Jeszcze Santos wygra grupę…
2023-04-02 20:00:00(ost. akt: 2023-04-02 20:43:27)
Czas na parę słów prawdy. Oto polscy dziennikarze sportowi i kibice uwielbiają huśtawkę nastrojów: albo wynoszą pod niebiosa naszych piłkarzy, choć tak naprawdę reprezentacja jeszcze nie osiągnęła zbyt dużo, lub nieprzytomnie pompują balon oczekiwań, albo potępiają w czambuł, nie dając nawet szansy na poprawę.
Obserwowaliśmy to po meczu z Czechami, z jego fatalnym początkiem, gdy ustanowiliśmy rekord najszybciej straconej w historii bramki przez Biało-Czerwonych i daliśmy sobie strzelić dwa gole w ciągu dwóch minut. Wylała się fala hejtu – nie dano naszym okazji na rehabilitację.
W swoim cotygodniowym felietonie piłkarskim napisałem zaraz po meczu w Pradze, że nie należy wpadać w histerię, bo dwóch zagranicznych poprzedników Ferdynanda Santosa, czyli Leo Bennhakker i Paulo Sousa, też przegrywali swoje debiuty. Holender w pierwszych dwóch meczach eliminacyjnych do finałów ME, i to rozgrywanych u siebie, przegrał ze słabą Finlandią (!) i ledwo zremisował z Serbią. A potem poszło. Przewidywałem więc, że z Albanią się „odbijemy” i tak się stało. Futbol to nie jazda figurowa na łyżwach i punktów za styl tu się nie przyznaje. W tym samym czasie faworyzowane Czechy ledwie zremisowały z Mołdawią na wyjeździe, co oznacza dla nas, że jeśli Biało-Czerwoni wygrają wszystkie kolejne mecze w grupie, to spokojnie awansują do finałów ME z pierwszego miejsca. Oczywiście trzeba te zwycięstwa „wyrwać” na boisku, a nie na papierze. W eliminacjach do MŚ byliśmy w jednej grupie z Albanią, wygraliśmy w Tiranie 1-0, a na naszych piłkarzy leciały w trakcie meczu butelki (plastikowe, ale butelki)…
Nie będę Smerfem Marudą ani też żywą ilustracją piosenki: „Czarne wrony czarno kraczą – w czarnych barwach widzą świat” – chociaż jestem Czarnecki. Wręcz przeciwnie.
Następne mecze reprezentacji za ładnych kilka tygodni. Teraz kibicujmy naszemu klubowemu „jedynakowi" w europejskich pucharach, czyli Lechowi Poznań. Oni grają nie tylko dla siebie, ale i dla innych polskich klubów, żeby więcej ich grało w europucharach – a to zależy od punktów zdobywanych przez „Kolejorza”.
W swoim cotygodniowym felietonie piłkarskim napisałem zaraz po meczu w Pradze, że nie należy wpadać w histerię, bo dwóch zagranicznych poprzedników Ferdynanda Santosa, czyli Leo Bennhakker i Paulo Sousa, też przegrywali swoje debiuty. Holender w pierwszych dwóch meczach eliminacyjnych do finałów ME, i to rozgrywanych u siebie, przegrał ze słabą Finlandią (!) i ledwo zremisował z Serbią. A potem poszło. Przewidywałem więc, że z Albanią się „odbijemy” i tak się stało. Futbol to nie jazda figurowa na łyżwach i punktów za styl tu się nie przyznaje. W tym samym czasie faworyzowane Czechy ledwie zremisowały z Mołdawią na wyjeździe, co oznacza dla nas, że jeśli Biało-Czerwoni wygrają wszystkie kolejne mecze w grupie, to spokojnie awansują do finałów ME z pierwszego miejsca. Oczywiście trzeba te zwycięstwa „wyrwać” na boisku, a nie na papierze. W eliminacjach do MŚ byliśmy w jednej grupie z Albanią, wygraliśmy w Tiranie 1-0, a na naszych piłkarzy leciały w trakcie meczu butelki (plastikowe, ale butelki)…
Nie będę Smerfem Marudą ani też żywą ilustracją piosenki: „Czarne wrony czarno kraczą – w czarnych barwach widzą świat” – chociaż jestem Czarnecki. Wręcz przeciwnie.
Następne mecze reprezentacji za ładnych kilka tygodni. Teraz kibicujmy naszemu klubowemu „jedynakowi" w europejskich pucharach, czyli Lechowi Poznań. Oni grają nie tylko dla siebie, ale i dla innych polskich klubów, żeby więcej ich grało w europucharach – a to zależy od punktów zdobywanych przez „Kolejorza”.
Ryszard Czarnecki
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez