Co stało się w Przewodowie i jak na to odpowiedzieć? "Musimy w tej sprawie mieć własne zdanie"

2022-11-17 20:20:00(ost. akt: 2022-11-18 10:35:55)

Autor zdjęcia: PAP/Jakub Szymczuk/KPRP

Co wiemy o wczorajszym incydencie w miejscowości Przewodów nieopodal Hrubieszowa? Po pierwsze Rosjanie wystrzelili wczoraj, atakując cele na Ukrainie, około setki rakiet, w tym manewrujących Kh-101 z bombowców strategicznych Tu-95. Jak powiedzieli mediom przedstawiciele władz w Kijowie, był to największy atak rakietowy wymierzony w Ukrainę po 24 lutego, kiedy rozpoczęła się inwazja. Uderzono głównie na obiekty infrastruktury krytycznej, przede wszystkim system energetyczny.
Planowano najprawdopodobniej zniszczyć jedyną czynną linię elektroenergetyczną łączącą systemy przesyłowe Polski i Ukrainy, która zapewnia możliwość zarówno eksportu energii przez Kijów, jak i importu, w sytuacjach krytycznych. Linia ta przebiega w odległości 4 do 5 km od Przewodowa, a po ukraińskiej stronie granicy w Dobrotvirsku (w linii prostej 44 km od Przewodowa) znajduje się węzeł przesyłowy, który, tak można przypuszczać, mógł być przedmiotem ataku.

Ważny jest tez kontekst rosyjskiego uderzenia. Otóż jak wiadomo w indonezyjskim Bali obradują przedstawiciele państw G20, do których w godzina porannych z wystąpieniem zwrócił się (zaproszony przez organizatorów) prezydent Zełenski. Przedstawił on 10 punktowy ukraiński plan pokojowy, którego jednym z elementów jest żądanie wycofania się Rosjan z Ukrainy i poszanowania integralności terytorialnej zaatakowanego sąsiada. Putin na Bali nie pojechał, nie przemawiał też do zgromadzonych a dodatkowo musiał przełknąć gorzką pigułkę, jaką dla Moskwy stało się przedstawione bez ogródek stanowisko Pekinu o niedopuszczalności wojny atomowej w Europie.

Nie odbiera to oczywiście Moskwie możliwości eskalowania w tym kierunku, ale znacznie zwiększa polityczne i w konsekwencji ekonomiczne koszty ewentualnego odwołania się przez Rosję do swego potencjału jądrowego. Po spotkaniu Joe Biden–Xi Jinping, które interpretowane jest w kategoriach deeskalacyjnych, jako manifestacja dążenia do znalezienia obszarów współpracy i podjęcie działań rozładowujących napięcie, perspektywa starcia, a przynajmniej zaostrzenia relacji między Waszyngtonem a Pekinem oddala się.

Dla Moskwy, zainteresowanej, wzrostem napięcia i rywalizacji, to bowiem może przyspieszyć polaryzację ładu międzynarodowego i decyzję Chin o wsparciu rosyjskiego wysiłku wojskowego, tego rodzaju uspokojenie, jest scenariuszem niekorzystnym, bo oznacza, że Rosja nie ma co liczyć na sojuszników, może nawet być przez nich skłaniana do rozpoczęcia rozmów pokojowych na niekorzystnych dla siebie warunkach. Niedługo wchodzi w życie embargo na rosyjską ropę wprowadzone przez państwa Unii Europejskiej, mówi się o price cap, czyli systemie ceny maksymalnej a dodatkowo o ograniczeniach w zakresie ubezpieczenia frachtu rosyjskiej ropy, o ile cena za surowiec przekroczy ustalone maksyma.

Już obecnie rosyjski budżet ma trudności, ale władze, póki co kontrolują sytuację w związku z nadal wysokim eksportem ropy (której produkcja spadła ok. 10 proc.) i utrzymującymi się cenami. Jednak przyłączenie się Chin i Indii do polityki w zakresie limitowania cen rosyjskich węglowodorów przeznaczonych na eksport, lub choćby odejście od dotychczasowej praktyki polegającej na zwiększaniu zakupów, jest w dłuższej perspektywie dla Moskwy niezwykle groźne. W takiej sytuacji nastąpił wczorajszy atak, którego skala, jak można przypuszczać ma zmusić Ukrainę do zmiany stanowiska w kwestii negocjacji z Moskwą, a państwa Zachodu „przekonać” iż eskalacja jest możliwa.

