Daniel Lewakowski z Mrągowa: Nie mogę usiedzieć w miejscu

2023-04-29 20:00:00(ost. akt: 2023-04-28 14:16:11)
Grafika ukraińskiego artysty Aleksieja Kustowskiego pokazuje to, co robi Daniel Lewakowski

Grafika ukraińskiego artysty Aleksieja Kustowskiego pokazuje to, co robi Daniel Lewakowski

Autor zdjęcia: Aleksiej Kustowski

— Żona mówi mi, że mam dziwne pomysły. Ale się cieszę, bo pomagam ludziom. Zdecydowanie ten typ tak ma — mówi Daniel Lewakowski z Mrągowa, który został Osobowością Roku 2022 w kategorii „Działalność społeczna i charytatywna”.
— Kiedy zaczął pan pomagać?
— Dosyć szybko. Gdy miałem 14 lat, już to się we mnie tliło. Grałem wtedy w klubach jako didżej, nie tylko w Mrągowie. Bywałem również, już jak byłem starszy, w olsztyńskim klubie Come In. Organizując imprezy, starałem się łączyć przyjemne z pożytecznym. Myślałem o dzieciach z domów dziecka. Nawet nie miałem wtedy konkretnego powodu. Po prostu chciałem pomagać. Uważałem, że tak trzeba. Do dzisiaj tak myślę. Cały czas mnie korci, żeby pomagać. Taki się urodziłem.
Gdy organizowałem jakieś wydarzenia, potrzebne były pieniądze. Chodziłem więc po ludziach. Jeden coś dał, drugi coś dorzucił… I jakoś się kręciło. Na dyskotece poznałem miłość swojego życia — Paulę. Po dwóch tygodniach zamieszkaliśmy razem, po półtora roku się pobraliśmy. Ale życie w Polsce do łatwych nie należało. Postanowiliśmy, że wyjedziemy do Irlandii Północnej do pracy. Nasz synek miał wówczas kilka miesięcy. Byliśmy tam 15 lat. Syn ma już 18 lat, a córka — 14.

— Czym się pan tam zajmował?
— Zacząłem pracę w służbach bezpieczeństwa. Ochraniałem ważne osobistości i instytucje. Później założyłem firmę, która funkcjonuje również w Polsce. Samochody, które ucierpiały wypadkach samochodowych, trafiają w moje ręce, potem na aukcję. Organizowałem też co roku Międzynarodowy Dzień Dziecka w Belfaście.

— Ale jednak pan wrócił…
— Dobijała mnie tamtejsza pogoda, ciągnęło mnie do Polski, na moje Mazury. Żartowaliśmy, że w Irlandii albo leje, albo pada. Cały czas jest mokro i do tego wieje. A moja praca już się na tyle rozkręciła, że mógłbym pracować z każdego miejsca na świecie — wystarczy telefon i dostęp do internetu. Od dłuższego czasu pracowałem właśnie zdalnie. Potrafiłem przyjeżdżać do Polski na całe wakacje. Zacząłem więc namawiać rodzinę do powrotu. Najtrudniej było z żoną i z synem. Córka była mała, więc dla niej nie było różnicy. Postawiła tylko warunek, że musi kontynuować naukę gimnastyki, bo tym się fascynuje od 3 roku życia. Dzisiaj wozimy ją do szkoły w Olsztynie przy ul. Gietkowskiej.

— Jak przekonał pan syna i żonę?
— Syn był nastolatkiem, więc trudno było mu rozstać się z przyjaciółmi. Żonie powiedziałem, że w Mrągowie otworzymy klub sportowy, więc stwierdziła, że możemy spróbować. Lubi sport. Syna przekonałem, że damy sobie w Polsce rok. Jeśli będzie coś nie tak, wracamy. I przyjechaliśmy tu 16 grudnia 2017 roku, dwa dni przed moimi urodzinami. Syn nie mógł się tu odnaleźć. Trzy miesiące szukał swojego miejsca. Już myślałem, że będziemy się pakować, ale zaprzyjaźnił się z grupą rowerzystów górskich i zaczął mocno trenować. Załapał bakcyla i nie myśli już o powrocie. Klubowi jednak brakowało sprzętu. Potrzebowali na niego 12 tys. zł. Wtedy pomyślałem, że trzeba pomóc chłopakom. Zbliżał się Dzień Dziecka, więc postanowiłem zrobić event. Przeszedłem się po kilku firmach w Mrągowie, zorganizowałem fundusze i udało się. Teraz przede mną kolejna impreza z okazji dnia dziecka, która odbędzie się 27-28 maja na placu przy Centrum Handlowym Fabryka, gdzie jest moja siłownia.

— Co się będzie działo?
— Dla starszych dzieci wystąpi Popek, a dla jeszcze starszych zagra Nadolny Band. Pojawią się też TikTokerzy, będą food tracki, zajęcia zumby i dmuchawce.

— Czuję, że zostanie pan w Polsce na stałe.
— Na pewno. Moim marzeniem było stąd nie wyjeżdżać, ale kiedyś były takie czasy, że nie było innego wyjścia. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wyjazd nauczył mnie pracy, pokory i języków. To owocuje do dziś.

— W międzyczasie wybuchła wojna.
— Jestem fanatykiem wschodu. Gdy mieszkaliśmy w Belfaście, towarzyszyli mi Ukraińcy, Rosjanie, Litwini, Łotysze, Serbowie… Dobrze też mówiłem po rosyjsku, bo w czasach, gdy grałem na dyskotekach, modne były piosenki rosyjskie, na przykład „Biełyje rozy”. Żeby wiedzieć, o czym są te utwory, uczyłem się języka. Gdy pojechałem do Belfastu, nie znałem angielskiego. Myślałem, że to będzie koszmar, a okazało się, że mogę się z ludźmi dogadać właśnie po rosyjsku. Czułem się jak w domu! A gdy wybuchła wojna, coś we mnie pękło.

Fot. archiwum prywatne

— Dziesiątki razy jeździł pan z pomocą do Ukrainy.
— Wiedziałem, czułem, że muszę tym ludziom pomóc. Gdy zacząłem jeździć, zrozumiałem, że nie wszędzie jest wojna. I że tak naprawdę pomocy potrzebują tam, gdzie toczą się działania wojenne. Zdecydowałem się na dalsze wyjazdy. Dziś wiem, że są one niezbędne. Bliżej polskiej granicy ludzie jakoś sobie poradzą, ale dalej jest bardzo źle. Trudno to wszystko ubrać w słowa. Teraz przede mną kolejna podróż w okolice Bachmutu. Nie mogę usiedzieć w miejscu. Tym razem jadę z synem, który ma już osiemnaście lat. Miał urodziny w lutym. Wcześniej byłyby problemy z przekroczeniem granicy. Teraz będzie mi pomagał.

— Daje mu pan dobry przykład.
— W ogóle jesteśmy zgraną rodziną. Wszystko zawsze robimy razem. Dzieci nam się zwierzają, bo mamy bardzo przyjacielski kontakt. Nawet bliscy naszych dzieci traktują nas jak kolegów i pewnie więcej nam mówią niż swoim rodzicom. Kto wie… Rozmawiamy z nimi o wszystkim. Mają w nas oparcie. A życie się toczy. Gdy wojna się skończy, pomoc też będzie potrzebna. Gdy jedno się kończy, zaczyna się drugie. Gdy mam siłę, będę działał. A nie zawsze tak było…

— Czyli?
— W listopadzie 2021 zachorowałem na covid. Wtedy wycięło mnie z życia całkowicie. Było poważnie. Miałem zajętych 90 proc. płuc i leżałem cztery tygodnie na OIOM-ie. Już sam siebie żegnałem… Gdy miałem saturację 60, niedotlenienie, to trudno było myśleć inaczej. Myślałem, że lepiej byłoby, gdybym odszedł, bo później do końca życia nie tylko sam bym się męczył, ale męczyłbym też bliskich. Dziś czuję się bardzo dobrze i to jest fenomen. Zrezygnowałem z walki, ale lekarz cały czas mocno walczył. Po kilku dniach odłączył mnie od respiratora, ale cały czas byłem wentylowany. W sumie nie oddychałem samodzielnie cztery miesiące.

— Ale stanął pan na nogi…
— Zmarł kolega z łóżka obok mnie. To było o piątej rano. Wtedy pomyślałem, że nie dam rady tak dłużej. Że muszę wyjść z tej sali. Wstałem i zacząłem chodzić. I tak było codziennie. Okazało się, że każdego dnia robiłem 36 km, chodząc tylko po sali od ściany do ściany! Nie miałem na nic czasu. Miałem dzień tak zaplanowany, że wstawałem rano, przyjmowałem leki, przedłużałem sobie węże do tlenu, podkręcałem tlen i chodziłem. Później przychodziło śniadanie, później kroplówka, potem kolejny trening… Wstałem na nogi, a lekarze byli w szoku. Raz, że wyszedłem z tego, a dwa, że tak szybko. W lutym przed wybuchem wojny jechałem z żoną do Holandii, gdzie prowadzimy firmę budowlaną. Gdy wybuchła, akurat wracaliśmy. Od razu wiedzieliśmy, że musimy pomagać. Chciałem bezpośrednio jechać na granicę. Trudno było jednak jechać w ciemno. Pojechałem kilka dni później. I jeżdżę cały czas. Tyle że znacznie dalej.

— To zostało docenione. Został pan Osobowością Roku 2022.
— Żona mówi mi, że mam dziwne pomysły. Ale cieszę się, bo pomagam ludziom. Zdecydowanie ten typ tak ma. Gdy pojawiła się informacja o tym, że startuje głosowanie, już czułem się wygrany. Było ok. 200 komentarzy z moim nazwiskiem. Skrzydła jeszcze bardziej mi urosły. Cały czas mają ze dwa metry. Bardzo wszystkim dziękuję.

Daniel Lewakowski z żoną podczas gali Osobowość Roku 2022
Fot. archiwum prywatne
Daniel Lewakowski z żoną podczas gali Osobowość Roku 2022

Daniel Lewakowski, pomagając naszym sąsiadom, był w Ukrainie z pomocą już ponad 30 razy, przejechał ponad 150 tysięcy kilometrów. Z pomocą dociera niemal na linię frontu. Wozi dosłownie wszystko — od jedzenia po agregaty prądotwórcze. Nie przestaje zadziwiać innych swoją odwagą. Jednak nie tylko pomaga mieszkańcom Ukrainy, ale angażuje się w liczne akcje charytatywne w Polsce.

Teraz został laureatem współorganizowanego przez „Gazetę Olsztyńską” plebiscytu „Osobowość Roku”, którego celem jest docenienie ludzi nietuzinkowych, pomysłowych i aktywnych, którzy swoją pozytywną energią zarażają innych. Daniel Lewakowski wygrał regionalny etap w kategorii „Działalność społeczna i charytatywna”. Teraz przed nim ogólnopolski finał.

ADA ROMANOWSKA