Potęga smaku*

2023-02-12 22:03:22(ost. akt: 2024-05-15 06:35:05)
Sam Smith (w środku) nie czuje się ani kobietą, ani mężczyzną i jako osoba niebinarna chce, by zwracano się do niego używając formy: oni/ich.

Sam Smith (w środku) nie czuje się ani kobietą, ani mężczyzną i jako osoba niebinarna chce, by zwracano się do niego używając formy: oni/ich.

Autor zdjęcia: Twitter Recording Academy / GRAMMYs

Dźwignią sukcesu rozumianego jako rozpoznawalność w szeroko rozumianym świecie sztuki jest prowokacja. Z tego powodu przestrzeń publiczna pełna jest mających dzikie parcie na szkło koniunkturalnych „artystów”, którzy, by nie stracić kontaktu z duchem czasu, zakładają najróżniejsze maski. Tegoroczne rozdanie nagród Grammy pokazało, że granice nie istnieją.
Eufemistycznie mówiąc, nie najszczuplejszy mężczyzna paraduje na scenie w krwistoczerwonym lateksowym stroju, śpiewając o tym, że w warsztacie robi bezbożne rzeczy. Na szyi ma zawieszoną obrożę dla psa, a na jego głowie widzimy cylinder z rogami. Owego jegomościa, co jakiś czas ostentacyjnie pokazującego język, otaczają tancerze wykonujący układ, który budzi skojarzenia z demonicznym rytuałem. Zewsząd bucha ogień, a częścią spektaklu jest zamknięta w klatce kobieta uzupełniająca melodeklamację odzianego w lateksowe wdzianko indywiduum. Rzadkiej „urody” skrzyżowanie kiczu, prowokacji i obrazoburstwa.

Problem w tym, że rzecz działa się nie w głowie osobnika przymusowo osadzonego w pokoju bez klamek, lecz podczas gali Grammy w Los Angeles, gdzie po raz 65. rozdano tzw. muzyczne Oscary. A jako że nagrody przyznawane przez Narodową Akademię Rejestracji Sztuki i Nauki rokrocznie rozpalają społeczną wyobraźnię, to wygłupy Sama Smitha, najogólniej mówiąc, zobaczył cały świat.

„Nie należy zaniedbywać nauki o pięknie”

W mediach rozpoczęła się debata o osobliwym występie brytyjsko-niemieckiego duetu. Mocne słowa padły zwłaszcza w USA, gdzie konserwatyści nie zamierzali gryźć się w język. Ted Cruz, republikański senator, na Twitterze udostępnił post blogerki Liz Wheeler, która odnosząc się do „popisu” Smitha i niejakiej Kim Petras, napisała: „Mówili, nie bierz udziału w wojnie kulturowej. W międzyczasie demony uczą twoje dzieci, jak czcić Szatana. Zwymiotuję”. Senator Cruz sprawę skwitował krótko: „To... jest... zło”. Skądinąd demoniczny, a właściwie satanistyczny charakter zaprezentowanej w Los Angeles wersji utworu „Unholy” podkreślano nad wyraz często.

Tyle tylko, że członkowie Akademii, przyznając pozłacany gramofon w kategorii „najlepszy duet pop” wspomnianej powyżej parze, doskonale wiedzieli, czego mogą się po niej spodziewać. Ba, spokojnie możemy założyć, że mocno trzymali kciuki za skandal z udziałem swoich wybrańców, którzy płynąc z prądem politycznej poprawności, dawno już odlecieli w kosmos.

Sam Smith wpierw określał się mianem homoseksualisty. Z czasem doszedł jednak do wniosku, że nie czuje się ani kobietą, ani mężczyzną. W związku z tym życzyłby sobie, by zwracano się do niego: oni/ich. Ale zaraz, przecież to już kiedyś było. W czasach minionego ustroju komuniści także próbowali zmienić język, wprowadzając chociażby dziwaczną formułę „towarzyszu”. Nawiasem mówiąc, lwia cześć mediów spełniła prośbę Sama i zaczęła pisać i mówić o nim właśnie w ten sposób. – Może nie jestem mężczyzną, może nie jestem kobietą, może po prostu jestem sobą. Myślę, że to samo dotyczy seksualności. Zakochujesz się w ludziach, nie w genitaliach – wypalił kilka lat temu Smith, który w tej chwili identyfikuje się jako osoba niebinarna. Jednakże piosenkarz początkowo nie bardzo wiedział, co to de facto znaczy. „Nie jestem jeszcze na etapie elokwentnego opowiadania o tym, co znaczy bycie niebinarnym, ale nie mogę się doczekać dnia, w którym będę” – stwierdził z rozbrajającą szczerością Smith w dniu swojego coming outu, zachęcając podobnych sobie, by broń Boże nie tłumili wewnętrznej ekspresji i naturalnie zaakceptowali swoją inność.

Towarzysząca mu na scenie Kim Petras urodziła się w Kolonii jako Tim Petras. Obecna Kim uważa, że już w wieku dwóch lat (!) pogodziła się ze swoją tożsamością. „Zawsze czułam się jak dziewczynka. Nienawidziłam swojego ciała, gdy miałam pięć lat” — powiedziała Petras w rozmowie z „Die Zeit”, podkreślając, że będąc jeszcze chłopcem, biegała po pokoju z nożyczkami, chcąc „odciąć” sobie narządy płciowe.
„Sam chciało (Petras mówi o Samie Smithie używając formy „ono” – przyp. red.), żebym to ja wygłosiła przemówienie, ponieważ jestem pierwszą transpłciową kobietą, która otrzymała Grammy. Dziękuję wszystkim transpłciowym artystom, którzy swoją ciężką pracą sprawili, że mogę dzisiaj tu być. […] Dziękuję Madonnie za jej walkę na rzecz społeczności LGBTQ+, bez niej nie byłoby mnie tu tera” — powiedziała niemiecka wokalistka, odbierając w lutowy wieczór statuetkę, po czym podziękowała zmarłej dwa lata temu Sophie, transpłciowej producentce muzycznej, która w 2018 roku otrzymała nominacje do nagrody Grammy za album „Oil of Every Pearl's Un-Insides”.

Łyżwiarz nie musi umieć jeździć na łyżwach

Warto pamiętać, że nagrody Grammy nie są plebiscytem, w którym każdy ma prawo oddać głos na wybranego przez siebie muzyka. O tym, kto jest godzien otrzymać statuetkę, decyduje ściśle wyselekcjonowane grono, które ogłaszając światu swoje typy, po prostu kreuje określone trendy.
Swoją drogą Narodowa Akademia Rejestracji Sztuki i Nauki ma na swoim koncie jedną z najgłośniejszych wpadek w historii muzyki. W 1990 roku Grammy otrzymali Robert Pilatus i Fabrice Morvan z zespołu Milli Vanilli. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że panowie nigdy nie śpiewali, a jedynie uczestniczyli w teledyskach, przez cały czas udając, że zarówno podczas koncertów, jak i w studiu muzycznym, wydają z siebie dźwięki. Z „muzyków” zrobiono kozłów ofiarnych, oficjalnie odbierając im Grammy i przyklejając łatkę oszustów. Pieniądze zastały jednak zarobione i szerokim strumieniem popłynęły bynajmniej nie na konta marionetek, jakimi w istocie byli Pilatus i Morvan.

„Myślę, że Grammy to nic innego niż gigantyczna maszyna promocyjna przemysłu muzycznego. Zniżają się do małego intelektu i karmią masy. Nie honorują artystów za to, co stworzyli. To przemysł muzyczny wyróżniający sam siebie. O to w tym chodzi” – oświadczył Maynard James Keenan, lider legendarnej grupy Tool, który ani myślał pojawić się na ceremonii, podczas której jego zespół otrzymał statuetkę.
Grammy to swoiste towarzystwo wzajemnej adoracji, czujące skąd wieje wiatr. Doskonale wyspecjalizowane w lansowaniu najróżniejszej maści gwiazdorów. Zgadzać musi się przede wszystkim przekaz ideowy, a to, czy ktoś potrafi śpiewać, w istocie ma drugorzędne znaczenie. O tym, co znaczy podążać za duchem czasu, mogliśmy przekonać się w czasie zakończonych pod koniec stycznia w fińskim Espoo mistrzostw Europy w Łyżwiarstwie Figurowym. Do historii przejdzie zwłaszcza ceremonia otwarcia europejskiego championatu, na której Finowie, jako gospodarz imprezy, postanowili uraczyć publiczność szczególnym występem. Minna-Maria Antikainen pojawiła się na lodzie i zachowywała się tak, jakby pierwszy raz w życiu założyła łyżwy na nogi. „Łyżwiarka” po przewróceniu się miała ogromny problem, by podnieść się z lodowej tafli, ale szybko podjechała do niej mniej wyrazista łyżwiarka, która 59-letniej zawodniczce przekazała flagę Finlandii. Absurd? Nic z tych rzeczy. Wszak Minna-Maria Antikainen jeszcze niedawno nazywała się Markku-Pekka Antikainen.

Po tym, jak Markuu został Minną musiał przecież dostąpić zaszczytu reprezentowania swojego kraju z flagą narodową na arenie międzynarodowej…

Michał Mieszko Podolak

* Tytuł zaczerpnięty z wiersza Zbigniewa Herberta, do którego odsyłam dociekliwych

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. as. #3108499 12 lut 2023 23:03

    Opisana w artykule choroba skutecznie zabija sztukę od lat. Bo skoro w filmie, aby mieć szansę na nagrody, trzeba zatrudnić połowę osób o innym kolorze skóry lub scenariusz musi obowiązkowo zawierać wątek miłości osób o tej samej płci, to znaczy, że prawdziwa wartość dzieła przestała się dla jurorów liczyć...

    odpowiedz na ten komentarz