Anna Szymańczyk, Ewa Zakrzewska i Mariusz Drężek pochodzą z Warmii i Mazur. Grają w jednym filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij"

2022-09-25 20:29:00(ost. akt: 2022-09-23 20:45:44)
Mariusz Drężek (z prawej) z Mateuszem Banasiukiem

Mariusz Drężek (z prawej) z Mateuszem Banasiukiem

Autor zdjęcia: mat. prasowe

Nowa komedia gangsterska „Nie cudzołóż i nie kradnij” niebawem wejdzie do kin. Na ekranie zobaczymy troje aktorów z Warmii i Mazur — Annę Szymańczyk, Ewę Zakrzewską i Mariusza Drężka. Wszyscy na wspomnienie o Olsztynie reagują uśmiechem. Dlaczego?
„Nigdy nie zostawiaj faceta samego w domu. Jeśli spodziewasz się, że po czułym pożegnaniu wsunie kapcie i usiądzie z książką pod kocem, ostro się zawiedziesz” — tak brzmi zapowiedź filmu „Nie cudzołóż i nie kradnij”, w którym można zobaczyć m.in. Cezarego Pazurę, Mateusza Banasiuka czy Julię Wieniawę. Ale pojawią się też aktorzy, którzy pochodzą z Warmii i Mazur. To Anna Szymańczyk, Ewa Zakrzewska i Mariusz Drężek. Wszystkich łączy Olsztyn, choć każdego inaczej.

Wyklułam się z Kokonu


Anna Szymańczyk w „Nie cudzołóż i nie kradnij” wciela się w kelnerkę. I choć wydawałoby się, że nie jest to główna rola, zwraca na siebie uwagę. Aktorka urodziła się w Olsztynie. Dziś co prawda mieszka i pracuje w Warszawie, ale często wraca do miasta swojego dzieciństwa. Zadebiutowała rolą Pani Zero w spektaklu „Maszyna do liczenia” w warszawskim Teatrze 6. Piętro. Współpracuje z Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Znamy ją jednak z seriali „Pierwsza miłość” czy „Na wspólnej”. Pojawiła się też m.in. w „Listach do M.”, „Klerze” i „Weselu”.

— Jestem absolutną patriotką lokalną. Wszędzie się chwalę, że jestem z Olsztyna — podkreśla Anna Szymańczyk. — Zresztą nie jestem jedyna. Każdy, kogo spotykam, a kto jest z Warmii i Mazur, zawsze głośno krzyczy, że stąd pochodzi. Wszyscy jesteśmy z tej samej bajki.

Anna Szymańczyk w roli kelnerki
Fot. mat. prasowe
Anna Szymańczyk w roli kelnerki

Miłość do aktorstwa u Ani zaczęła się w gimnazjum, przy dzisiejszym IV LO w Olsztynie. Polonistka zachęciła uczniów do wystawienia guślarskiej części „Dziadów”.

— To było w pierwszej klasie. Kolega, który miał grać Guślarza, zachorował. Wskoczyłam na jego miejsce. Okazało się, że to mi się podoba. Dojrzała mnie wtedy Krystyna Jędrys, która prowadzi kółko teatralne Kokon. Capnęła mnie do siebie. I tak się wyklułam — opowiada Anna Szymańczyk. — Konsekwentnie potem dążyłam do tego, żeby grać. Zdałam do Akademii Teatralnej w Warszawie. Skończyłam ją i do dziś ten zawód jest dla mnie niespodzianką każdego dnia. Czuję się spełniona, choć zawód ma jedną ciemną stronę. Lubię obciążenie pracą, choć jęczę — jak wszyscy — że jestem przepracowana. Ale nie znoszę czasu, w którym nic się nie dzieje. To się zdarza. W aktorstwie albo wszystko dzieje się naraz, albo nie ma niczego. Dlatego bywa, że czekam na telefon, ale też dzwonię z pytaniem, czy jest dla mnie rola. To bywa upokarzające. Na szczęście pracuję w teatrze, co daje mi świetną bazę i poczucie, że jestem potrzebna zawodowo. Trafiają mi się też fantastyczne scenariusze, genialni scenarzyści i cudowni koledzy na planie. I wtedy mogę rozwijać skrzydła.

Między Olsztynkiem i Olsztynem


Ewa Zakrzewska w filmie gra córkę gangstera. Poza kamerą jest nie tylko znaną modelką plus size, ale była też jurorką programu „#Supermodelka Plus Size”. Wystąpiła również w programie kulinarnym „Hell’s Kitchen”, bo gotowanie to jej kolejna pasja. Dziś pracuje jako szef kuchni i stylistka. Prowadzi też lifestyle’owego bloga ewokracja.pl, na którym stara się udowodnić, że można ubrać się stylowo bez względu na rozmiar.

Ewa Zakrzewska
Fot. Fot. Weronika Łucjan-Grabowska
Ewa Zakrzewska

— Jestem spod Olsztynka, ale w Olsztynie chodziłam do szkoły, ale wróciłam do Olsztynka. Tam poszłam zdałam najlepiej egzamin gimnazjalny. W Olsztynku wyciągnęli mnie z bujania w obłokach i wzięli się za mnie — opowiada Ewa Zakrzewska. — A to, że trafiłam do filmu, było czystym przypadkiem. W liceum poszłam do klasy teatralnej. To było w Warszawie. Nie miałem jednak najlepszej dykcji i myślałam, że przygodę z aktorstwem zakończyłam już na zawsze. Uczyłam się również opornie tekstów. Dostawałam co prawda główne role w szkolnych przedstawieniach, ale przez tę dykcję nie wychodziło mi to najlepiej. Było jednak we mnie marzenie… które się spełniło. Zagrałam epizod w gangsterskiej komedii „Nie cudzołóż i nie kradnij”. To mój debiut filmowy. Zostałam córką gangstera. To rola wprost szyta na mnie! Przeklinam cały czas i bardzo mi się to podoba.

Prosty plan


Mariusz Drężek pochodzi z małej miejscowości pod Mrągowem. Mógł zostać telewizyjnym amantem, ale stał się etatowym draniem polskich seriali. Grał w m.in. w „Fali zbrodni”, „Samym życiu”, „Furiozie”. Można go było zobaczyć też w „Underdogu” i „Disco polo”. W „Nie cudzołóż i nie kradnij” gra księdza. Ale to na Mazurach czuje, że żyje w zgodzie ze swoim sumieniem.


— Człowiek ma życiowy cykl. Najpierw jest czas szturmu i naporu, kiedy ucieka się z miejsca, w którym się dorastało. A potem się wraca. I tak jest ze mną. Wracam teraz do mojej małej ojczyzny. I do ludzi, których kocham. I do miejsc, które uwielbiam. Potrafię przyjeżdżać na Mazury nawet co tydzień — zdradza Mariusz Drężek. — Jeśli nie pracuję w teatrze, w weekend zawsze jestem u siebie. W ten sposób wracam też do dzieciństwa. To są bardzo sentymentalne podróże. I one dzieją się za każdym razem, gdy tu jestem. Gdy siadam w swoim rodzinnym domu pod lipą, przed oczami staje mi mnóstwo zdarzeń z dawnych lat.

Właśnie w tych dawnych latach Mariusz Drężek nie myślał wcale o aktorstwie. Uczył się w szkole gastronomicznej w Mrągowie.

— Miałem prosty plan. Chciałem pływać statkami po świecie jako kucharz albo kelner. Chciałem uciec z tej cholernej szarzyzny, bo to była końcówka komuny. Ale trafiłem do domu kultury w Mrągowie i tam przypadkowo załapałem bakcyla. Kolega zaciągnął mnie tam na osiemnastkę do koleżanek. Poznałem wtedy grupę ludzi, która miała o wiele ciekawszy pomysł na życie niż mój sprytny plan. Bardzo mnie to rozwijało. To właśnie był świat, który mnie podniecał i rozwijał. Do tego z tego samego domu kultury wyszedł Wojtek Malajkat. On stał się naszym przykładem. Ja, jako chłopak z małej miejscowości, sam z siebie pewnie zostałbym aktorem. Ale zobaczyłem, że Wojtkowi się udało. I poczułem, że ja też dam radę. Ale i tak najważniejsze w moim życiu są dla lata, które spędziłem w Olsztynie — podkreśla Mariusz Drężek. — Kończyłem tu studium aktorskie przy teatrze Jaracza. Byłem pierwszym rocznikiem, więc byłem trochę takim króliczkiem doświadczalnym. Ale to był jeden z najpiękniejszych odcinków czasu w moim życiu. Po maturze wyszliśmy z naszych małych miejscowości, odcięliśmy pępowinę i rzuciliśmy się w miasto. To był czad! Nasza młodzieńcza energia roznosiła teatr. Wcześniej było to statyczne miejsce, w bufecie nie było widać młodzieży. A potem aż wszystko się trzęsło. Byliśmy nie do powstrzymania.
I dodaje: — Olsztyn był magiczny. Wsiadaliśmy pod teatrem w autobus i po piętnastu minutach, w którą stronę nie jechaliśmy, byliśmy nad jeziorem. To jest genialne w Olsztynie! Albo lecieliśmy nad Łynę na papieroski… Zachłysnąłem się Olsztynem. Wtedy wydarzało się wiele rzeczy pierwszy raz. Tak, wtedy wszystko się zaczęło…

Rachunek sumienia dla każdego


„Nie cudzołóż i nie kradnij” to opowieść o tym, że wszystko ma swój początek. Pokazuje, że małe grzechy mogą doprowadzić do prawdziwej lawiny nieszczęść. W pełnej zwrotów akcji komedii wszyscy muszą odpokutować swoje winy.

— Zależało nam, żeby w sposób komediowy opowiedzieć o rzeczach ważnych i trudnych. Gdybyśmy zrobili wykładnię, jak posługiwać się dekalogiem, nikt nie chciałby tego oglądać. Dlatego znaleźliśmy inny pomysł — podkreśla Magdalena Kuczewska, producentka filmu. — Do połowy filmu widzowie śmieją się, bo oglądają mnóstwo komediowych sytuacji. Opowieść jednak zbudowaliśmy w sposób nielinearny. Dlatego im bardziej wchodzi się w film, tym bardziej okazuje się, że to, z czego się śmiejemy na początku, widziane z perspektywy innego bohatera, już takie śmieszne nie jest. W „Nie cudzołóż i nie kradnij” chcieliśmy pokazać przyczynę i skutek. I zadać pytanie: co nami zarządza? Przypadek, wola boska?

— Moja rola może nie jest obszerna, ale stwierdziłam, że przeczytam cały scenariusz. Wciągnął mnie niczym kryminał. Przeczytałam go jednym tchem — dodaje Anna Szymańczyk. — Dialogi są nie tylko błyskotliwe i zabawne, ale przede wszystkim mądre. Mam wrażenie, że to, co chce przekazać film, może trafić do dużej grupy odbiorców. Każdy może wyjść z kina z rachunkiem sumienia.

Film wyreżyserował Mariusz Kuczewski. Jest również autorem scenariusza. Na swoim koncie ma m.in. „Listy do M.”, „Underdog”, „Całe szczęście”, „Karol, który został świętym”. Film pojawi się w kinach w listopadzie.

ADA ROMANOWSKA