To nie władza zagląda aktorowi Andrzejowi Chyrze do majtek, to on ściąga majtki, żeby ktokolwiek chciał do nich zajrzeć

2023-06-20 11:41:10(ost. akt: 2023-06-20 11:43:01)

Autor zdjęcia: Fratria

Aktorom nie wystarcza to, co mówią poprzez role, więc chcą zawsze grać – własnym życiem. Nawet, gdy ich obnażanie się jest wyjątkowo żenujące.
Wiadomo, co Kazimierz Dejmek mówił o aktorach, ale czasem trzeba im pomóc. Szczególnie wtedy, gdy wręcz domagają się jakiejś formy wojeryzmu wobec siebie. Niby im to przeszkadza, ale jeśli nie wywalą na ladę swojego życia, czują się niedopieszczeni, a wręcz niedocenieni. Jak Krystyna Janda, która wprawdzie wyznała: „Ja się czuję jakby ktoś na mnie srał po prostu cały czas”, ale z drugiej strony źle się czuje, jeśli tak się nie dzieje. Bo wtedy jest poczucie niedocenienia: przecież na osoby bez znaczenie się nie „sra”. Pewnie dlatego tak często aktorzy są masochistami. Nie odstaje od tych reguł aktor Andrzej Chyra. Zagrał on główną rolę w nowym serialu „Sortownia” i chwyta okazję, żeby się nad sobą politować, a publiczności dostarczyć swoich „przemyśleń”.

Jest w aktorstwie coś takiego, że właściwie nigdy nie schodzi się ze sceny czy z planu. A gdy aktor nie jest podglądany, czuje się najpierw zagubiony, a potem niedoceniony. Zapewne dlatego musi się publicznie obnażać, na szczęście przeważnie nie dosłownie, choć i to się zdarza, i to coraz częściej. Gdy aktorzy mówią, że nie lubią, gdy się im zagląda w różne obszary życia prywatnego, wręcz zachęcają, żeby zaglądać. Bez wojeryzmu czują się wyautowani.

Dla „Wprost” Andrzej Chyra pożalił się: „Wielu ludzi może się teraz bać – mamy poczucie, że PiS zagląda nam do kieszeni, do majtek, do wszystkiego”. Najwidoczniej to niespełnione marzenie, dlatego aktorzy sami ściągają publicznie majtki czy każą sobie zaglądać np. do kieliszka, co wielokrotnie robił Andrzej Chyra. Nie wystarcza im to, co mówią poprzez role, więc chcą nadal grać – własnym życiem. Nawet, gdy to obnażanie się jest wyjątkowo żenujące.

Zaglądanie Andrzejowi Chyrze do czegokolwiek byłoby nawet bardziej banalne niż obserwowanie fal na plaży w pogodny letni dzień. Przecież aktorzy uaktywniają się dopiero wtedy, gdy chcą być oglądani (taki zawodowy nawyk), bo wtedy grają, czyli żyją. Kiedy nie grają, czują się skrajnie niedowartościowani i zahibernowani jednocześnie. Na scenie czy na planie mają gotowe role, rozpisane szczegółowo przez innych. Dobrego scenariusza tego, co poza sceną i planem ogromna większość nie potrafi skonstruować. Stąd frustracja i obsadzanie się w rolach moralizatorów, zatroskanych obywateli, analityków polityki czy tylko wrażliwych twórców. I wszystkie te role są źle zagrane, bo nie są reżyserowane, nie są nawet dobrze napisane. To marna improwizacja, czyli zawstydzająca amatorszczyzna.

Powiada Andrzej Chyra (w roli analityka polityki i moralizatora), że „to, co w tematach społecznych zrobił PiS przez ostatnie 8 lat, to jest masakra: zniszczenie reputacji lekarzom, nauczycielom, już nie wspomnę o sądach i innych dziedzinach życia”. Masakrą jest mylenie przyczyn ze skutkami. Tak jak aktorzy sami niszczą sobie reputację publicznie się „obnażając”, tak np. nauczyciele odmawiając pracy tuż przed maturami (jakby ofiary, czyli maturzyści byli czemuś winni) czy lekarze tuszując błędy kolegów albo zasłaniając się jakimś glejtem (jak jeden znany lekarz ukrywający się za immunitetem). A sędziowie i sądy nie są przez większość społeczeństwa postrzegani jako czyniący sprawiedliwość, tylko wręcz przeciwnie, co jest chyba najbardziej jaskrawą formą autokompromitacji.

Chyba nawet nie warto wytykać panu Chyrze czy pani Jandzie tego, że wypowiadając się nagminnie popełniają błąd logiczny zwany „non causa pro causa (odrzucają jakieś tezy na podstawie tego, co z nich wcale nie wynika) czy „petitio principii” (uzasadniają coś w oparciu o to, co powinno dopiero zostać uzasadnione). O kierowaniu się logiką przez aktorów nie warto mówić, bo „logika aktora” to oksymoron.

Po tym, jak Andy Warhol nakręcił w 1963 r. film „Sen”, gdzie przez osiem godzin widać śpiącego Johna Giorno (przyjaciela reżysera), aktorzy chcą grać 24 godziny na dobę, czyli nawet śpiąc. A muszą grać – zgodnie z przerobioną myślą Kartezjusza: „gram, więc jestem”. Nie są na tyle biegli, żeby przez 24 godziny na dobę potrafili żonglować cytatami ze sztuk i filmów, więc improwizują, czyli mówią z głowy, czyli z niczego. Najczęściej po to, żeby się „obnażać”, bo obnażonego wyraźniej widać. Zapewne dlatego na którejś konferencji podczas festiwalu filmowego w Gdyni Chyra powiedział: „Nie mówię, że jestem Polakiem, tylko że jestem z Polski”, z czego wynika, iż „wolę być Europejczykiem niż zaściankowym, zakompleksionym Polakiem”.

Słowa Chyry są kapitalnym dowodem, że jest „zaściankowym, zakompleksionym Polakiem”. A jest dlatego, że chce nim być dążąc usilnie do tego, żeby nim nie być. Nawet nie warto rozwijać wątku, że ci, których Chyra uważa za stuprocentowych Europejczyków, są nimi tylko dlatego, że są stuprocentowymi Francuzami, Anglikami, Niemcami czy Holendrami. Chyra nic z tego nie rozumie, bo nie grał takiej roli i nie może się odnieść do tekstu sztuki czy filmowego scenariusza. Nie napisali mu, to sam sobie pomógł. I się obnażył.

Problem z aktorami jest taki, że oni są okropnym, czyli wyjątkowo nudnym obiektem wojeryzmu. Te ich wszystkie ekscesy, te hurtowe zamiany partnerek i partnerów, to ich usilne dążenie do bycia zauważonym podczas obnażania się to nudny, schematyczny kicz. Oni chyba to wiedzą, dlatego czasem muszą się obnażyć z jakąś dozą okropieństwa albo wyjątkowej głupoty. To, że się poniżają, nie ma znaczenia. Fatalnie dla nich byłoby, gdyby nawet wyjątkowe okropieństwa czy głupoty przechodziły niezauważone. Gram, więc jestem.

Stanisław Janecki

Tekst ukazał się na portalu wpolityce.pl