ETYCZNY WYMIAR POPRAWNOŚCI POLITYCZNEJ

2023-06-06 09:00:00(ost. akt: 2023-06-06 09:44:33)

Autor zdjęcia: freeimages.com

Jakiś czas temu, będąc w Stanach Zjednoczonych, spotkałam się z osobą, która z grubsza zna moje wypowiedzi publicystyczne. W rozmowie zachęciła mnie ona do przeanalizowania tego, co piszę, ponieważ jest to, jak określiła, politycznie niepoprawne. Powiedziała mi również, że w Stanach nie zarobiłabym nawet centa na tych tekstach – ba, miałabym kłopoty z prawem, zwłaszcza w sympatycznych, pokrytych bluszczem kampusach uniwersyteckich wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.
Dokładnie to samo sformułowanie – „poprawność polityczna” padło kilka lat temu, gdy na poziomie drukarni uniwersyteckiej, graficzka przygotowująca okładkę do zbioru moich esejów i artykułów, nomen omen pod tytułem „Pod prąd poprawności politycznej”, doniosła na mnie do dyrektorki drukarni, że książka, po przejrzeniu przez nią, zawiera „mowę nienawiści” i jest niepoprawna politycznie. Konkretnie wobec poglądów feministycznych, jak również wobec uznanych artystów, których nazwałam w książce pseudoartystami. W rezultacie dyrektor drukarni udała się z tą informacją do rektora uczelni, a ten był gotów mnie ukarać, cofając dofinansowanie, na co zareagowałam zabraniem książki z wydawnictwa i wydrukowaniem jej w ramach innego uniwersytetu.

Czym jest poprawność polityczna?

Te dwa przykłady, dotyczące mnie samej, pokazują, czym jest poprawność polityczna w praktyce, czyli, jak ją nazywam kolokwialnie, „polityczne słuszniactwo”. Jest to nic innego, jak nakaz postrzegania rzeczywistości i opisywania jej z punktu widzenia dość ściśle określonych reguł, sformułowanych arbitralnie przez ich zwolenników, które mają obowiązywać wszystkich bez wyjątku pod groźbą kary. Zatem osoby, które zetknęły się z moimi wypowiedziami, nie tylko były/są zbulwersowane językiem, którego użyłam/używam, ale też były/są zniesmaczone i oburzone moją specyficzną postawą, sposobem myślenia, światopoglądem.

Odmienność myślenia na temat choćby najczęściej dyskutowanych zagadnień etycznych, jak: aborcja, eutanazja, in vitro, legalizacja związków jednopłciowych, skrajnego feminizmu, ideologii gender itd., idąca pod prąd liberalnej ocenie tych zjawisk, budzi zdziwienie, a nawet zgorszenie, jak również rodzi negację i deprecjację takiego sposobu postrzegania rzeczywistości. Ale nie tylko. Łączy się również z odrzuceniem samej osoby, co osobiście odczuwam dość często.

A taka osoba i jej twórczość automatycznie rodzi cenzurę, gdyż poprawność polityczna nie jest niczym innym, jak właśnie cenzurą, czyli potocznie mówiąc, kneblowaniem ust, ograniczaniem swobody myśli i wypowiedzi, dezaprobatą światopoglądu, dyktatem źle rozumianej tolerancji, która nakazuje tolerować jeden określony pogląd na świat – światopogląd postchrześcijański. W gruncie rzeczy poprawność polityczna zmierza do dekonstrukcji cywilizacji chrześcijańskiej, do zburzenia jej judeochrześcijańskiego fundamentu.

Gdy hipisi stali się łysi

Nazwa „polityczna poprawność” pochodząca od angielskiego wyrażenia „political corectness”, w gruncie rzeczy prześmiewcza, wskazuje na jej marksistowski rodowód. Podobnie jak marksiści nieustannie sprawdzali, czy profil partii jest poprawny z myślą Marksa i Lenina, potem też Stalina, tak obecnie bada się, czy myśli się i działa zgodnie z duchem pokolenia zwanego „rokiem 68”, które zbuntowało się przeciwko mieszczańskiemu stylowi życia. Bunt pokolenia lat sześćdziesiątych, podobny notabene do buntu Piotrusia Pana, polegał na chęci przedłużenia swej młodości w ramach niczym nieskrępowanej wolności. Młodzi nie chcieli słuchać starszych, mądrzejszych i doświadczonych, nie chcieli zakładać własnych rodzin, nie chcieli katalogu stałych wartości.

Jednak gdy „hipisi stali się łysi” i znudziła się im anarchia, rozwiązłość, „dragi” i rock and roll, to jedni w końcu się nawrócili na bardziej konserwatywny tryb życia, inni poszli drogą terroryzmu, a jeszcze inni zaczęli budować New Left – Nową Lewicę – ideologię zmieniania świata. A właściwie, mówiąc precyzyjnie, chcieli kontynuacji marszu przez instytucje – ruchu zapoczątkowanego przez filozofię Antonia Gramsciego, który zmianę świata widział nie w zmianie bazy, ale nadbudowy, mówiąc językiem Marksa.

Destrukcja dotychczasowych fundamentów, takich jak kultura, rodzina, poszanowanie dla religii, szacunek dla władzy, miały przynieść oczekiwane skutki.
Wzniecanie barykad stało się passe, natomiast przejmowanie katedr uniwersytetów, szkół, oświaty, przejęcie kontroli nad mediami, dostanie się do politycznych elit, wpływ na codzienność poprzez kulturę, tworzenie sztucznych potrzeb – to stało się głównym narzędziem zmian rewolucji: rewolucji kulturowej. Stary podział na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych przeszedł w jakimś sensie do lamusa. Pojawiały się bowiem nowe ciemiężone mniejszości, których używano do antagonizowania społeczeństw. Mniejszości etniczne z naciskiem na Afroamerykanów, Żydów, homoseksualistów, ateistów, kobiety itd. z jednej strony stały się ofiarami, z drugiej zaś egzystowali ich rzekomi oprawcy – szowiniści, rasiści, antysemici, homofoby, katolicy, których należało tępić.
Aby uzyskać pożądany efekt, trzeba było wzbudzić współczucie wobec tych grup, które nazwano „grupą odpowiedniej dystrybucji współczucia”. Jeśli ta trafi na podatny grunt w znaczących, dużych, gorących mainstreamowych mediach, to już będzie kwestią czasu, aby politycy sformułowali prawo zakazujące „ciemiężenia” wszystkich innych uciskanych mniejszości. Natomiast systemy wychowawcze szybko i bez problemu dostosują się do stanowionego prawa.

Metody politycznej poprawności

W mojej ocenie, aby osiągnąć cel, jakim jest dojście do nowego ustroju społeczno-politycznego, w którym wyeliminuje się chrześcijańską wizję świata, a w jej miejsce wstawi się ateistyczny pogląd na rzeczywistość, zwolennicy poprawności politycznej od dawna sięgają do najbardziej skutecznych narzędzi. Jednym z nich jest zamknięcie na prawdę – nie ma prawdy, są tylko opinie. A wszystkie opinie, trzeba dodać, są równoważne, tyle samo są warte. Dlaczego? Gdyż są „moje” i trudno je podważać bez dotknięcia kogokolwiek. Prawda obiektywna nie istnieje. Ba, prawda jest paradoksalnie postrzegana jako instrument opresji. Powoływanie się na nią jako obiektywną rzeczywistość zamyka na inne „prawdy”. Taka postawa prowadzi do spirali milczenia, bowiem osoby, których zdanie nie jest reprezentowane na przykład w mediach, milkną także w swoich środowiskach. Wolą się nie wychylać, nawet jeśli są w większości. Boją się powiedzieć prawdę, ponieważ będą zhejtowane, obśmiane przez tych, którzy zwykle nie mają żadnych hamulców. Prowadzi to do wzmacniania i utrwalania się jednego poglądu, który staje się powszechnie obowiązujący.

