Mariusz Stępka: Kolekcjoner wspomnień

2023-01-05 12:00:00(ost. akt: 2023-01-05 14:58:11)

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Łowca autografów i kolekcjoner pamiątek - te określenia jak ulał pasują do Mariusza Stępki z Iławy. Choć sam uważa, że najcenniejsze w jego kolekcji są po prostu... wspomnienia.

- Czy często pan wyjeżdża w poszukiwaniu "sław"?


- Wszystkie do Iławy nie przyjeżdżają (śmieje się). Ale muszę zaznaczyć, że sporo przyjeżdża i wiele autografów zdobyłem na miejscu, w Iławie. Skoro trwa przebudowa Uranii, zespół AZS gra u nas. Przez cały poprzedni sezon chodziłem na mecze i mam podpisy na piłce wszystkich reprezentantów Polski, mistrzów olimpijskich, często także m.in. Paweł Papke. Piłki śmiało można dotykać, pisak był specjalny. Zresztą staram się być przygotowany i mieć ze sobą zawsze coś, na czym artysta może się podpisać: płytę, książkę, w ostateczności nawet koncertową setlistę. Kartkę? Niekoniecznie. Z szacunku do artystów, których przecież proszę, by mi oddali kawałek siebie.

Chociaż zdarza się, że nie jestem przygotowany. Kiedyś jednak byłem w iławskim empiku i niespodziewanie spotkałem Katarzynę Grocholę z córką, Dorotą Szelągowską. Jak tu teraz wykorzystać ten moment? Biegnę do półki, znajduję książkę, zabieram! Panią za ladą proszę o jakikolwiek pisak, a ona do mnie: "Ale pan zapłaci?".

- Od Witolda Paszta, wokalisty grupy Vox, dostał pan podpis krótko przed jego śmiercią...


- Rzeczywiście, i wiele mam takich autografów od artystów już nieżyjących. Zdążyłem... Mam wiele autografów artystów, których już nie ma. Moje hobby już trwa kilka dobrych lat, sam też nie jestem najmłodszy (śmieje się).
Kilka razy spotkałem się też ze Zbigniewem Wodeckim. Zazwyczaj pisał dedykacje. Tu mam czarną płytę z jego podpisem, bez dedykacji (może na małym singlu miejsca było za mało?), złożonym w Siemianach. O, tam, na festiwalu, też wiele gwiazd spotkałem.

- Bywa, że umawia się pan na spotkanie? Czy raczej spontanicznie podchodzi pan do artysty?


- Staram się do artystów docierać w różny sposób, w różnych miejscach. Mam w głowie wiele anegdot, wiele wspomnień bardzo przyjemnych chwil... Niczego nie robię na siłę, to ma być przyjemność. Z reguły robię to przy okazji wydarzeń, głównie koncertów. Łączę przyjemne z pożytecznym, bo bardzo lubię muzykę, zwłaszcza na żywo. Często jeżdżę na koncerty, a moja pasja zaczęła się właśnie od muzyki. Dopiero potem dołączyło zbieranie autografów. Faktycznie, zdarza się, że sam aranżuję spotkanie. Niezwykle mile wspominam spotkanie z Jarosławem Szlagowskim, byłym perkusistą Oddziału Zamkniętego i Lady Pank, który zgodził się na moje zaproszenie. Spotkaliśmy się w warszawskiej restauracji, wypiliśmy kawę, porozmawialiśmy. Zbieram też autografy nie osobiście, a za pośrednictwem poczty. Jeśli zdobędę pewny adres, wysyłam list z prośbą, zazwyczaj otrzymuję podpisane zdjęcie gwiazdy. A często sam robię zdjęcia gwiazdom, które podsuwam do podpisania przy następnej okazji. Czasem zapraszają mnie, czy też nas, niektórych fanów, za kulisy, na backstage. Trafiamy czasem w środek imprezy, a czasami spotykamy się z artystą pijącym herbatę. Zresztą teraz też łatwiej z innymi fanami utrzymywać kontakt, jest przecież internet. W ten sposób też wymieniamy informacje: kogo gdzie będzie można zastać, kto chętnie spotyka się z fanami itd.

- Proszę wybaczyć niedyskretne pytanie: czy pan mieszka sam?


- Żona i córka żyją troszeczkę moją pasją... Rozumieją to i akceptują, że często mnie nie ma w domu. Mam tego wszystkiego sporo w domu i czasem jest problem z pomieszczeniem się. Sporo tych perełek jest i niczego nie chciałbym się pozbywać. Zresztą dla każdego co innego jest "perełką". Ale zdarza się, że biorę autograf od kogoś, kogo muzyki sam nie słucham. Tak było z Zenkiem Martyniukiem. Wszystkie jego autografy przekazałem na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i poszły w licytacjach za grube pieniądze. Natomiast dla siebie bym nie wziął. Nie wszystko mnie interesuje, na przykład świat polityki. Aczkolwiek kilka zdobyczy mam: na przykład prezydenta Lecha Wałęsy.

- Dziś, nie mając przy sobie niczego do pisania, podczas spotkania z idolem można sobie zrobić zdjęcie. Ale pan zaczynał w czasach analogowych...


- I rzeczywiście wówczas nie zależało mi do końca na zdjęciach z artystami, bo ktoś musiałby mi je zrobić. Potem trzeba by je wywołać. A dziś świat jest mniejszy z powodu łączy internetowych. I nawet zdjęcie z ogólnodostępnych baz można pobrać.

- Czy zdarzyło się, że ktoś panu odmówił autografu?


- Artyści to zazwyczaj bardzo mili ludzie i zdają sobie sprawę, że to część ich pracy. Zazwyczaj więc nie ma problemu. Natomiast miałem taką sytuację, której nie mogę odżałować. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał okazję spotkać ponownie Herbiego Hancocka. Niestety, autografu nie uzyskałem, choć już trzymałem przed nim jego płytę. Stwierdził, że za dużo ludzi. Jestem wyrozumiały, po koncercie przecież na pewno się jest zmęczonym. Do tego czasem menadżer powie, że już koniec. Taka praca. Doceniam to, że możemy w ogóle tych muzyków oglądać na scenie, a do tego czasem jeszcze wyjdą do fanów. Bardzo to doceniam.

- Pana kolekcja trochę się marnuje, bo jej pan nie wystawia.


- Podejrzewam, że takich kolekcji w naszych domach znalazło by się sporo. Może niekoniecznie autografy, bo co człowiek to inna historia, inne zainteresowania. Ja swojej kolekcji nie ukrywam. Jeśli ktoś chce ją zobaczyć, to zapraszam. Autograf to taki smaczek dla mnie, kiedy podniosę pokrywę gramofonu i położę płytę. Jej okładkę odkładam na sztalugę malarską i kontempluję. Według mnie autografy to taka ozdoba moich płyt.

Edyta Kocyła-Pawłowska