lub bardziej dokładnie przyglądam się twojej karierze, ale i twoim poczynaniom, o których piszesz w mediach społecznościowych. Może jako kobieta przede wszystkim zauważam te twoje działaniach wspierające wobec kobiet? A może dlatego, że wiem, że pochodzisz z rodziny, w której są bardzo cudowne kobiety…?
— Hm… To miłe. Ale zapewniam, że moja chęć wspierania odnosi się do wielu różnych ludzi i akcji. Takie mam otwarte serce, które chce pomagać i angażować się wszędzie tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy lub wsparcia.

— No, i ostatnio wsparłeś także pewnego chłopca…
— Dziewięć lat temu zgłosiłem się do bazy DKMS jako potencjalny dawca szpiku kostnego. I szczerze mówiąc jakiś czas potem zapomniałem, że tak zrobiłem i że moje dane w tej bazie dalej widnieją. Życie płynęło sobie dalej… Aż tu nagle kilkanaście tygodni temu zadzwonił telefon! Okazało się, że gdzieś na świecie żyje mój genetyczny bliźniak, który bardzo potrzebuje mojej pomocy. Trzeba oddać szpik lub komórki macierzyste, by ta osoba zyskała szansę na wyzdrowienie i na dalsze życie. Padło pytanie, czy podtrzymuję chęć pomocy — potwierdziłem oczywiście, choć nie ukrywam, że ten moment był mieszanką prawdziwie silnych i bardzo wielu emocji. Był szok, zaskoczenie, niedowierzanie… Ale była też radość, nadzieja i troski o kogoś, kogo zupełnie nie znam i nawet nie wiem, gdzie mieszka. Kiedy jednak uzmysłowiłem sobie, że od tej mojej jednej decyzji zależy życie drugiego człowieka — to nie miałem chwili zawahania. Natychmiast zaczęła się cała procedura — badania i przygotowywania mnie do bycia dawcą komórek krwiotwórczych. Zaczęła się też procedura przygotowywania biorcy — a to bardzo bolesny proces: trzeba wyzerować jego odporność — otrzymał więc silne dawki chemii i to były dla niego z pewnością niezwykle trudne chwile… I nadszedł dzień przekazania komórek. Był to dzień dawania biorcy i całej jego rodzinie szansy na powrót do zdrowia i to — mam nadzieję —pełnego.

Fot. Grażyna Gudejko

— Zmieniła cię ta sytuacja?
— Z pewnością trochę mnie zmienia i ma wpływ na mnie i moje życie… Z jednej strony bardzo często czujemy się wobec chorób bezsilni — i czasem rzeczywiście tak jest. Tymczasem moja obecność na liście dawców uświadomiła mi, także moim bliskim — że czasem, jeśli tylko chcemy, ta bezsilność może zmienić się w wielką siłę. I że można rzeczywiście komuś uratować życie. Poza tym od chwili przekazania szpiku towarzyszy mi też takie niesamowite uczucie, że oto zyskałem kolejnego członka rodziny, że w jednej chwili moja rodzina powiększyła się…! Że gdzieś na świecie ktoś jest moim genetycznym bliźniakiem i w dodatku dostał mój szpik, w tej chwili ma moją grupę krwi. Od tamtej chwili mam młodszego brata. A może syna… Czuję, że w moim życiu zdarzyło się coś absolutnie niezwykłego!

— Gdzie będziesz za 10 lat?
— Świat jest bardzo nieprzewidywalny, a rzeczywistość — zmienna… Co dobitnie pokazują nam ostatnie lata… Trudno zatem cokolwiek przewidywać. Ale mogę powiedzieć, kim i gdzie chciałbym za 10 lat być. Chciałbym być w miejscu, w którym będę się spełniał, będę szczęśliwy i zdrowy. Gdzie będę miał czas na relaks, korzystanie z życia i na to, by więcej chwil spędzać z bliskimi. Zawodowo chciałbym być na pewno nie niżej niż dzisiaj, a jeśli się da — to wyżej. Chciałbym dużo i często stać na scenie i przed kamerą.

— Z całego serca właśnie tego ci życzę!
— Dziękuję!
Magdalena Maria Bukowiecka