Kuchnia Kresów bogata w tradycje i zwyczaje
2022-12-25 16:00:00(ost. akt: 2022-12-23 14:31:49)
W Wigilijny wieczór ojciec zabierał nas do obory i do stajni. Był wyjątkowym gospodarzem, bo tylko on słyszał, jak jego kobyłka mówi ludzkim głosem – wspomina z uśmiechem pani Maria, która ponad 70 lat temu przybyła na Mazury z Kresów Wschodnich.
Na Kresach Wschodnich kultywowano stare obyczaje, które dla nas są dziś tradycją odziedziczoną po dziadkach i pradziadkach. Wielu mieszkańców Warmii i Mazur ma kresowe korzenie, choć nie wszyscy o tym wiedzą lub pamiętają. Kresowe tradycje świąteczne splotły się z tradycjami innych regionów Polski. Niezależnie od tego, skąd na „ziemie odzyskane” przybyli nowi mieszkańcy, to wszyscy w wyjątkowy sposób przygotowują się do Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia.
Słonina na 5 palców
- Matka nie dawała nam jeść i musieliśmy pościć. I tak w każdy piątek podczas adwentu aż do Wigilii. Dlatego nie mogliśmy doczekać się kolacji wigilijnej. Ale to był wspaniały czas. Pamiętam, że ojciec bił barana i prosiaka. Mięso suszyło się na hakach, trochę wędziło się w piecu palonym drewnem. Większość mięsa obficie się soliło i wkładało do kufra na strychu. Lodówek wtedy nie mieliśmy. Matka robiła najsmaczniejsze we wsi kiełbasy. Sąsiedzi dopytywali czy świniak udany był, a ona odpowiadała, że miał słoninę na pięć palców, co oznaczało, że prosię było dobrze odchowane - wspomina przygotowania świąteczne Maria Tumilewicz, która tuż po wojnie jako dziecko przybyła wraz z czterema braćmi i rodzicami spod Grodna na Mazury osiedlając się pod Kętrzynem, gdzie się wychowała. - Zdarzało się nam jeszcze przed świętami odkroić takiej dojrzewającej szynki i zjeść bez chleba, ojciec nas ganiał, ale smak ten pamiętam do dziś. Trzy dni przed świętami matka piekła pyszne ciasteczka oraz kilka bochenków chleba. Ojciec gotował nam słodki kisiel z owsa. Ależ to zajadaliśmy. Wspomnienia smaków, zapachów, panującej wówczas atmosfery wracają...
- Matka nie dawała nam jeść i musieliśmy pościć. I tak w każdy piątek podczas adwentu aż do Wigilii. Dlatego nie mogliśmy doczekać się kolacji wigilijnej. Ale to był wspaniały czas. Pamiętam, że ojciec bił barana i prosiaka. Mięso suszyło się na hakach, trochę wędziło się w piecu palonym drewnem. Większość mięsa obficie się soliło i wkładało do kufra na strychu. Lodówek wtedy nie mieliśmy. Matka robiła najsmaczniejsze we wsi kiełbasy. Sąsiedzi dopytywali czy świniak udany był, a ona odpowiadała, że miał słoninę na pięć palców, co oznaczało, że prosię było dobrze odchowane - wspomina przygotowania świąteczne Maria Tumilewicz, która tuż po wojnie jako dziecko przybyła wraz z czterema braćmi i rodzicami spod Grodna na Mazury osiedlając się pod Kętrzynem, gdzie się wychowała. - Zdarzało się nam jeszcze przed świętami odkroić takiej dojrzewającej szynki i zjeść bez chleba, ojciec nas ganiał, ale smak ten pamiętam do dziś. Trzy dni przed świętami matka piekła pyszne ciasteczka oraz kilka bochenków chleba. Ojciec gotował nam słodki kisiel z owsa. Ależ to zajadaliśmy. Wspomnienia smaków, zapachów, panującej wówczas atmosfery wracają...
Do wieczerzy zasiadano wraz z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdy. Przed rozpoczęciem posiłku gospodarz domu czytał Ewangelię o Narodzeniu Pańskim. Potem następowało dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń. Stół przykrywano białym lnianym obrusem, a pod nim kładziono siano. Na stole zawsze było dodatkowe miejsce oraz nakrycie dla nieoczekiwanego gościa. Wszystkie potrawy musiały być postne. Według tradycji musiała być ich nieparzysta liczba. Na stole wigilijnym musiały znaleźć się płody rolne i leśne oraz z okolicznych wód. Przyrządzano więc potrawy z grzybów, orzechów, miodu, kasz, roślin strączkowych i oleistych, zbóż, jarzyn, owoców i oczywiście z ryb. Podczas wigilijnej wieczerzy należało spróbować każdej potrawy, aby zapewnić sobie dostatek w nadchodzącym roku.
- W dzień Wigilii ojciec przynosił ze stodoły siano pod obrus. Moi bracia przynosili z lasu najpiękniejsze drzewko, które stroiliśmy ozdobami, jakie wcześniej przygotowaliśmy. Były to papierowe łańcuchy, suszone owoce, czasami cukierki. Prezentów pod choinką nie było, ale jedzenia nam nie brakowało, jak to na wsi. Kury, kaczki gęsi, świnie, barany, krowy, sad. A niedaleko był las i rzeka. Mak musieliśmy sami kręcić i śledzie kupić. Na naszym stole zawsze była kutia, pierogi z kapustą i grzybami, ryba, śledzie z cebulką, barszcz i kompot z suszonych owoców. Do dziś tak samo przygotowuję kolację wigilijną. A w święta tradycyjnie musi być bigos – twierdzi pani Maria wspominając rodzinny dom, obecnie mieszkanka Giżycka.
Pasterka i kolędowanie
Po wieczerzy wigilijnej, która dla wielu dorosłych była jedynym posiłkiem tego dnia, następował czas śpiewania kolęd oraz odwiedziny w oborze i stajni, gdzie dzieci sprawdzały, czy zwierzęta mówią ludzkim głosem. Potem wszyscy udawali się na Pasterkę.
Po wieczerzy wigilijnej, która dla wielu dorosłych była jedynym posiłkiem tego dnia, następował czas śpiewania kolęd oraz odwiedziny w oborze i stajni, gdzie dzieci sprawdzały, czy zwierzęta mówią ludzkim głosem. Potem wszyscy udawali się na Pasterkę.
- Do dziś pamiętam, jak odmroziłam sobie nogi. Do kościoła mieliśmy około trzech kilometrów. Na Pasterkę chodziliśmy pieszo z chłopakami z wioski. Jednej zimy miałam piękne białe śniegowce. Niestety były gumowe, a mróz tej nocy był srogi. Z trudem wróciłam do domu. Na odmrożonych nogach się skończyło. Po powrocie zjadłam tłuściutkiej kiełbasy prosto z kija, na którym się suszyła. Do dziś z przyzwyczajenia podsuszam sobie kawałek kiełbaski na grzejniku – opowiada pani Maria, dziś 76-letnia aktywna seniorka.
Wigilia była dniem, z którym wiązało się niegdyś wiele przesądów i wróżb. Dotyczyły one pogody, spotykanych osób, wykonywanych czynności, zachowania zwierząt. Zwyczaj kultywowany nadal w wielu domach to ten związany z pierwszym wigilijnym gościem, którym jeśli był mężczyzna, oznaczało to szczęście, zaś wejście kobiety jako pierwszej wróżyło kłótnie i choroby. Natomiast kolędowanie trwało kilka dni.
- W święta wszyscy sąsiedzi z wioski się odwiedzali, przynosili swoje potrawy, dzielili się tym ,co kto miał. Prawie każda rodzina pochodziła z innych stron, więc sąsiedzi snuli ciekawe opowieści, a gospodynie przekazywały sobie przepisy, choć zawsze jeden lub dwa składniki pozostawały tajemnicą. Ale ciasto drożdżowe z rodzynkami najsmaczniejsze robiła moja mama. A jak śpiewała! W całej wsi słychać było. To był najszczęśliwszy czas mojego dzieciństwa. Święta z rodziną – dodaje pani Maria. - Takich Świąt Bożego Narodzenia wszystkim życzę…
Renata Szczepanik
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez