15 lat temu zmarł ks. Zdzisław Peszkowski
2022-10-08 09:25:43(ost. akt: 2022-10-08 09:48:45)
15 lat temu, 8 października 2007 r., zmarł ks. Zdzisław Peszkowski – harcerz, żołnierz Amii Andersa, kapelan Rodzin Katyńskich. Przywoływaniu pamięci o tamtym ludobójstwie poświęcił życie.
Zdzisław Peszkowski miał beztroskie dzieciństwo. Urodził się w niemal już wolnej Polsce, a przynajmniej tylko wolną mógł pamiętać – urodził się 23 sierpnia 1918 r., a więc niespełna trzy miesiące przed odzyskaniem niepodległości. Pochodził z zamożnej rodziny o szlacheckich korzeniach, ale też powszechnie lubianej. Od lat Peszkowscy prowadzili najpopularniejszą cukiernię-kawiarnię w Sanoku znaną nie tylko ze świetnych ciast, lecz i stanowiącą nieformalne centrum towarzyskie miasta.
„Tam, przy herbatce, lampce wina i ciastku, zbierała się miejscowa śmietanka towarzyska. Zakład, choć skromny, słynął ze znakomitych wyrobów nie tylko w obrębie sanockiego grodu, ale też w okolicy modnych dziś Bieszczad, niczym sławny warszawski Blikle przy Nowym Świecie. Pamiętam i ja, i wielu już mocno srebrnogłowych sanoczan, że na ścianie cukierni, na honorowym miejscu, dumnie wisiał złoty medal z czasów C. K. Austrii, uzyskany na Światowej Wystawie wyrobów cukierniczych w Paryżu” – wspominał po latach ks. Peszkowski.
Młody Zdzisław nie zamierzał jednak iść w ślady ojca, zdecydowanie bardziej pociągająca wydawała mu się kariera wojskowa. Kiedy po ukończeniu szkoły powszechnej, później zaś gimnazjum, zdał maturę, natychmiast wstąpił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu, po której ukończeniu został skierowany do 20. Pułku Ułanów im. króla Jana III Sobieskiego w Rzeszowie. Dokładnie w tym momencie wybuchła II wojna światowa, która całkowicie odmieniła jego życie.
Zdzisław Peszkowski nie walczył długo. Początkowo jego pułk cofał się pod silnym naporem niemieckim na wschód, 17 września od wschodu zaatakowali jednak Sowieci. Trzy dni potem w Pomorzanach dostał się do niewoli, po kolejnych zaś sześciu wyruszył wraz ze swoimi towarzyszami w podróż do Kozielska.
„Kilkunastodniowa podróż w bydlęcych wagonach, prawie bez wody – dawano nam tylko solone ryby i trochę chleba – była straszliwą męką. Jeden ze starych wiarusów, instruktor harcerski, który był w niewoli rosyjskiej w czasie i wojny światowej, ostrzegał mnie i innych, żeby takich ryb nie jeść, bo jak później nie będzie wody, to klęska. Jeszcze dzisiaj widzę spieczone wargi moich przyjaciół, posiekane jak nożem. Sól śledzi i brak wody – to było straszne. Pociąg nasz gdzieś krążył, zawracał. Od czasu do czasu stawał w szczerym polu. Zaczęło się życie w zupełnie nowych warunkach, w innym świecie, gdzie nie było nigdy papieru toaletowego, gdzie oznaką postępu były +wszobijki+. Były to komórki takie, jak WC. Tam się oddawało ubranie. Pod wpływem gorąca wszy martwiały, ale to pomagało na krótko, bo potem gryzły jeszcze bardziej” – opowiadał Peszkowski, dodając, że sam Kozielsk po takiej podróży początkowo wydawał się wytchnieniem.
„Kozielsk – to stary monastyr na ziemi Puzynów i Ogińskich. Około pięciu tysięcy oficerów zostało tu wtłoczonych. Część z nas umiejscowiono w obrębie zdewastowanego klasztoru, a część w tzw. skicie, czyli w pustelni. Znajdowała się ona w odległości około czterystu metrów, w lesie. Było to kilka budynków, otoczonych murem. W tych zabudowaniach upchano nas tak ciasno, jak tylko można było”.
