Nowy model powstrzymywania Rosji i zaangażowania Ameryki. "Obowiązki sojusznicze muszą ulec zmianie"
2023-01-04 22:47:52(ost. akt: 2023-01-04 22:54:46)
W środowisku amerykańskich ekspertów strategicznych zaczyna się dyskusja, którą winniśmy uważnie obserwować. Koncentruje się ona na wnioskach, jakie już można wyciągnąć z wojny rosyjsko – ukraińskiej oraz na poszukiwaniu odpowiedzi jak wyglądało będzie europejskie środowisko bezpieczeństwa w najbliższych latach, z jakiego rodzaju modyfikacjami będziemy mieć do czynienia i w jaki sposób, w związku z tym, kształtować się winna amerykańska polityka sojusznicza.
Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych
Frank Hoffman, pracownik naukowy Institute for National Strategic Studies zastanawia się w specjalistycznym portalu War on the Rocks, jak dotychczasowy przebieg wojny, obserwowane zmiany w taktyce i sztuce operacyjnej, i skuteczność nowych rodzajów broni, wpłynąć winny, w dłuższej perspektywie, na priorytety w zakresie bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.
Punktem wyjścia dla jego rozważań, jest kilka fundamentalnych, choć nadal dyskusyjnych, spostrzeżeń na temat skutków wojny. Po pierwsze Hoffman jest zdania, iż dotychczasowy przebieg konfliktu obnażył rzeczywisty potencjał rosyjskiej armii. Z pewnością nie jest ona najnowocześniejszą, ani najlepszą na świecie, jak wielu, do 24 lutego, twierdziło. Drugim istotnym wnioskiem, który już można wyciągnąć, jest ten, że w odwiecznej debacie toczonej w środowisku ekspertów wojskowych, którzy zastawiają się co we współczesnej wojnie jest ważniejsze, obrona czy atak, szala zdecydowanie przechyla się na rzecz obrony. Nie znaczy to, że tak będzie zawsze, ale obecnie i zapewne jeszcze przez klika, może kilkanaście lat, obrona będzie miała przewagę. Jest to skutkiem już mającej miejsce ewolucji technologicznej. Przeciwnika można łatwiej wykryć nawet na znaczne odległości a precyzyjne środki oddziaływania ogniowego powodują, że można go też zdecydowanie łatwiej i taniej niż w przeszłości zniszczyć. Hoffman ma oczywiście świadomość umowności podziału na broń ofensywną i defensywną, bo czołg czy rój dronów, jak pisze, może być używany zarówno w ataku jak i w obronie, ale nie zmienia to ogólnego trendu ewolucji współczesnej wojny.
"Na koniec należy zauważyć, że technologia wojskowa jest stosowana w określonym kontekście. Czarno-białe rozróżnienia mogą przynieść efekt przeciwny do zamierzonego. Z pewnością wszechobecność i relatywnie niski koszt technologii obserwacji i namierzania celów będą w dającej się przewidzieć przyszłości faworyzować precyzyjne uderzenia i niszczenie celów nad wojną manewrową. To wspierałoby defensywną linię myślenia. (…) Krótko mówiąc, technologia zmienia charakter konfliktu i obecnie w wielu sytuacjach daje przewagę obronie" — argumentuje.
Wojna na Ukrainie pokazała, że świadomość sytuacyjna, rozpoznanie pola walki, zdolność do opracowania w czasie rzeczywistym strumieni informacji zbieranych przez różne sensory, daje przewagę broniącej się, często słabszej, stronie. Może ona efektywnie niszczyć precyzyjnymi uderzeniami łatwe do wykrycia główne platformy bojowe przeciwnika. Chodzi tu oczywiście m.in. o czołgi, które w tych nowych realiach muszą i są już inaczej niż w przeszłości używane, będąc bardziej odsuniętymi od linii bezpośredniego starcia. Oczywiście amerykański ekspert przestrzega przed myśleniem zero – jedynkowym, w kategoriach czarno – białe. Nie dowodzi, że czołgi na współczesnym polu walki będą nieprzydatne, argumentuje jedynie, iż zmienia się sposób ich użycia, wielkość formacji, ewolucji będzie podlegać też wyposażenie. Utrzymają one w przyszłości swe znaczenie, ale działania ofensywne będą inaczej prowadzone. Zresztą Rosjanie już zmienili na Ukrainie, swą taktykę w tym obszarze. W jego opinii ewolucja, którą obserwujemy – wzrost znaczenia rozpoznania, systemów bezzałogowych, w tym działających w rojach, broni precyzyjnego rażenia, również ręcznych wyrzutni zmienia przede wszystkim relacje nakłady – efekty, przesuwając uwagę planistów wojskowych na rzecz obrony. Dlaczego? Z prostego powodu. Otóż jak argumentuje „operacje bojowe na Ukrainie dostarczają dowodów na to, że systemy takie jak Javelin, lekka broń przeciwpancerna nowej generacji (bardziej znana jako NLAW) i Switchblade 600, które zasługują na rozważenie w debacie na temat bardziej efektywnych strategii inwestycyjnych. Za jeden nowoczesny zachodni czołg można kupić 10 wyrzutni i 100 rakiet. Koszty cyklu życia czołgu — szkolenie, transport sprzętu, tankowanie i konserwacja — znacznie komplikują to porównanie. NATO powinno dążyć do nałożenia takich kosztów na przeciwników, a nie na siebie”.
Ewolucja technologiczna premiowała będzie nowoczesne i tanie systemy zdolne do rażenia przeciwnika, osłabiając jednocześnie jego zdolność do prowadzenia działań ofensywnych. To dlatego Hoffman twierdzi, że w Pakcie Północnoatlantyckim, w obliczu zagrożenia ze strony Rosji, winniśmy stawiać na systemy określane z grubsza mianem defensywnych. Nie oznacza to wezwania do pozbywania się czołgów, ale jednak priorytetem winna być rozbudowa systemów określanych z grubsza mianem defensywnych (obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa, rozpoznanie, systemy rakietowe etc.) kosztem ofensywnych. To zresztą nie jedyny priorytet, bo amerykański ekspert dowodzi na podstawie ukraińskich doświadczeń, iż państwa europejskie winny co najmniej trzykrotnie zwiększyć swe zapasy amunicyjne i w równie ambitny sposób zwiększyć zdolności produkcyjne w tym zakresie. Dopiero kiedy państwa europejskie będą w stanie produkować tak dużo amunicji, że Rosja nie będzie w stanie nawet zbliżyć się do tego rodzaju wydolności, odstraszanie Moskwy, przekonuje Hoffman, uzyska nowy wymiar. Ale to nie jedyny obszar jego rozważań.
Potencjał Rosji po wojnie
Otwarcie stawia pytanie o zdolności Rosji do odbudowy jej potencjału militarnego już po zakończeniu wojny na Ukrainie. Ma to fundamentalne znaczenie jeśli projektujemy system obrony europejskich członków NATO i amerykańską projekcję siły w naszym regionie. Jeśli bowiem uznać, iż Rosja będzie w stanie szybko odtworzyć swe zdolności wojskowe, to wzmocnieniu ulega argument na rzecz zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej na wschodzie a nawet przekształcenia jej z rotacyjnej w stałą. Jeśli jest odwrotnie, to wówczas Ameryka, planując i programując kształt swych sił zbrojnych może myśleć o innym wymiarach wspólnego bezpieczeństwa. Nie chodzi o strategiczne porzucenie Europy, bo nikt poważny tego nie planuje, ale czym innym jest rozbudowa obecności w zakresie sił lądowych a czym innym wspieranie sojuszników w niektórych, najbardziej zaawansowanych, domenach. I tu Hoffman stawia ciekawą tezę. Otóż jego zdaniem europejscy członkowie NATO już obecnie mają łącznie potencjał gospodarczy, który jest 10 krotnie większym od rosyjskiego. Jeśli chodzi o demografię, to Europa jest trzykrotnie silniejsza, nawet jeśli nie brać pod uwagę jakości (poziom wykształcenia, stan zdrowia, motywacja). Zatem jeśli uprawnioną jest teza, że w najbliższych latach będziemy mieli do czynienia z technologiczną rewolucją na polu walki, to potencjał „europejskiego NATO” jest wystarczający aby „uciec Rosji”, nie pozwolić jej na uzyskanie przewagi. Przemawia to za utrzymaniem sankcji, które winny tłumić rosyjskie zdolności do gospodarczej i w konsekwencji militarnej, odbudowy, ale również jest argumentem na rzecz zmiany amerykańskiego myślenia o tym, jak bronić Europy. Hoffman jest przeciwnikiem znacznego zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w Europie, choć popiera kroki podjęte przez Bidena po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jego zdaniem zwiększenie amerykańskiego kontyngentu było i jest działaniem tymczasowym, motywowanym głównie politycznie. Chodzi bowiem o rozwianie obaw niektórych sojuszników, którzy wypowiedzi Donalda Trumpa, odczytywali w kategoriach groźby „porzucenia Europy”. Jednak nie oznacza to opcji na rzecz stałego zwiększenia amerykańskiego zaangażowania, również i z tego względu, że taki ruch, jak argumentuje amerykański ekspert, który nota bene ma wątpliwości co do wiarygodności niemieckich deklaracji w sprawie zwiększenia wydatków na obronność, może doprowadzić do powrotu strategii „pasażera na gapę”.
A zatem zarówno ewolucja współczesnego pola walki, wzrost znaczenia systemów potocznie określanych mianem defensywnych, jak i skala strat rosyjskich, skłania Hoffmana do tezy, iż Europa może dać sobie radę.
"Podsumowując: Zachód ma wiele systemowych przewag nad Rosją: demografię, edukację, doświadczenie personelu wojskowego w złożonych operacjach, zaawansowaną technologię wojskową, dostęp do kapitału i względny brak korupcji. Potencjał gospodarczy Rosji jest poważnie ograniczony, ale jeszcze się nie wyczerpał. Biorąc pod uwagę ogromną skalę strat i ewidentny rozkład wewnętrzny, wszelkie środki, które Rosja będzie mogła zainwestować, będą potrzebne do naprawy jej obecnego wyposażenia, uzupełnienia wyczerpanych zapasów amunicji i budowy sił zbrojnych jutra. Rosyjski przemysł obronny będzie przez pewien czas poważnie ograniczany przez sankcje i będzie tracił kapitał fiskalny i intelektualny. Przewiduje się, że jego ambitne plany dotyczące myśliwców piątej generacji i zaopatrzenia w lotnictwo bojowe na poziomie równorzędnym zostaną odroczone do czasu odzyskania zdolności produkcyjnych i zapasów rakiet, co jest mało prawdopodobne w tej dekadzie. Pekin nie zrekompensuje też ewidentnych braków Moskwy w planowaniu operacyjnym, sile roboczej i rozwoju personelu" — argumentuje.
Rosja będzie nadal państwem agresywnym i groźnym, dążącym do destabilizacji kontynentu i narzucenia innym państwom swych celów politycznych, ale jej możliwości będą relatywnie mniejsze.
Amerykanie w Europie
Nie ma zatem potrzeby, argumentuje Frank Hoffman, aby rozbudowywać w Europie amerykańską obecność wojskową, ale nie oznacza to, że sami Europejczycy nie powinni zrobić więcej dla wzmocnienia tych korzystnych tendencji. I to jest, jak się wydaje clou, jego rozważań. Stany Zjednoczone bez obawy o załamanie się zdolności NATO do odstraszania będą mogły skoncentrować się na tych zdolnościach, które będą w przyszłej wojnie decydowały, także powinny kontynuować wspieranie europejskich sojuszników w niektórych domenach, ale całą resztę najbardziej zagrożone państwa NATO winny wziąć na siebie. A zatem amerykańskie rozważania o „śmierci czołgu” odczytywać winniśmy nie jako wezwanie do redukcji potencjału w tym zakresie, ale jako wyraźny sygnał, iż nie jest to priorytet Waszyngtonu. A zatem jeśli chcemy mieć zdolności, to musi to stać się w wyniku naszych wysiłków, a nie zwiększenia sojuszniczego zaangażowania.
Amerykańskie zaangażowanie na Ukrainie jest, jak dowodzi Hoffman, dobrym przykładem tego jak w przyszłości winno wyglądać wsparcie Stanów Zjednoczonych dla sojuszników. Nie należy tego odczytywać literalnie. Amerykański ekspert nie proponuje przyjęcia doktryny o niezaangażowaniu sił Stanów Zjednoczonych w razie ewentualnego konfliktu, jednak dość czytelnie formułuje priorytety. Pisze, że:
"zamiast grozić Rosji siłami pancernymi aż do jej granicy, bardziej defensywna orientacja najlepiej pasuje do strategii powstrzymywania w tej epoce. Przejście na strategię powstrzymywania nie wymaga formacji manewrowych z ciężkimi czołgami ani dużej liczby ciężkich holowanych systemów artyleryjskich. Zamiast tego opiera się na zdolności do przeprowadzenia znaczących ostrzałów precyzyjnych, w tym artyleryjskich systemach rakietowych o wysokiej mobilności i samobieżnej artylerii precyzyjnej. Oprócz wyraźnego wzmocnienia odstraszania, pakiet inwestycyjny, który odstrasza, ale nie zaostrza dylematów bezpieczeństwa Putina, ma większą wartość niż odtwarzanie bitew pancernych z II wojny światowej. Na poziomie strategicznym istnieje szansa na transformację, aby wesprzeć inteligentniejszą, zrównoważoną i bardziej opartą na współpracy obronę Europy. Tej szansy nie należy zmarnować, zwłaszcza że opracowywany jest „Nowy Model Sił” NATO. (…) Europejscy członkowie NATO powinni być w stanie objąć przywództwo w wielu obszarach, w tym w liczniejszych i lepszych siłach lądowych, i nie wymagać dużego wkładu lub wzmocnienia ze strony USA dla każdej funkcji bojowej. Ukraina stanowi przekonujący przykład tego, jakie korzyści daje dysponowanie przez Stany Zjednoczone arsenałem, z którego mogą korzystać sojusznicy lub partnerzy. Pomoc w zakresie bezpieczeństwa jest cennym elementem strategii USA, ale nie jest uniwersalnym szablonem ani przyszłym amerykańskim sposobem prowadzenia wojny".
„Obowiązki sojusznicze muszą ulec zmianie”
Mamy zatem do czynienia z kolejnym głosem amerykańskiego eksperta, który postuluje dwustopniowe zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w obronę NATO oraz powstrzymywanie Rosji. Główny ciężar miałby spoczywać na państwach europejskich, bezpośrednio zagrożonych rosyjską agresją, zaś Waszyngton miałby w tym układzie być wiarygodnym, ale jednak, nieco zdystansowanym partnerem. Różnica nie jest w tym wypadku wielka, mowa raczej o wspieraniu i to istotnym wysiłków państw europejskich, ale jednak nie ma mowy o gwarantowaniu bezpieczeństwa, bo to by oznaczało zgodę na ponoszenie głównych ciężarów wojny. Jeśli ktoś wyobrażał sobie ewentualną obronę wschodniej flanki NATO w kategoriach pierwszej Wojny w Zatoce, to refleksje Franka Hoffmana, pozbawią go tych złudzeń. Mamy po prostu inne czasy, inne wyzwania i inne potencjały, co oznacza, że i obowiązki sojusznicze muszą ulec zmianie.
Marek Budzisz
Źródło: wPolitye.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez