Adrian Zandberg dla Gazety Olsztyńskiej: Podwyżki, inwestycja w budżetówkę, to nie jest fantazja lewicy. Bez tego państwo się zapadnie

2023-02-24 12:40:51(ost. akt: 2023-02-24 12:54:51)
Adrian Zandberg (Razem) podczas protestu w Olsztynie

Adrian Zandberg (Razem) podczas protestu w Olsztynie

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Adrian Zandberg, lider partii Razem i poseł na Sejm RP przyjechał do Olsztyna, aby wspierać związkowców domagających się regulacji płacowych i systemowych rozwiązań systemu przyznawania premii i awansów. O podwyżkach w budżetówce, rozwiązaniach systemowych i sytuacji w olsztyńskim ratuszu opowiada w wywiadzie dla "Gazety Olsztyńskiej".
— Budżetówka to fundament państwa?
— W Polsce ten fundament się chwieje. Płacimy bardzo słabo ludziom, którzy pracują dla państwa. Konsekwencje można zobaczyć, wchodząc do pierwszego z brzegu urzędu, inspekcji czy szkoły. Wszędzie są wakaty. Ludzie uciekają z tej pracy, bo nie są w stanie się z niej utrzymać. Bo więcej, niż za pracę dla Polski, można zarobić sprzedając hamburgery w "Macu".

Ta ucieczka wykwalifikowanych pracowników z sektora publicznego nie powinna nikogo dziwić. Wszechobecna drożyzna, rosnące ceny mediów, żywności czy raty kredytów zwyczajnie zmuszają ludzi do takich wyborów. W wielu miastach w Polsce - Olsztyn jest tu smutnym przykładem - po prostu nie sposób się utrzymać z pracy dla samorządu. Dziś, na proteście pracowników pod Ratuszem, usłyszałem mnóstwo takich historii - o ucieczce z Urzędu Miasta do prywatnych firm o zupełnie innym profilu. To problem, który narasta - w urzędach, w inspekcjach, w szkołach...


— Mówi pan o brakach kadrowych?
— Każdy, kto ma dzieci w szkole państwowej, wie jak to wygląda. Marne płace kończą się tym, że brakuje przygotowanej kadry od języków obcych, że są wieczne zastępstwa, że dzieci, zamiast uczyć się programowania czy angielskiego, oglądają kreskówki na świetlicy - bo nauczyciela nie ma. Ci od przedmiotów ścisłych krążą od jednej szkoły do drugiej, bo zostało ich mało, wielu wyssał rynek. Kolejne rządy doprowadziły do sytuacji, w której praca dla państwa polskiego stała się skrajnie nieatrakcyjna. Kiedyś praca w budżetówce to może nie były kokosy, ale dawała pewną życiową stabilność. Dzisiaj ze stabilnością bywa różnie, a państwo płaci tak mało, że nie da się przetrwać. Więc ludzie z tej pracy uciekają.


— Czyli osłabiając budżetówkę osłabiamy Polskę...
— Owszem. Państwo to nie budynek, na którym jest ładna, czerwona tabliczka. To ludzie, którzy są w środku i ciężko pracują. Ta armia ludzi jest dziś sfrustrowana, zdemotywowana, na granicy odejścia. A jeśli ta praca nie będzie wykonywana, to państwo się posypie.


— To właśnie dlatego zdecydował się pan wesprzeć związkowców z Urzędu Miasta w Olsztynie? Przecież to ogólnopolskie zjawisko.
— Nie usprawiedliwiajmy tak łatwo prezydenta Piotra Grzymowicza. To prawda, marne płace w samorządach to ogólnopolskie zjawisko. Są jednak w Polsce miasta, gdzie pracowników traktuje się poważnie. Moim głównym zarzutem wobec włodarza Olsztyna jest brak rzeczywistego dialogu. Na to skarżą się, i słusznie, pracownicy.


