Rozpoczął się proces w sprawie wypadku podczas prac leśny pod Stawigudą, gdzie pracownik stracił nogę

2023-04-05 17:00:11(ost. akt: 2023-04-05 15:39:24)

Autor zdjęcia: pixabay

Przed sądem okręgowym w Olsztynie rozpoczął się proces kobiety, która prowadzi firmę wykonującą usługi leśne. Właścicielka odpowiada za nieumyślne spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu u pracownika, który w rezultacie wypadku stracił nogę.
Kobieta jest właścicielką firmy zatrudniającej pracowników wykonujących prace w lesie. Do wypadku doszło w sierpniu 2021 roku na terenie gminy Stawiguda w lesie w Nowych Ramukach. Feralnego dnia jeden z pracowników został uderzony przez innego pracownika kosą spalinową wyposażoną w tarczę do wycinki małych drzew i krzewów. W rezultacie mężczyzna stracił nogę.

Właścicielka firmy odpowiada przed sądem za to, że będąc odpowiedzialną za bezpieczeństwo i higienę pracy, nie dopełniła obowiązków przez co naraziła pracownika na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Według prokuratury, kobieta dopuściła, by pracownik obsługiwał kosę spalinową niezgodnie z instrukcją. Kosa była wyposażona w większą osłonę niż przewiduje instrukcja.

Kobieta przed sądem nie przyznała się do winy i złożyła wyjaśnienia. Powiedziała, że gdy wraz z pracownikami przyjechała na miejsce pracy do lasu, każdy z nich otrzymał instrukcję, co ma wykonywać tego dnia. Podczas, gdy przechodziła z grupą mężczyzn w inne miejsce, usłyszała jak jeden z pracowników uruchomił kosę spalinową, a następnie usłyszała krzyk innego pracownika zranionego w nogę. Mówiła, że po opatrzeniu rany u poszkodowanego zawiozła go samochodem do pobliskiej przychodni do Stawigudy, a gdy się okazało, że ta jest jeszcze zamknięta, zabrała rannego do szpitala w Olsztynie. Wskazywała, że nie zdawała sobie sprawy, że pokrzywdzony w chwili wypadku był pod wpływem alkoholu. "Gdybym to wiedziała, nie dopuściła bym go do pracy" - podkreśliła.

Przed sądem zeznawali świadkowie - pracownicy, którzy byli podczas wypadku w lesie. Jeden z nich wskazywał, że zarówno w samochodzie podczas podróży do pracy jak i na miejscu w lesie, każdy otrzymał instrukcję dotyczącą planu pracy. Po telefonie od właścicielki o wypadku próbował dzwonić na numer alarmowy 112, ale w lesie były kłopoty z zasięgiem i w rezultacie, czego na miejsce nie mogła dojechać karetka. Wskazywał, że każdy z pracowników był wyposażony m.in. w kask, buty ochronne. Przyznał, że kosa spalinowa miała większą niż przewiduje instrukcja ochronę na tarczę. Było to podyktowane koniecznością ochrony pracownika obsługującego sprzęt - dodał.

Sąd wyznaczył kolejne terminu rozpraw. (PAP)