Trzeba kilka słów napisać o rosyjskich możliwościach eskalacyjnych. Pisałem już wielokrotnie, że obejmuje ona sygnalizację strategiczną, w ramach której Moskwa próbuje „przekonać” Zachód w kwestii własnej determinacji i gotowości prowadzenia wojny jeszcze przez długi czas a także tego, iż nie jest wykluczone jej rozszerzenie czy intensyfikacja. Prócz eskalacji wertykalnej, z którą już mamy do czynienia w związku z mobilizacją i posługiwaniem się przez Moskali szantażem nuklearnym dochodzi (te dwa poziomy wzajemnie się uzupełniają, a nie są wobec siebie alternatywami) również eskalacja horyzontalna, czyli geograficzne rozszerzenie konfliktu. I z tym też mamy do czynienia, choćby w Mołdawii, w której sytuacja podlega świadomej destabilizacji ze strony Rosji.

Perspektywa wciągnięcia do wojny Białorusi, a nawet państw z NATO jest również tego rodzaju sygnalizacją eskalacyjną. Warto pamiętać, że Stany Zjednoczone podtrzymują swą dotychczasową linię polityczną wobec wojny na Ukrainie, której elementem, a nawet fundamentem, o czym wielokrotnie mówił Jake Sullivan, jest unikanie eskalacji i przede wszystkim polityka niedopuszczenia do „wciągnięcia” NATO do wojny. To z tego m.in. powodu Waszyngton nie chce dostarczać Ukrainie rakiet o zasięgu umożliwiającym atakowanie celów w Rosji, a ostatnio odmówił dostarczenia Kijowowi dronów MQ-1C Gray Eagle.
poster

W ubiegłym tygodniu pojawiło się szereg informacji, mieliśmy do czynienia z wypowiedziami Marka Milleya, a także do pewnego stopnia również Jake’a Sullivana, mogących świadczyć o tym, że w części amerykańskiego establishmentu dojrzewa myśl o tym, że warto myśleć o negocjacyjnym zakończeniu wojny na Ukrainie, już teraz po wyzwoleniu Chersonia. Na początku tygodnia w Ankarze miało miejsce spotkanie między szefem CIA Burnsem a kierującym rosyjskim wywiadem wojskowy Sergiejem Naryszkinem. William Burns ma opinię pragmatyka, polityka skłonnego do szukania z Moskwą możliwości porozumienia się. Ostatnie deklaracje prezydenta Macrona, który już na Bali oświadczył, że „trzeba rozmawiać” też mogły być odczytane w Moskwie w kategorii sygnału o rysujących się podziałach w jednolitym do tej pory bloku sojuszników Ukrainy.

Państwa Europy Środkowej i Skandynawowie, o Bałtach nie zapominając, nadal utrzymują twarde stanowisko, co wyraźnie komunikowali w szeregu wystąpień publicznych przedstawiciele ich rządów. Pojawiła się zatem w obozie sojuszniczym Zachodu wyraźna różnica zdań co do tego jak dalej działać w przypadku Ukrainy. A tego rodzaju sytuacja uruchamia na Kremlu mechanizm którego celem jest pogłębienie różnic i ewentualnych pęknięć, przez działania eskalacyjne, zaostrzające sytuację.

Jak napisała pod koniec września Fardida Rustamova, rosyjska niezależna dziennikarka zajmująca się analizowaniem sytuacji na szczytach rosyjskiej władzy, „Putin zawsze eskaluje”, zwłaszcza jeśli uważa, że przeciwnicy wykazują oznaki słabości, zwątpienia czy pojawiają się różnice zdań, które można chcieć pogłębić.

Rakieta czy dwie rakiety?

To jest kontekst wczorajszego wypadku, który, jeśliby potwierdziła się teza o dwóch rakietach, wskazywałby na celowe działanie Rosji. To, że ich MON odżegnuje się od odpowiedzialności i utrzymuje, że w Przewodowie nie uderzyła rosyjska rakieta/rakiety jeszcze nic nie oznacza. Przypomnę, że mimo niezbitych dowodów Rosjanie nadal utrzymują, że to nie oni zestrzelili malezyjski Boeing nad Ukrainą. Przeprowadzenie ataku w taki sposób abyśmy mieli problemy z jego atrybucją, czyli przypisaniem „autorstwa” jest typowym działaniem Rosjan, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi uruchomienie w odpowiedzi NATO-wskich artykułów (4., ewentualnie 5.) systemu kolektywnego bezpieczeństwa. Jeśli nie wiadomo czy mieliśmy do czynienia z atakiem czy z wypadkiem, to trudno mówić o zagrożeniu bezpieczeństwa i alarmowaniu w tej kwestii sojuszników.

Mamy też zastanawiające różnice na poziomie podstawowym. I tak polskie media przytaczając relacje świadków wydarzenia mówią o dwóch wybuchach i dwóch rakietach, podczas gdy amerykański CNN poinformował o tym, że myśliwce NATO, dyżurujące w polskiej przestrzeni powietrznej prześledziły tor lotu, ale jednej rakiety, która upadła na naszym terytorium. To czy mamy do czynienia z jedną czy dwiema rakietami jest w tej sprawie kwestią zupełnie fundamentalną. Jeśli bowiem jeden pocisk zniszczył suszarnię kukurydzy i wagę przejazdową w Przewodowie zabijając dwie osoby to w istocie może to być incydent, wypadek, lub tragiczna pomyłka. Jeśli jednak mowa jest o dwóch rakietach to o pomyłce raczej nie może być mowy, a mamy do czynienia z atakiem.

Na razie znamy stanowisko Amerykanów, bo jak ujawnił brytyjski Guradian prezydent Biden pytany na Bali przez dziennikarzy czy mogła to być rosyjską rakieta odparł, iż „Istnieją wstępne informacje, które temu zaprzeczają. Nie chcę tego mówić, dopóki nie przeprowadzimy pełnego dochodzenia”. Dodał przy tym, że takie wstępne wnioski wyciągnięto na podstawie analizy trajektorii lotu rakiety. Na razie zatem wiemy co na ten temat myślą Amerykanie, dobrze byłoby aby polska opinia publiczna poznała stanowisko naszego rządu i wiedzę, którą dysponujemy. Powinno, przynajmniej w teorii, być to prostą sprawą bo w miejscowości Łabunie, w linii prostej znajdującej się ok. 50 km od Przewodowa mamy system radarowy RAT-31, który jest jednym z trzech NATO-wskich radarów tego rodzaju zbudowanych w Polsce będących elementem ochrony naszej przestrzeni powietrznej. Ma on zasięg 500 km i jest rzeczą oczywistą, iż w czasie wojny zbiera dane na temat ruchu w przestrzeni powietrznej. Zakładam w tej sytuacji, iż posiadamy niezbędne informacje, na miejscu w Przewodowie pracują też nasze ekipy, można zatem na podstawie analizy szczątków rakiety – rakiet ustalić i to dość szybko czy mieliśmy do czynienia z jednym czy z dwoma pociskami.

To, że polska opinia publiczna musiała czekać ponad 5 godzin zanim szef BBN-u i rzecznik prasowy rządu ujawnili szczątkowe i dalece niepełne informacje na temat tego co się wydarzyło uważam za poważny błąd komunikacyjny, który w przyszłości musi zostać wyeliminowany. W takich wypadkach nie chodzi wyłącznie o szybkie podjęcie niezbędnych działań, co zrobiono, a minister Błaszczak poinformował nawet o podniesieniu poziomu gotowości niektórych jednostek wojskowych, ale o przeciwdziałanie naturalnym odruchom paniki, która zaczęła się pojawiać. Jest to zjawisko tym bardziej potencjalnie groźne, że w sytuacji braku oficjalnych komunikacji mediasfera żyje najróżniejszymi spekulacjami na temat tego co się stało i konsekwencjami wydarzenia, a Polacy otrzymali od władz niewerbalny, ale bardzo zaostrzający napięcie komunikat.

Otóż jeśli zbiera się rząd, obraduje BBN, prezydent Duda dzwoni do Joe Bidena, minister Błaszczak do Lloyda Austina, a miała tez miejsce rozmowa z Jensem Stoltenbergiem, to nie dlatego, tak może myśleć każdy, że zdarzył się tragiczny, ale incydent, ale z zupełnie innego powodu – dlatego, że zostaliśmy zaatakowani. Te wersję uprawdopodabnia i to, że media cały czas podają informację o dwóch detonacjach.

Po co Rosjanie, jeśli założyć, że mieliśmy do czynienia z dwoma ich rakietami, mieliby atakować terytorium państwa NATO? Prócz sygnału o gotowości do eskalacji mogło chodzić o postawienie Sojuszu w sytuacji dylematu strategicznego, związanego z tym jak odpowiedzieć. Amerykanie, upraszczając sprawę, nie chcą zostać zmuszeni do udzielenia adekwatnej odpowiedzi w zgodzie ze swymi wcześniejszymi deklaracjami o gotowości do obrony „każdego cala kwadratowego obszaru państw NATO”, Polacy, przeciwnie, chcieliby aby podobne wydarzenie nie powtórzyło się w przyszłości.

Ta różnica interesów i percepcji sytuacji może służyć Rosjanom. Jeśli bowiem to co się stało zostanie uznane za incydent, wypadek a w istocie było dobrze zakamuflowanym atakiem, i odpowiedź nie zostanie udzielona, to możemy spodziewać się powtórki, tylko tym razem na wyższym poziomie eskalacyjnym (inny cel). Jeśli jednak był to wypadek, to przesadzona reakcja może prowadzić do rozszerzenia konfliktu na korzystnych dla Moskwy warunkach (nie my inicjujemy). Mamy zatem do czynienia z trudną sytuacją, w której może też zarysować się różnica zdań między Warszawą a Waszyngtonem.

Warto też kilka słów napisać na temat jaką winna być reakcja jeśliby wersja o ataku potwierdziła się. Nie ulega wątpliwości, że po ustaleniu tego co się stało powinniśmy żądać wydania i osądzić wszystkich, którzy mieli związek ze śmiercią dwóch obywateli Polski. To oczywisty, ale niewystarczający krok. Kolejnym winno być żądanie, wysunięte pod adresem naszych sojuszników, aby wzmocnić ochronę naszej przestrzeni powietrznej, np. przez dyslokację dodatkowych systemów OPL. Warto też zastanowić się czy nie wrócić do kwestii, zarzuconej wiosną, dostarczenia Ukrainie myśliwców, dzięki którym byłaby ona w stanie kontrolować swą przestrzeń powietrzną.

Wreszcie, w najdalej idącym scenariuszu należałoby zastanowić się nad możliwością patrolowania przez polskie i NATO-wskie myśliwce pasa przestrzeni powietrznej Ukrainy w bezpośredniej bliskości naszej granicy. Może chodzić np. o 100 km, ale musimy pamiętać, że tego rodzaju posunięcie w warunkach wojennych może oznaczać zaangażowanie w walkę. Wreszcie jeśli potwierdzi się teoria ataku, należy myśleć o uderzeniu odwetowym, gdzie i przy użyciu jakich środków, nie napiszę. Oczywiście nie chodzi o otwarty atak, ale sytuację podobną do tej, która miała miejsce. Rosjanie muszą wiedzieć, że ich działania nie pozostaną bezkarne. To najlepsza gwarancja odstraszania.

Oczywiście jeśliby potwierdziła się wersja o ataku. Musimy w tej sprawie mieć własne zdanie, bo opinia Amerykanów, nie musi, w obliczu różnicy interesów w tym konkretnym przypadku, być dla nas wiarygodną.

Marek Budzisz

Logo portalu wpolityce.pl