Inflacyjne podwyżki, których chcą związkowcy, to nie jest coś wyjątkowego. Chodzi o zupełne podstawy, o to, żeby ci ludzie mieli co włożyć do garnka. Ewa Wyka (przewodnicząca Związku Zawodowego "Symetria" -red.) opowiadała mi, że w czasie kiedy prezydent Grzymowicz dochodził do władzy, zarabiała w urzędzie mniej więcej w okolicach średniej krajowej. Po latach rządów prezydenta Grzymowicza zarabia 6 zł powyżej płacy minimalnej. Nie dziwię się pracownikom miejskim, że protestują.


Oszczędzanie na pensjach kończy się wakatami i spadkiem jakości usług publicznych. Wszyscy to potem odczuwamy. Dzieciakami, które zostawiamy pod opieką w żłobku, ktoś się musi zająć. Starszymi, chorymi osobami, które trafiają do DPSu - ktoś się musi zaopiekować. To się samo nie zrobi. Pracownicy pomocy społecznej, szeregowi urzędnicy - tę listę można ciągnąć... Na płace w samorządzie, w budżetówce, trzeba patrzeć jak na inwestycję społeczną. Oszczędzanie w stylu prezydenta Grzymowicza skończy się niestety pogorszeniem jakości usług publicznych.


— Związkowcy z Urzędu Miasta w Olsztynie chcą podwyżki o 1500 zł na etat. To za wysokie wymagania?
— Chcą rekompensaty za długi czas, w którym podwyżek nie było, więc wartość ich pensji topniała. To przecież nie zaczęło się wczoraj. To są lata, kiedy nie mogli się doprosić o adekwatne podwyżki. W mojej ocenie te postulaty są słuszne, dlatego wsparłem ich protest.


Druga sprawa, o którą walczą związkowcy, to uczciwy system awansów i dodatków do wynagrodzeń. Proszę przyznać, że coś zgrzyta, gdy pan prezydent skąpi pieniędzy dla szeregowych pracowników, a sam podnosi swoją pensję o niemal 100 proc. Pracownicy liczą, czy im wystarczy na przeżycie do końca miesiąca, a prezydent ze świtą - dodatkowe tysiące na koncie. Moim zdaniem niezbyt to przyzwoite.

Fot. Zbigniew Woźniak


— W tej chwili budżetówka nie może startować w wyścigu o pracownika z prywatnym przedsiębiorcą. Sam bym wybrał pracę u prywaciarza za większe pieniądze.
— To dopiero początek problemów. Na nędzne płace nakładają się zmiany demograficzne. Społeczeństwo się starzeje, więc będziemy potrzebowali więcej pracy opiekuńczej, w ochronie zdrowia, w pomocy społecznej, w DPS-ach. Pracowników w wieku produkcyjnym będzie mniej, więc rynek będzie mocniej konkurować z budżetówką o wykwalifikowanych specjalistów. Podwyżki, inwestycja w budżetówkę, to nie jest fantazja lewicy. My po prostu musimy to w Polsce zrobić, bo inaczej państwo zacznie nam się zapadać, od edukacji po administrację.


Nadal jesteśmy krajem, w którym państwowe szkoły zapewniają nie najgorszy poziom. Możemy być z tego dumni. Ale jeśli kryzys, którym administruje obecnie minister Czarnek, potrwa jeszcze kilka lat, to ten system się rozpadnie na dwa. Z jednej strony będą szkoły prywatne, z dobrze opłaconą, wykwalifikowaną kadrą nauczycielską, która będzie uczyć dzieci elity. Z drugiej strony - zagłodzone szkoły publiczne, pełne wakatów, dające coraz gorsze szanse dzieciom, które się w nich uczą. To jedno z większych zagrożeń, które stoi przed Polską. Silna lewica to jedyna gwarancja, że tak się nie stanie.

Z Adrianem Zandbergiem rozmawiał Karol Grosz