Zdzisław Peszkowski wspominał, że więźniowie myśleli o przyszłości z niepokojem, ale głównie jednak z nadzieją. Pesymiści widzieli ją na Syberii – optymiści spodziewali się rychłego zwrotu w sytuacji na froncie i uwolnienia. Nikt w każdym razie, nawet kilka miesięcy później, wiosną 1940 r., kiedy rozpoczęła się zbrodnia katyńska, nie pomyślał nawet, że może zostać zgładzony. Peszkowski wraz z niewielką grupą więźniów ocalał cudem. Być może było to zwykłe zrządzenie losu, a może losowi pomógł koc z jego nazwiskiem, ofiarowany jednemu z kolegów, Juliuszowi Bakoniowi, który został rozstrzelany.
„Ocalało nas z Kozielska, z całego obozu – 232. Ostatni transport. Wszystkich odprowadzaliśmy, żegnaliśmy, aż w końcu i nas wywieziono za bramy monastyru – obozu niewoli. Bóg zrządził, że ten ostatni transport ocalał. Posłano nas do Pawliszczew-Boru, a potem do Griazowca. Tam doczekaliśmy się +amnestii+ i po wcieleniu do Armii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa opuściliśmy Rosję” – zanotował Peszkowski.
Jeszcze w czasie nauki szkolnej, w 1928 r., Zdzisław Peszkowski wstąpił do harcerstwa, które wkrótce stało się jego życiową pasją. Przechodził kolejno wszystkie stopnie, by po dziesięciu latach, w przeddzień wybuchu wojny, uzyskać stopień podharcmistrza. Było to zwieńczenie kursu „wodzów zuchowych i namiestników”, po którego ukończeniu Peszkowski został instruktorem Szkoły Harcerskiej w Górkach Wielkich k. Skoczowa, prowadzonej wówczas przez autora „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego.
„Dziś Bogu Dobremu dziękuję, że ta moja +dziwność+, pasja harcerska, dała mi możliwość zwiedzania i poznania ziem, które zdradziecko +obca przemoc+ nam wydarła, chytrze i niespodziewanie – układ Ribbentrop-Mołotow – Jałta. Ujrzałem wówczas Lwów, Stanisławów, Tarnopol, pełną czaru Huculszczyznę – Żabie Wrota, Zaleszczyki, szczyty gór Howerla, Pop Iwan i inne. Pod Howerlą brałem udział w akcji ratunkowej grupy turystów zasypanych lawiną. Dzięki harcerstwu przewędrowałem szlak z Sanoka po Pieniny i Tatry, a dalej, przez Babią Górę, Bielsko do Baraniej Góry – źródeł Wisły. Dzięki harcerstwu zobaczyłem Warszawę, a także królewski Kraków, i to w momencie uroczystości pogrzebowych marszałka Józefa Piłsudskiego. Cóż to była za uroczystość, jaka żałoba, żal, smutek tłumów skupionych wokół Wawelu”.
Harcerstwem Peszkowski zajmował się również w czasie wojny. Przechodząc z armią gen. Andersa jej słynny szlak przez Irak, Iran, Indie, Egipt, Liban, Syrię, Liban, Włochy, do Anglii, dowodził kompanią w 1. Pułku Ułanów Krechowieckich w 2. Korpusie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie; prowadził też zajęcia kulturalne i – już wówczas – religijne, ale zorganizował także krąg harcerski „Podkówka”. Dowódcy najwyraźniej docenili jego zaangażowanie, bo jeszcze w Iraku zdobył stopień harcmistrza, i organizował harcerskie życie wśród młodzieży uchodźczej w Teheranie, Isfahanie, Karaczi, Palestynie, a następnie w Indiach: w polskim miasteczku Valivade.
Już na końcu wojskowej drogi, w Anglii, Peszkowski został skierowany wyłącznie do pracy harcerskiej i w gruncie rzeczy nigdy już jej nie porzucił. W czasie wędrówki po bezdrożach Bliskiego Wschodu zaczął odczuwać powołanie kapłańskie. Jeszcze niejasne i niesprecyzowane, ale narastające w nim od czasu obozu w Kozielsku. Zawsze był religijny, a harcerstwo jeszcze tę religijność umocniło, jednak dopiero doświadczenia wojenne skonkretyzowały decyzję o posłudze kapłańskiej. Gdy czyta się jego „Zapiski wojenne z Iraku” – w gruncie rzeczy dziennik wydarzeń z zaplecza frontu, spraw drobnych, czasem osobistych – wyraźnie widać, jak z dnia na dzień ważniejsze stają się dla niego święta i msze, jak coraz większą wagę przykłada do rozmów z kapelanami. Być może ważne w tym kontekście stało się również harcerstwo. Czytając te zapiski, można odnieść wrażenie, iż kapłaństwo postrzegał Peszkowski przede wszystkim jako wychowywanie do rozstrzygania kwestii duchowych; w tamtym czasie nie czuł się jeszcze powołany.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Zdzisław Peszkowski miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, w kwestii wykształcenia zaś, poza specjalistyczną szkołą podoficerską, miał jedynie maturę. Gdy wojna się kończyła, co oznaczało dla niego demobilizację, był wciąż młodym człowiekiem – dwudziestosiedmiolatkiem o sporym już doświadczeniu i dość jasnej wizji tego, co zamierza robić w życiu.
Przede wszystkim pozostał harcerzem. Bezpośrednio po wojnie objeżdżał rozrzucone po Europie polskie ośrodki harcerskie, gdzie przeprowadzał szkolenia i kursy. Podjął również studia w zakresie psychologii i filozofii na uniwersytecie w Oksfordzie. Decyzję o kapłaństwie podjął podobno już na drugim roku studiów. Nie wiadomo, co było bezpośrednim impulsem – on sam podkreślał tu rolę abp. Józefa Gawliny. Ten „biskup – tułacz”, jak nazywał go Jan Paweł II, był opiekunem duchowym Polaków na uchodźstwie i z pewnością miał duży dar przekonywania, choć podobno ostateczny wybór Peszkowskiego dokonał się gdzie indziej…
„Widziałem dramat młodych ludzi, wykorzenionych z własnej ziemi. Jak zaspokoić ich głód? I wtedy przyszła myśl o kapłaństwie. 11 lutego 1949 r. pojechałem do Lourdes. Tam moje serce zdecydowało się na służbę kapłańską” – opowiadał.
Za radą abp. Józefa Gawliny Peszkowski udał się do Rzymu, gdzie podjął studia na papieskim uniwersytecie „Gregorianum”, wkrótce jednak, w 1950 r., być może aby nie tracić kontaktu z ojczyzną, przeniósł się na Polskie Seminarium w Orchard Lake w USA. Nie było to proste – jak większość oficerów armii Andersa Peszkowski nie miał grosza przy duszy i musiał dorabiać sobie m.in. jako policjant w Cleveland. Konsekwencja jednak popłaciła i 5 kwietnia 1954 r. w katedrze w Detroit przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Edwarda Mooneya. W tym samym roku został członkiem fakultetu Polonijnych Zakładów Naukowych w Orchard Lake. Jednocześnie kontynuował studia, uzyskując ostatecznie tytuł doktora filozofii.
Był niezwykle aktywnym badaczem, ale też po prostu aktywnym człowiekiem. W Orchard Lake wykładał literaturę i język polski, z tej uczelni prowadził też szeroką współpracę z różnymi instytucjami naukowymi, m.in. z Polish American Historical Association, którego był prezesem w 1966 r. W tym okresie powstały dwie jego rozprawy historyczne: „Chrzest Polski i jego konsekwencje” oraz „Poland’s Adventure In Grace”.
Nieustannie jeździł po świecie jako naczelny kapelan Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami kraju. To właśnie ta działalność sprawiła, że przyjaźnił się na stopie czysto ludzkiej m.in. z kard. Stefanem Wyszyńskim i Karolem Wojtyłą. Z tym ostatnim łączyła go więź szczególna. Poznali się na Kongresie Eucharystycznym w Filadelfii, po raz kolejny widzieli się w Orchard Lake, gdzie przyszły papież gościł na sympozjum naukowym. Niewątpliwie Jan Paweł II był dla ks. Peszkowskiego wielkim autorytetem. Poświęcił mu dwanaście książek.
„Po każdej papieskiej pielgrzymce do Polski pisałem nową książkę. Niech Ameryka poznaje Papieża, taki był cel tego pisania. Nigdy do Ojca Świętego nie poszedłem, żeby mu nie zanieść nowej książki. Szczęście to wielkie, że spotkałem Kardynała Stefana Wyszyńskiego, i szczęście, że mogłem być blisko Ojca Świętego” – mówił po latach.
Jego związki z Watykanem były intensywne także wcześniej. W 1970 r. został wyniesiony do godności prałata domowego Jego Świątobliwości.
W 1989 r., po pół wieku emigracji, ks. Zdzisław Peszkowski powrócił do kraju. Kilka miesięcy wcześniej, jeszcze w 1988 r., odprawił mszę pod Krzyżem Katyńskim i ślubował nie spocząć, dopóki pamięci o zamordowanych nie będzie strzec w tym miejscu cmentarz wojskowy i Sanktuarium Miłosierdzia Bożego i Matki Bożej Pojednania. Odwiedził też wtedy Kozielsk. Jak wspominał:
„W myśli odtwarzam sobie tę koszmarną drogę w bydlęcych wagonach, gdy wieziono nas w 1939 r. do niewoli rosyjskiej. Trasa wiodła z Podwołczysk, przez Smoleńsk, Moskwę, Kaługę do Kozielska. A po kilku miesiącach z powrotem do stacji Gniezdowo – już w więźniarkach. Stamtąd prawie wszyscy moi koledzy, którzy dziś leżą w Katyńskim Lesie, byli wywożeni ciężarówkami na wykończenie”.
Resztę życia ks. Zdzisław Peszkowski poświęcił kwestii katyńskiej.
„Kiedy zostałem księdzem, pierwszą mszę św. odprawiłem za moich kolegów, którzy zostali pomordowani na Wschodzie. Kiedy wróciłem do Polski, zaopiekowałem się rodzinami pomordowanych na Wschodzie. A chodziło o to, aby rodziny pomordowanych przestały się bać. Zbierałem rodziny katyńskie we wszystkich miastach w Polsce. Wzywałem: stawiajcie w każdym mieście pomniki upamiętniające pomordowanych w Katyniu. I powoli zaczęli się prostować. Zaczęli mówić o Katyniu” – tłumaczył.
Dla tej misji działał niezwykle energicznie. W 1991 r. brał udział w ekshumacji ciał jeńców Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. „Każdą wydobytą czaszkę brał w dłonie i namaszczał kapłańskim błogosławieństwem” – wspominał sanocki historyk, Andrzej Romaniak. Trzy lata później dzięki ks. Peszkowskiemu Jan Paweł II poświęcił kamienie węgielne pod przyszłe cmentarze katyńskie, które właśnie dzięki staraniom księdza prałata mogły powstać w Katyniu, Charkowie i Miednoje.
Trudno zliczyć wszystkie pomniki i tablice pamiątkowe, które dzięki niemu stanęły zarówno w Polsce, jak i za granicą, wszędzie, gdzie tylko funkcjonowała Polonia. Działalność tę ułatwiła mu w kwestiach formalnych założona w 1999 r. Fundacja Golgota Wschodu, mająca jeden cel – przywracanie pamięci o tamtym ludobójstwie. Co warto podkreślić, zgodnie z myśleniem Jana Pawła II, które można określić słowami „wybaczamy, ale pamiętamy”.
Ks. Zdzisław Peszkowski był jednak również naukowcem i o pamięć o Katyniu walczył także metodami naukowymi. Spod jego pióra wyszło dziesięć książek autorskich i niemal dwa razy tyle, których był współautorem. Za najważniejsze sam uważał prace „Ujrzałem doły śmierci” (1995) oraz „Zbrodnia katyńska w świetle prawa” (2004).
26 stycznia 2006 r. Sejm RP przyjął uchwałę oficjalnie popierającą kandydaturę ks. Zdzisława Peszkowskiego do Pokojowej Nagrody Nobla. W uzasadnieniu wspomniano również o tym, że oprócz aktywności na rzecz zachowania pamięci o ofiarach zbrodni katyńskiej „Ksiądz Prałat – były więzień sowiecki i niedoszła ofiara Katynia – od lat działa w duchu pojednania polsko-rosyjskiego”.
Ksiądz Prałat zmarł 8 października 2007 r. w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat. Spoczął w krypcie w Panteonie Wielkich Polaków w warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej.(PAP)
https://dzieje.pl/
ajw/ skp/
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez