Jak to się stało, że dzienniki Janiny Turek, gospodyni domowej, trafiły do muzeum?

2022-11-24 17:10:00(ost. akt: 2022-11-23 15:36:26)
Dzienniki Janiny Turek, 1943–2000, fot. R. Sosin. Kolekcja MOCAK-u. 
Zakup dzienników Janiny Turek został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dzienniki Janiny Turek, 1943–2000, fot. R. Sosin. Kolekcja MOCAK-u. 
Zakup dzienników Janiny Turek został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Autor zdjęcia: R. Sosin




O jej zeszytach powstał reportaż, spektakl teatralny, praca magisterska.
 Jak to się stało, że dzienniki Janiny Turek, gospodyni domowej, trafiły do muzeum? Rozmawiamy o tym z Moniką Kozioł, kuratorką wystawy ”Janina Turek. Życie zapisane w 745 zeszytach” w Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie.
— Jak to się stało, że pamiętniki Janiny Turek trafiły do księgi Rekordów Guinnessa?
— Jej córka, Ewa Janeczek, po śmierci mamy w 2000 roku znalazła w mieszkaniu kilkaset zeszytów. Po ich przejrzeniu zgłosiła je do księgi rekordów Guinnessa. Zostały wpisane w kategorii „najdłużej prowadzony dziennik”.


— Ile czasu prowadziła swoje zapiski Janina Turek?
 
— 57 lat — od 1943 do 2000 roku. Nie były to zwykłe pamiętniki. Raczej dzienniki, zbiór faktów, fascynująca opowieść o codzienności. Pokazują, jak wyglądało jej życie w Krakowie, tu się urodziła, tu zmarła. 


— Janina Turek była gospodynią domową, a jednak jej zeszyty trafiły do Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK.
— Duża w tym zasługa córki Janiny Turek. Gdy znalazła bruliony, nie miała świadomości, z czym się mierzy. Wcześniej ani ona, ani nikt z rodziny nie wiedział, że mama prowadzi jakieś zapiski. Gdy zobaczyła je ułożone w szafach, przypomniała sobie komentarze mamy: „Gdybym mogła wziąć te zeszyty na tamten świat”, albo pytania o nazwiska niektórych osób, które przyszły do jej dzieci z wizytą, i mówiła „To sobie zapiszę”. Te luźno rzucane komentarze wróciły do córki i nabrały sensu. Gdy przejrzała zwykłe, szkolne zeszyty w linię, zobaczyła niezwykle systematyczne prowadzone notatki, podzielone na kategorie, zastosowane kody kolorystyczne. Zaskoczyła ją liczba zeszytów — było ich 745 i czas pisania — prawie 60 lat. Ostatni zapis pani Janina zrobiła kilka godzin przed śmiercią. W kategorii „obejrzane” napisała, co widziała w telewizji. Pani Ewa zainteresowała zeszytami Mariusza Szczygła, który napisał reportaż o Janinie Turek. Sprawa dzienników stała się głośna. W 2016 roku trafiły do naszego muzeum.

Kuratorka wystawy Monika Kozioł
Fot. R. Sosin
Kuratorka wystawy Monika Kozioł
—  Marzeniem autorki było ”zabranie ich na tamten świat”, ale stało się inaczej — „ten świat” podziwia jej fenomen.
— W muzeum dostały nowe życie — są poddawane digitalizacji i, jak każdy eksponat, opiece konserwatorskiej. Zyskały dzięki temu inny wymiar — są przedmiotem badań. Kiedy przygotowywałam wystawę, zwróciłam uwagę na ich warstwę wizualną. Pani Janina pisała najczęściej piórem, niebieskim atramentem, stosowała bardzo rygorystyczny kod kolorystyczny. Dany rok podkreślała wybranym kolorem, który powtarzał się co 10 lat. Jeśli rok 1943 miał kolor czerwony, potem także — 1953, 1963, 1973 itd. Oprócz koloru czerwonego stosowała także kolor zielony, pomarańczowy, niebieski, różowy, fioletowy, żółty, brązowy, jasnozielony oraz czarny.
 Trzema liniami podkreślała nazwy kategorii na stronach tytułowych. Podzieliła swoje pamiętniki na kategorie, miała ich 36! Były to m.in.— lektura, kino, menu, korespondencja, noclegi, gościny, rzeczy znalezione (np. grzebień z brakującymi zębami, gumka recepturka, kawałeczek węgla), telefony odebrane, telefony dzwonione, spacery dalsze. Była też bardzo precyzyjna w nanoszeniu poprawek: misternie zaklejała drobne błędy, potem starannie wpisywała właściwą literę czy wyraz. 


— Cała kolekcja trafiła do muzeum?
 
— Nie. Pocztówki, które adresowała do siebie, ale ich nie wysyłała, są nadal własnością rodziny. Kilka, wypożyczonych, pokazujemy na wystawie. Nie są to suche informacje, kartki są naturalnym przedłużeniem pamiętników, które prowadziła przed wojną. Pocztówki do samej siebie mają prywatny charakter, są osobistym komentarzem, odnoszą się do niej, do jej rodziny.
 

— Wspomniała pani o przedwojennym pamiętniku?

— Ten pamiętnik nastoletniej Janiny, pisany w innej formie, szczery, znalazła jej mama i zrobiła córce awanturę. Znalazła tam opis „orgii”. A był to… taniec z kolegami na stole. Janinę zgubiło złe użycie słowa „orgia”. Może zachowanie mamy, naruszenie prywatności nastolatki, spowodowało, że sięgnęła po inną formę — bardzo faktograficzną, suchą.


— O czym może świadczyć tak skrupulatne pisanie?
 Np., że na obiad zjadła żur biały z ziemniakami, gołąbek z perłówki i wołowego mięsa, a na deser była herbata i cwibak z orzechami i rodzynkami.
— Może to próba uzyskania kontroli nad codziennością? W pamiętniku wcześniejszym (1940-41) zastanawiała się, jak powinno wyglądać notowanie rzeczywistości. Pisze o ”męczących myślach” w swojej głowie, starała się znaleźć formę dla tego, co ją zajmowało.


— A jak wyglądało codzienne życie Janiny Turek?

— Przed wojną mieszkała z rodzicami w mieszkaniu na ul. Słonecznej (obecnie ul. Bolesława Prusa) w Krakowie. Niemcy wysiedlili ich stamtąd, miała trudne warunki życiowe, brakowało ogrzewania, nie mieli ciepłej wody. Jej plany i marzenia przekreślił wybuch wojny w 1939 roku, chciała studiować farmację, nie mogła. Chciała czytać, a Niemcy zamknęli bibliotekę publiczną. Dzienniki prowadzone przez tyle dekad, pokazują, że jednak nie była zwykłą gospodynią domową. Zapiski są zanurzone w codzienności, ale tak skrupulatne zapisywanie można uznać za… metafizyczne. Potrafiła odnotować, że wróbel przysiadł na parapecie. Przeglądając osobiste pocztówki, widać, że jej życie nie do końca było zgodne z tym, jak chciałaby żyć.


— Przeżywała też dramaty, ale o nich nie pisała.

— W 1943 roku jej mąż został aresztowany przez gestapo i osadzony w więzieniu na ul. Montelupich w Krakowie. Zbierała pieniądze, by go wykupić, a gdy zebrała żądaną sumę, okazało się, że wywieźli go do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Była wtedy w piątym miesiącu ciąży, czuła niepokój o Czesława. Jej brat zmarł w 1945 r., bo nie dostał leku.


— Czy w swoich „komunikatach” uwzględniała ważne życiowe sprawy?

— Dla nas zaskakujące jest to, że te ważne informacje umieszczała w w swoich zeszytach, nie opatrując ich jednak żadnym prywatnym komentarzem. Na przykład — powrót męża po wojnie odnotowała w kategorii „przyjęcia” — w lipcu 1945 jest świętowany „powrót Czesława Turka z obozu koncentracyjnego”. Na pierwszy rzut oka zdanie wydaje się suchym komunikatem, ale kategoria należy do wesołej, więc wskazuje na pozytywne uczucia, jakie się wiązały z tym wydarzeniem. Janina Turek pokazuje także swoje emocje wobec niektórych osób, podając często w nawiasie zdrobnienia —  o córce Ewie pisze Ewusia, Eweczka, o wnuczce — Lulu. Rozwód też się pojawia w dziennikach w 1958 roku w dziale „wizyty odbierane”, gdzie odnotowuje wizytę ławnika — który przyszedł w sprawie rozwodu. Badaczki jej zapisków zwróciły też uwagę, że datą graniczną jest ślub 22 listopada 1941 roku — dzień po jej 20 urodzinach. Przestaje być Aćką Gürtler, staje się Janiną Turkową i zmienia formę pisania — z pierwszej osoby na trzecią — wchodzi w nowy etap życia. Natomiast gdy rozwodzi się z mężem, zeszyty podpisuje panieńskim — Gürtler, chociaż formalnie nie zmienia nazwiska. Potem już nigdy nie wyszła za mąż. W zeszytach widać też, jak zmienia się język, odnotowuje partie brydża, w którego gra. Na początku pisze bridż, potem jest to brydż.


— Gdzie pracowała Janina?

— Do rozwodu zajmowała się domem, rodziną, po rozwodzie — jako kasjerka, potem w okienku na poczcie i jako sekretarka. Nie lubiła tych prac, te zajęcia nie były tym, co chciałaby robić. Czas wypełniała lekturami, bardzo lubiła czytać. Kategoria „lektura” — jest jedna z najdłużej prowadzonych przez panią Janinę. Jej ulubionym pisarzem był Jarosław Iwaszkiewicz, a powieścią — „Lolita”, najgłośniejsza książka Nabokova.



— Jak zapisanie tylu zeszytów udało się ukryć przed rodziną?

— Córka, pani Ewa, podkreśla, że była z mamą blisko i też zastanawiała się, jak sprytnie mama musiała ukrywać to, by nikt nie zobaczył procesu notowania. Tłumaczy to tym, że mama zawsze miała dla nich — trojga dzieci, bo pani Ewa miała dwóch braci — czas, także dla wnuków, znajomych. Nigdy ich zaniedbywała. A więc nie dostrzegali wysiłku, jaki wkładała w prowadzenie dziennika. Pani Ewa mówi, że mama była spontaniczną osobą — lubiła wycieczki, na które zabierała ją córka, często chodziły – bez wcześniejszego ustalenia — do kina. Odnotowane w kategoriach „wizyty”, „prezenty”, czy „telefony” wydarzenia potwierdzają dużą obecność rodziny i znajomych w jej życiu.


— W muzeum można oglądać nie tylko zeszyty, ale też na fotografiach autorkę.

— Obraz fascynującej kobiety, jaki wyłania się z dzienników i pocztówek potwierdzają zdjęcia pochodzące z archiwum rodzinnego. Najwcześniejsze pochodzi z lat 20., na ostatnim jest jej prawnuk z odnalezionymi dziennikami. Fotografie pokazują ją w prywatnych sytuacjach — jako spontaniczną osobę — w tańcu, wykonującą akrobacje, trochę w opozycji w stosunku do kobiety, z jaką mamy do czynienia w dziennikach.
 Zestawiamy zapiski z pocztówkami, można posłuchać wywiadu z córką, są zdjęcia. Biografia jednej osoby została przedstawiona poprzez różne media.


— Co panią zaskoczyło przy opracowywaniu zeszytów?

— Widać w Janinie wielką chęć zdobywania wiedzy, uzupełniania słownictwa. Oprócz kategorii „lektury” wprowadziła dodatkowo kategorię „słowniki”, gdzie wpisywała różne terminy razem z definicją. "Słowniki" często powstawały w zeszytach szkolnych, których wcześniej używali jej wnukowie, w wolnych przestrzeniach między tematami lekcji. Widać w tym szacunek do papieru.


— Czy pani Janina przetarła drogę do muzeum dzisiejszym blogerkom i influencerkom?

— Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Włączanie nowych elementów do zbiorów muzealnych (zwłaszcza „nieczystych”, wymykających się pewnym kategoriom ustalonym dla danej kolekcji) zawsze jest obarczone pewnym ryzykiem. Tak może być z blogerkami i influencerkami. Zawsze takie działania są weryfikowane przez czas. Dzienniki Janiny Turek przeszły ten „test” i idealnie nadają się do kolekcji muzealnej — są apoteozą codzienności, przykładem literatury minimalistycznej i dokumentem historii najnowszej. Wystawa w MOCAK-u, którą można oglądać do 19 lutego przyszłego roku, intryguje zwiedzających i budzi wiele pytań.


Beata Brokowska


Janina Turek w swoim spisie uwieczniła m.in. 15 786 posiłków z dokładnym opisem produktów, 84 523 osób widzianych mimochodem, 23 397 osób spotkanych przypadkowo, 36 822 osób, które ją odwiedziły, 1922 osób z którymi się umówiła, 38 196 rozmów telefonicznych, 44 453 otrzymanych prezentów, 26 683 prezentów ze szczegółowym opisem (np. polny kwiatek, jedna pomarańcza), 3 517 książek i czasopism, 70 042 filmów i programów TV.
źródło: wikipedia