Zanim wymyślono Warmię i Mazury
2023-03-25 10:15:00(ost. akt: 2023-03-25 10:58:04)
Jakieś ruiny, stara kapliczka, kamień, drzewo. Mijałem je na rowerze beznamiętnie. Teraz po lekturze książki Henryka Mondrocha znowu muszę wsiąść na rower i pojeździć w okolicach Bukwałdu czy Brąswałdu, bo autor „Zanim wymyślono Warmię i Mazury” ożywił dla mnie te miejsca.
— Książka nie jest opracowaniem naukowym. Prezentowany w niej materiał powstał wyłącznie w wyniku mojego amatorskiego zainteresowania historią — pisze Henryk Mondroch w słowie od autora. I dodaje: — Od wielu lat z wielką satysfakcją uczestniczę w promowaniu historii regionu, w którym żyję od urodzenia. Poznawanie prawdy o dawnych mieszkańcach tych ziem oraz o tym, co po nich przetrwało, może być emocjonującą, wartościową i pouczającą przygodą dla współczesnych mieszkańców regionu oraz dla turystów.
Henryk Mondroch to lokalny pasjonat historii, przedsiębiorca z Brąswałdu i Warmiak. To on odkrył ponad 10 lat temu pozostałości po ogromnej bazie sterowców i balonów wojskowych w Dywitach, w tym torowisko prowadzące do nieistniejącego hangaru. Mondroch, żeby napisać „Zanim wymyślono Warmię i Mazury”, przesiedział niejedną godzinę w archiwum, ale najbardziej emocjonujące jest w niej to, co usłyszał od świadków i sam zobaczył.
Tutaj należy się wyjaśnienie, że choć pełny tytuł książki brzmi „Zanim wymyślono Warmię i Mazury. Przewodnik turystyczno-historyczny”, to jest to w rzeczywistości książka przede wszystkim o małej ojczyźnie jej autora, czyli okolicach podolsztyńskich Dywit.
Książka zaczyna się rysem historycznym, mnie jednak wciągnęła na dobre, kiedy autor przeszedł od „ogółu” do „szczegółu”, kiedy na łamach książki pojawili się Warmiacy i Warmia z okolic Dywit.
Książka zaczyna się rysem historycznym, mnie jednak wciągnęła na dobre, kiedy autor przeszedł od „ogółu” do „szczegółu”, kiedy na łamach książki pojawili się Warmiacy i Warmia z okolic Dywit.
Wynieśli na noszach nad „trupi dół”
Przez Lipniak przejeżdżałem rowerem ze dwa, trzy razy. Teraz to letniskowy przysiółek Brąswałdu. I dopiero z tej książki się dowiedziałem, że w 1945 roku miała tam miejsce tragedia, jakich wiele wydarzyło się wtedy za przyczyną rosyjskich żołnierzy. Ta konkretna dotknęła rodzinę Valentina i Antoniny Spiechów. Ich trzy córki wieku 17, 20 i 22 lata wywieziono na Sybir. Tam zmarła Anna.
— Gdy jej ciało nieco ostygło, obozowi „dyżurni” rozebrali je do naga i wynieśli na noszach nad „trupi dół”. Przechylili nosze, nagie ciało Anny osunęło się do głębokiego dołu — pisze Henryk Mondroch. Dwie jej siostry przeżyły. Ich ojciec zmarł w łagrze.
Jeszcze bardziej tragiczne jest to, co wydarzyło się nieodległym w Spręcowie, gdzie Sowieci zamordowali kilkadziesiąt osób, w tym wiele dzieci, a ich zwłoki wrzucili do Łyny. Podpalili dom, w którym było dwoje niedołężnych staruszków, a próbującą ich ratować córkę zastrzelili. Wiele lat później autor książki odnalazł zgliszcza tego domu. — To, co się tam wydarzyło w lutym 1945 roku, spowodowało śmierć wielu dzieci, dlatego znaleziskiem najsmutniejszym były metalowe elementy wózka dziecięcego, które… były powyginane i wyraźnie zniekształcone pożarem — pisze autor „Zanim wymyślono Warmię i Mazury”.
