Ukrainka Marta Syrko wykonuje artystyczne fotografie weteranów okaleczonych podczas wojny

2023-03-08 15:09:24(ost. akt: 2023-03-08 15:14:58)

Autor zdjęcia: Marta Syrko (BBC News Ukrainian / FB)

Chcę przypominać o wojnie w świecie sztuki - mówi PAP.PL ukraińska fotografka Marta Syrko, która robi zdjęcia okaleczonych przez wojnę ludzi. "Portretuję ludzi, którzy przeżyli wojnę i wiążące się z nią dramaty. Atmosfera na planie jest naprawdę intymna. Mamy czas na rozmowę. Ten projekt będzie aktualny tak długo, jak długo będzie trwała wojna" - podkreśla artystka.
PAP: Specjalizowałaś się w komercyjnej fotografii, robiłaś płatne sesje zdjęciowe. Skąd pomysł, by fotografować "żywe rzeźby"?

Marta Syrko: Robiłam zdjęcia pięknym modelkom czy szczęśliwym młodym parom. Ale trudno jest myśleć o komercyjnych sesjach zdjęciowych, gdy w kraju jest wojna. Trudno jest pokazywać piękne ciała, gdy za oknami giną ludzie i niszczone są miasta. Z drugiej strony zawsze pracowałam z ciałami. Ciało mnie pasjonuje. Dlatego zaczęłam szukać sposobu, by dalej pokazywać ciała, ale adekwatnie do tego, co aktualnie się dzieje na Ukrainie.

PAP: Twoje zdjęcia nie sprowadzają się do przedstawiania pokaleczonych przez wojnę ciał. Fotografowani przez ciebie ludzie stają się "żywymi rzeźbami" w ramach projektu "Sculpture series". Czym się inspirowałaś?

M. S.: Latem byłam w Luwrze. I kiedy tak patrzyłam na starożytne greckie i rzymskie rzeźby, zdałam sobie sprawę, że przypominają one fotografowanych przeze mnie ludzi. Były jak trójwymiarowe, wolumetryczne obrazy. Pomyślałam, że inspirując się właśnie starożytną rzeźbą, mogę wnieść coś nowego do fotografii wojennej.

PAP: Jak szukasz swoich bohaterów?

M. S.: Widząc, jak moi koledzy relacjonują wojnę z frontu, doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Reportaż wojenny jest dla mnie po prostu za ciężki. Dlatego zaczęłam szukać bohaterów do swoich zdjęć przez znajomych, w tym żołnierzy czy media społecznościowe. Nie było to łatwe. Bo poszukiwania zaczęłam latem, a pierwszego bohatera znalazłam w grudniu. Musiałam z tymi ludźmi nawiązać relację, poznać ich historię, wzbudzić ich zaufanie. To niezbędne, by móc się z nimi zidentyfikować, spróbować nawiązać "wewnętrzny" kontakt. Bo przecież portretuję ludzi, którzy przeżyli wojnę i wiążące się z nią dramaty. Atmosfera na planie jest naprawdę intymna. Mamy czas na rozmowę. Ten cykl prac nie jest jeszcze zakończony. Wciąż szukam bohaterów. Ten projekt będzie aktualny tak długo, jak długo będzie trwała wojna. Ludzie mają tendencję do przyzwyczajania się do złych rzeczy, dlatego chcę przypominać o wojnie w świecie sztuki.

PAP: Niepełnosprawność nie jest popularnym tematem w fotografii. Myślisz, że twoje zdjęcia mogą przełamać pewne tabu?

M. S.: W Europie osoby z niepełnosprawnością są traktowane normalnie. Mają możliwość odwiedzenia każdego miejsca i, co bardzo ważne, mogą to zrobić samodzielnie. Urodziłam się w rodzinie z osobą niepełnosprawną i na własne oczy widziałam, jak trudno było jej zmierzyć się z rzeczywistością. Mój dziadek był niewidomy, a osoba niepełnosprawna w Związku Radzieckim była traktowana, jakby nie istniała. Podczas II wojny światowej przeżył wybuch miny, więc miał też obrażenia wojenne. Ale w ZSRR oficjalnie nie było ludzi bez kończyn ani chorych. Miało się wszystkim wydawać, że żyje tam zdrowe pokolenie. Mój wujek walczył w Afganistanie, gdzie zginął. A nam zabroniono mówić prawdę. Jesteśmy ciągle uwikłani w ten imperializm Rosji. Dziś walczymy o bycie krajem europejskim we wszystkich tego przejawach, czyli także w traktowaniu osób niepełnosprawnych.

PAP: Można powiedzieć, że twoje zdjęcia są takim "megafonem prawdy"...

M. S.: Swoimi zdjęciami pokazuję to, co jest aktualne i prawdziwe. Mam nadzieję, że moimi pracami dokładam cegiełkę do wolności na wszystkich frontach. Lubię naciskać na rany, lubię czuć to, co się wokół dzieje. Skoro nasz sąsiad dopuszcza się ludobójstwa mojego narodu, chcę o tym pamiętać. I jako artysta chcę zostawić świadectwo tego okrucieństwa.

PAP: Czy retuszujesz swoje prace?

M. S.: Nie retuszuję niczego. Moje prace są kojarzone z malarstwem. Inspiruję się m.in. Chaimem Soutine. Jego prace przepełnia czerwień i żywe mięso. One utkwiły mi w głowie i nasunęły paralele z ludzkimi ciałami. Bo kiedy skupiasz się na czerwieni, chcesz ją przekazać w bardziej obrazowy sposób. Chcę pokazać, że każde ciało jest dla mnie dziełem sztuki, nie chcę go uprzedmiotawiać. Chcę, by odbiorca, patrząc na zdjęcia, nie zorientował się od razu, że jest na nich żywy człowiek. Wtedy można utrzymać zainteresowanie i zaangażowanie widza. A w naszych czasach bardzo ważne jest, by widz utrzymał swoją uwagę, a nie szybko odwrócił wzrok.

PAP: Jakie masz plany na przyszłość?

M. S.: Chcę zrealizować pomysł z osobą niewidomą. To będzie projekt poświęcony mojemu dziadkowi. Pociągają mnie też stare ciała, lubię rozstępy i zmarszczki. W połączeniu z komercją, pięknem tańca czy opery może wyjść coś bardzo ciekawego.



Marta Syrko - ukraińska fotografka. Przed inwazją na pełną skalę współpracowała z galerią w Amsterdamie, z Narodową Operą i Baletem Holandii. Obecnie mieszka we Lwowie.

Rozmawiała Hanna Kotomenko