Innym instrumentem jest upolitycznienie zagadnień etycznych. Ten zabieg często się stosuje, przypisując osobom wyznającym określone zasady moralne z góry narzucone poglądy polityczne. Tak jakby zwolennik idei lewicowych nie mógł opowiadać się przeciwko przerywaniu ciąży albo legalizacji eutanazji czy przeciw aprobowaniu definicji śmierci pnia mózgu; lub propagator idei konserwatywnych nie mógł być za przywróceniem kary śmierci; lub niewierzący nie mógł być za ochroną miejsc kultu. Tymczasem ludzie mają różne poglądy moralne i nie można ich szufladkować względem wyznawanych przez nich sympatii politycznych.

Często pojawia się także w kontekście poprawności politycznej zagadnienie, które nazwałabym uprawianiem heraklitejskiego prawa zmienności, w tym całkowite odrzucenie prawa naturalnego. Jest to zgubna droga. Owszem, rzeczywistość jest zmienna, ale to nie znaczy, że nie ma w otaczającej nas rzeczywistości stałych struktur i zasad, które są na stałe wpisane w naturalny krwioobieg świata. One istnieją. W świecie przedchrześcijańskim zwrócili na nie uwagę już stoicy, odczytując z obserwacji świata zasadę, która podpowiada istnienie takich praw, które powinny obowiązywać wszystkich ludzi. A są nimi prawo do prawdy, prawo do przekazywania życia i prawo do życia w społeczności. Odkryli oni również fundamentalną zasadę prawa naturalnego: „bonum est faciendum et malum est vitandum”, czyli – „dobro należy czynić, a zła należy unikać”. Niestety, dziś zapomina się o tych odkryciach, a wskazówki, które z nich wynikają, bierze się w nawias lub cynicznie i brutalnie odrzuca. Ten zabieg służy do wzmacniania poprawności politycznej.
Kolejnym sposobem eksponowania tego fenomenu jest prymat ideologii lewicowych i dochodzenie do władzy ich wyznawców. I nie chodzi tu nawet o dojście do władzy w sensie właściwym. Wystarczy bycie przy sterach mediów, edukacji, social mediów czy kultury szeroko rozumianej. Dziś to zjawisko obserwujemy z bliska. Rozlewa się wśród nas ferment zainfekowanych postaw, wypowiedzi, które skutecznie blokują lub wyśmiewają sprawdzone, zdroworozsądkowe poglądy na rzecz opinii, które nijak mają się do fundamentalnej logiki zero-jedynkowej. Dziś niestety wszelkie próby jej werbalizacji spotykają się z prymitywną, bezczelną krytyką.
To wszystko łączy się jak zwykle z głupotą i ignorancją. Niestety, po stronie poprawnych politycznie jest wiele osób chcących zrobić karierę, która przyniesie im profity polityczne, ekonomiczne, towarzyskie. Ten trend jest dziś wiodący w polityce, samorządzie, na uczelni, a nawet w Kościele. Mówiąc sarkastycznie, „dobrze” jest dziś być poprawnie politycznym, gdyż ta postawa pozwala naprawdę na wiele.
Dziś poprawnie politycznie są nie tylko osoby o proweniencji lewicowej. W Kościele, niestety, też można spotkać się z tym zjawiskiem. I w tym kontekście jest ono jeszcze bardziej bulwersujące, gdyż sam Jezus zachęca wyraźnie, aby mowa ludzi wierzących była „tak, tak; nie, nie”. Poprawność polityczna jednak rozlewa się w całym życiu społecznym. Nie zmienia to jednak jej etycznego osądu: poprawność polityczna, a co za tym idzie, szkodzenie interesowi społecznemu, nawet gdyby modlono się do Matki Bożej o wszystkie potrzebne łaski, pozostaje wciąż naganna, cyniczna, zasmucająca, godna krytyki i odrzucenia.

Zdzisława Kobylińska