Jeszcze bardziej tragiczne jest to, co wydarzyło się nieodległym w Spręcowie, gdzie Sowieci zamordowali kilkadziesiąt osób, w tym wiele dzieci, a ich zwłoki wrzucili do Łyny. Podpalili dom, w którym było dwoje niedołężnych staruszków, a próbującą ich ratować córkę zastrzelili. Wiele lat później autor książki odnalazł zgliszcza tego domu. — To, co się tam wydarzyło w lutym 1945 roku, spowodowało śmierć wielu dzieci, dlatego znaleziskiem najsmutniejszym były metalowe elementy wózka dziecięcego, które… były powyginane i wyraźnie zniekształcone pożarem — pisze autor „Zanim wymyślono Warmię i Mazury”.
Kapliczka nieszczęśliwej miłości?
Ponad 100 stron książki zajmują fascynujące opowieści z sześciu wsi, Dywit i pięciu wsi leżących w zachodniej części gminy, w tym Bukwałdu, Brąswałdu i Barkwedy. Zaczytałem się w opowieści o księdzu Walentym Barczewskim (1856-1928), brąswałdzkim proboszczu i człowieku wielce zasłużonym dla polskiej Warmii, który spoczywa na miejscowym cmentarzu.
Co ciekawe, regułą było, że to polscy Warmiacy skarżyli się na germanizacyjny ucisk ze strony księży. W parafii brąswałdzkiej, za sprawą proboszcza, było inaczej. Tam Niemcy uznali się za dyskryminowanych.
— Mieszkańcy szczególnie dotknięci apodyktyczną postawą proboszcza pisali skargi do władz duchownych, zarzucając ks. Barczewskiemu niesprawiedliwe traktowanie parafian, między innymi z powodu języka — pisze Henryk Mondroch. Sprawa rozmyła się po kościach dzięki świadectwu dwóch nauczycieli: Rudolfa Stracha i Karola Kirsteina. Ten drugi, Niemiec z pochodzenia, nauczycielował w Spęcowie, skąd pochodziły skargi na księdza. A w swoim raporcie napisał, że siedmiu oskarżycieli to pijacy, awanturnicy, niedbali rzemieślnicy lub gospodarze, niepraktykujący katolik i żyjący w konkubinacie.
Z tą apodyktycznością było jednak coś na rzeczy, choć niekoniecznie w odniesieniu do niemiecko-polskich relacji. Stoi bowiem w Brąswałdzie kapliczka spod znaku nieszczęśliwej miłości. W siostrze księdza miał podkochiwać się miejscowy nauczyciel i organista. Ksiądz wszakże był zdecydowanie przeciwny ich związkowi. Wtedy nauczyciel zbudował we wsi kapliczkę. Proboszcz zdania nie zmienił. Nauczyciel i jego ukochana pozostali do śmierci bezżenni.
Chodzi o Rudolfa Stracha, o którym bardzo ciekawie pisze Mondroch, ale tej historii nie przytacza. Przypomina za to, że Strach był wieloletnim przyjacielem księdza, który, zlecając wykonanie w brąswałdzkim kościele malowideł, kazał uwiecznić jego wizerunek jako św. Floriana. W każdym razie można zajść na miejscowy cmentarz, gdzie zachował się grób księdza z figurą Chrystusa i skromny krzyż, którym upamiętniono Rudolfa Stracha. Może więc to tylko legenda z tą miłością?
Podobnie jak opowieść o tym, że brąswałdzcy Warmiacy w 1945 roku za wałówkę i bimber odwiedli czerwonoarmiejców od demontażu urządzeń elektrowni wodnej na Łynie, która tam postawiono w 1937 roku? W każdym razie elektrownia i stare urządzenia pracują do dziś (nowy budynek, stare urzadzenia).
Trumna po jeziorze
Szczególnie ciekawy był dla mnie opis Barkwedy, którą do tej pory na rowerze zawsze tylko mijałem. Henryk Mendroch zamieszcza tam ciekawy opis kaplicy grobowej właścicieli majątku w tej wsi. Nie znajdziemy tam już metalowych trumien, które po wojnie zagospodarowano na koryta dla zwierząt, a młodzież podobno próbowała ich używać jako łódek.
Jedna z nich ocalała. A to dzięki jednemu z powojennych już proboszczów, którego poproszono o wyprawienie w ostatnią drogę parafianki. Ksiądz zdziwił się wielce, że ta spoczywa w metalowej trumnie i domyślił się, że wcześniej wyrzucono z niej zwłoki. Ostatecznie kobietę pochowano w innej trumnie, a ta zabytkowa trafiła do kościółka w Bukwałdzie, a całkiem niedawno do Muzeum Archidiecezji Warmińskiej w Olsztynie.
Proszę sobie nie myśleć, że autor „Zanim wymyślono Warmię i Mazury” koncentruje swoje opisy wokół tematyki cmentarnej. To tylko takie moje „skrzywienie”, bo jeżdżąc w okolicach Olsztyna na rowerze, zawsze zachodzę na cmentarze. Stąd w opisie Kieźlin najbardziej zaciekawiła mnie historia pomnika postawionego ku czci parafian poległych w czasie Wielkiej Wojny, który zamienił się po II wojnie w kapliczkę, ale tablice z nazwiskami poległych w 1989 roku zostały zamocowane na ścianach kapliczki.
Ciekawie Mondroch pisze też o bukwałdzkich głazach i rodzinie Blex z Redykajn, która pojawia się w kornikach parafialnych w 1587 roku i znika w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy ostatni jej przedstawiciele wyjechali do RFN. Polecam też opis dróżniczówki (dom z charakterystycznym występem stojący po lewej stronie przy wjeździe do Dywit od strony Olsztyna) gdzie do 1901 roku pobierano myto za wjazd do miasta. Drugi taki zachował się na Warszawskiej, tuż za stacją Orlenu.
Książkę kończy ponad 60-stronicowa pasjonująca historia dziejów dywickich sterowców i nie tylko. To właśnie z tej książki dowiedziałem się o istnieniu kiedyś lokomolotów, czyli lokomotyw, których silnik nie napędzał kół, tylko śmigło, a które budowano w Niemczech na początku lat 30. ubiegłego wieku {zdjęcie główne). Problem był z nimi taki, że śmigło miały z tyłu, więc nie można było doczepić wagonów i nie jeździły w tył.
Rozpędzały się też do 200 kilometrów na godzinę, a jeden z lokomotów liczącą 257 kilometrów trasę Belin-Hamburg przebył w 98 minut. Twórcy lokomolotów wyprzedzili jednak swoją epokę, bo ich wynalazek był przede wszystkim za szybki jak na tamte czasy.
Zatem polecam gorąco tę książkę, dziękuję Gminie Dywity za wsparcie finansowe jej wydania, a wszystkich mających rowery zapraszam na leśne drogi wokół Brąswałdu i Bukwałdu. A przy okazji pozdrawiam pewnych zacnych gospodarzy z Bukwałdu i ich trzy fantastyczne córki.
Zatem polecam gorąco tę książkę, dziękuję Gminie Dywity za wsparcie finansowe jej wydania, a wszystkich mających rowery zapraszam na leśne drogi wokół Brąswałdu i Bukwałdu. A przy okazji pozdrawiam pewnych zacnych gospodarzy z Bukwałdu i ich trzy fantastyczne córki.
Igor Hrywna
„Zanim wymyślono Warmię i Mazury. Przewodnik turystyczno-historyczny”
Dywity, 2022, nakładem autora. 287 stron, twarda oprawa.
Fot. A.Kulik/Radio Olsztyn
Dywity, 2022, nakładem autora. 287 stron, twarda oprawa.
Fot. A.Kulik/Radio Olsztyn
Zdjęcia lokomotów: Bundesarchiv, Bild 102-11902 / Georg Pahl / CC-BY-SA 3.0; Bundesarchiv, Bild 183-R98029 / CC-BY-SA 3.0
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez