84-letnia Ukrainka: Modlę się, żebyśmy wypędzili to rosyjskie zło

2023-05-09 14:47:18(ost. akt: 2023-05-09 14:59:58)

Autor zdjęcia: PAP

Żyła 3 tygodnie w piwnicy, gdzie schowała się przed rosyjskim ostrzałem. Dlaczego nie wyjechała? — W tym wieku nie ma gdzie pójść — mówi. I dodaje: — Modlę się za naszych chłopaków, żebyśmy wypędzili rosyjskie zło.
Bakłanowa Murawijka to mała wieś w obwodzie czernihowskim na północy Ukrainy. Miejscowość przez cały miesiąc była bombardowana przez Rosjan. O tym, jak żyje się pod ciągłym ostrzałem, opowiada 84-letnia pani Hałyna. — Trzy tygodnie spędziłam w piwnicy. To były dni nieustannego bombardowania – wspomina.

Wieś przez cały miesiąc była bombardowana z sąsiedniej miejscowości Łukasziwka, zajmowanej przez Rosjan. Z niektórych domów pozostały tylko kominy, z innych tylko fundamenty lub ściany. Większość ulic została zniszczona przez artylerię okupanta.

Jedną z mieszkanek wsi jest 84-letnia pani Hałyna. Podczas najsilniejszych ostrzałów ludzie ze wsi zostali ewakuowani, bo przebywanie tam było zbyt niebezpieczne. Hałyna postanowiła jednak pozostać. — W tym wieku nie ma dokąd pójść — tłumaczy. Przez trzy tygodnie siedziała z synami w piwnicy. Miała dużo szczęścia, że przeżyła. W momencie uderzenia rakiety w jej dom przybywała w piwnicy. — Mój syn wybiegł na podwórko, gdy nasz dom był bombardowany, dostał odłamkiem w głowę. Wysłaliśmy go do szpitala z naszymi chłopakami, paramedykami z sił zbrojnych Ukrainy. Rosjanie ciągle nas ostrzeliwali, bo chcieli zmusić naszych chłopaków do wyjścia — relacjonuje pani Hałyna.

— Noce spędzone w piwnicy były straszne. Było zimno i wilgotno. Bombardowania nie zapomnę do końca życia. Pamiętam II wojnę światową, byłam wtedy dzieckiem. Też chowaliśmy się po piwnicach, ale wtedy używano karabinów maszynowych i tyle. A dziś strzelają rakietami, stojąc 100 kilometrów od nas. W tym domu spłonął cały mój dobytek. Wszystko, co w życiu zarobiłam — mówi ze smutkiem mieszkanka Bakłanowej Murawijki.
Jej zbombardowany dom palił się przez cały dzień, bo we wsi nie było ratowników, którzy mogliby ugasić pożar. Dach domu został całkowicie spalony, a dobytek zniszczony. Z domu zostały tylko gołe ściany i fundament. — Mam teraz 84 lata. Nie mam już sił. I przeżyłam takie życie... nie daj Boże, żeby ktoś inny je przeżył. Jestem wdzięczna Bogu, że żyję. Ale całe życie byłam chora, całe życie mieszkałam z pijakiem. Dom miał 60 lat. W 1962 roku zaczęła się jego budowa, a rok później się do niego wprowadziliśmy — opowiada.

— Kiedy bombardowanie ustało, musieliśmy znaleźć jakieś schronienie gdzie indziej, co nie było wcale proste. Na szczęście bratanek zaproponował, byśmy zamieszkali u kuzyna. Dom stał pusty od 10 lat. Mamy własną ziemię, którą uprawiamy. Niedługo minie rok, od kiedy tu mieszkamy. Krewni powiedzieli, że możemy tu mieszkać tak długo, jak długo będziemy żyć — dodaje.

Teraz we wsi Bakłanowa Murawijka pracują wolontariusze z organizacji Repair Together. Przede wszystkim zajmują się odgruzowywaniem. Na miejscu fundamentów powstają budynki modułowe. — Wolontariusze bardzo mi pomagają. Starają się jak mogą, jeżdżą, sprzątają, są pracowitą młodzieżą — mówi starsza pani. I podkreśla: — Codziennie wstaję rano i modlę się za naszych żołnierzy, żeby nasi chłopcy byli zdrowi i żebyśmy wypędzili rosyjskie zło z naszej ziemi.

Iryna Hirnyk (PAP)