Opinie: Metropolia albo prowincja

2022-09-14 11:50:00(ost. akt: 2022-09-15 13:36:01)
Jerzy Szmit

Jerzy Szmit

Autor zdjęcia: wPolityce.pl

Żeby rozpalić wyobraźnię, muszą być wielkie cele – mówi Jerzy Szmit, prezes Fundacji im. Piotra Poleskiego, w przeddzień kolejnego spotkania z cyklu „Metropolia Olsztyn”.
— Metropolie napędzają gospodarkę, dlatego bezsprzecznie warto być jedną z nich. Sceptycy powiedzą jednak, że trzeba mierzyć siły na zamiary, bo oczekiwania i rzeczywistość nie zawsze idą ze sobą w parze.
— Kto nie myśli do przodu, zostaje w tyle. Powtarzane od kilkudziesięciu lat twierdzenie, że w Olsztynie nie będzie przemysłu, zamieniło się w szkodliwe zaklęcie. Skoro mówimy: „przemysłu nie będzie”, to trudno się dziwić, że przemysł omija miasto szerokim łukiem. Powoli dociera to do olsztyńskich włodarzy, którzy zaczęli mówić o potrzebie powstania Olsztyńskiego Parku Przemysłowego. Tyle tylko, że to jest wszystko postawione na głowie, bo nie zaczynamy od budowy studium i koncepcji, szukania potencjalnych inwestorów, a od tupania: niech rząd da pieniądze!

— Nie przecenia pan roli przemysłu w tworzeniu nowoczesnych metropolii? Wszak to w starym modelu gospodarki dominował pogląd, że o sukcesie decyduje przemysł i aglomeracja rozumiana jako skupisko ludzi, które nierzadko powstawało wokół przemysłu.
— Rezygnując z przemysłu, rezygnujemy też z określonych wpływów podatkowych. To są naczynia połączone. Bez przemysłu nie będzie rozwoju i dobrych miejsc pracy. Będziemy żyli sezonowo, redukując się do roli miasta urzędniczego albo ośrodka czekającego cały rok na sezon turystyczny. Jednak w rywalizacji z Mikołajkami, Piszem, Mrągowem, Giżyckiem i Ostródą nie wygramy. Tym bardziej że spektakularnych atrakcji kulturalnych w okresie letnim nie oferujemy.

— Najgorzej zawsze być nijakim. Poproszę zatem o receptę, której wdrożenie spowoduje wyjście z marazmu.
— Mamy prostą alternatywę, bo mówiąc ostro i brutalnie, albo będziemy metropolią, albo zadupiem. Bez wykształcenia form metropolitalnych, dostępu do usług kulturalnych, medycznych i sportowych na takim poziomie, jak ośrodki, z którymi de facto konkurujemy – czyli Białystok, Toruń czy Bydgoszcz – ludzie będą od nas odpływać, ponieważ ich ambicje zawodowe nie będą zaspokajane.

— Podskórnie czuję, że od wątku Stomilu nie uciekniemy.
— Jeżeli podejdziemy do sprawy na chłodno i zadamy sobie pytanie, z czego Olsztyn jest znany i co jest jego rozpoznawalną marką, to Stomil Olsztyn coś jednak znaczy. Ludzie w Polsce, nie tylko ze środowisk sportowych, po prostu wiedzą, że jest taki klub. I nawet jeżeli obecnie nie ma on spektakularnych wyników sportowych, to jego marka jest niezaprzeczalna. Rezygnowanie ze wspierania takich symboli jest równoznaczne z odejściem od budowania pozycji miasta. Swoją drogą lepiej wspierać Stomil niż „Szubienice”, które przysparzają nam coraz więcej złej sławy.

— Czyli olsztyński ratusz powinien szerzej otworzyć swój skarbiec, gdy Stomilowi zabraknie waluty?
— W polskich realiach żaden profesjonalny klub nie jest w stanie utrzymać się bez wsparcia samorządu. Poza tym drugoligowy Stomil wciąż ma największą publikę ze wszystkim klubów w Olsztynie. Taka jest rzeczywistość, dlatego nie możemy uciekać od emocji, które generuje sport, a w tym wypadku Duma Warmii. Nie rozumiejąc tego, w istocie nie rozumiemy naszego miasta.

— W takim razie na pewno cieszy pana, że już niedługo w Olsztynie powstanie hala sportowa z prawdziwego zdarzenia?
— Odnośnie Uranii, to za pieniądze, które na nią poszły, inne miasta wybudowały i halę, i stadion. Można dyskutować, czy tego typu obiekt powinien być w centrum miasta, albowiem nic nie stało na przeszkodzie, by wybudować go w miejscu, gdzie jest lepsze skomunikowanie, gdzie można zrobić dużo parkingów i po prostu lepiej to wszystko urządzić. A teraz będziemy mieli zablokowaną tramwajem aleję Piłsudskiego, gdyż jeden pas ruchu spowoduje permanentny korek.

— To może warto przesiąść się do tramwaju?
— (śmiech) Pozytywnego wizerunku Olsztyna na pewno nie stworzymy, budując drugą linię tramwajową, ponieważ dzisiaj tramwaj jest już zupełnie archaicznym środkiem komunikacji. Dlaczego w Gdyni, nowoczesnym mieście budowanym w dwudziestoleciu międzywojennym, ich nie ma? Bo uznano, że to anachronizm. Niby to tylko anegdota, ale jakże pouczająca.
Gdy spojrzymy na olbrzymie koszty związane z budową linii tramwajowych i inne niedogodności dotyczące ich funkcjonowania w środku miasta, widać, jak nietrafiona jest to inwestycja. A propos tramwajowych fanaberii, jeszcze chwila i zaczną przychodzić horrendalne rachunki za prąd.

— Wyróżnikiem metropolii jest to, że koncentruje się w nich życie kulturalne. Olsztyn ma kulturalny sznyt i potencjał?
— Musimy stworzyć jeszcze jeden teatr dramatyczny. I to wcale nie oznacza, że trzeba budować wielki gmach za 200 mln zł. Przypomnę tylko, że gdy budynek Teatru im. Stefana Jaracza przez trzy lata przechodził remont, sam teatr bez większej straty dla kultury funkcjonował w osiedlu mieszkaniowym „Pojezierze”. Oprócz tego teatr muzyczny. Być może warto byłoby pójść w kierunku opery? Tak czy inaczej, w porozumieniu z marszałkiem trzeba wykreować jeszcze jedną scenę muzyczną. Ale problemów jest więcej. W Polsce obecnie buduje się kilkadziesiąt muzeów, a olsztyńskie władze nie zgłosiły żadnego pomysłu z tego obszaru. Nie mamy też, choćby jednego, liczącego się festiwalu muzycznego. Żeby rozpalić wyobraźnię, muszą być wielkie cele.

— I wielkie pieniądze…
— Jedną z czarnych legend naszego miasta jest przeświadczenie, że na nic nas nie stać. Nie mamy na szkoły, przedszkola, sport i kulturę, podwyżki dla urzędników. Jednak możemy wydawać 500 mln zł na budowę linii tramwajowej albo garażu dla wagoników za 90 mln zł. Nie wiemy, ile będzie kosztowała nas spalarnia odpadów, ale idą tam setki milionów, a problemem jest kilkaset tysięcy na sport kwalifikowany.
Gdy spojrzymy na dochody własne Olsztyna, to mieścimy się w środku miast wojewódzkich. Ściągamy większą kwotę z podatków w przeliczaniu na jednego mieszkańca niż Białystok, Toruń, Bydgoszcz, Rybnik czy Lublin. Olsztyn jest bogatym miastem, ale fatalnie zarządzanym.

— A jednak wielkie sumy nas omijają. Prezydent Piotr Grzymowicz podkreśla, że w poprzednich edycjach Polskiego Ładu Olsztyn otrzymał od rządu 29 zł na mieszkańca, co jest najniższą kwotą ze wszystkich miast wojewódzkich.
— Niestety stajemy się zakładnikami w wojnie Piotra Grzymowicza z rządem. Ostatnia deklaracja, że jeżeli rząd nie da pieniędzy na pokrycie wzrastających kosztów energii, to zamknięte zostaną szkoły, jest tego przykładem. Ale gdy mówimy o pieniądzach, warto podać konkretne liczby. Budżet Olsztyna na ten rok wynosi 1 mld 600 mln zł. Wpływy własne, które są generowane w Olsztynie (PIT, CIT, podatki, opłaty lokalne, dochody majątkowe) to 700 mln zł. Szkoda, że gdy rozmawiamy o budżecie, to temat dochodów jest pomijany. Porozmawiajmy o tym, jak zwiększyć dochody miasta, liczbę ludności i przedsiębiorców. Przecież im olsztynianie będą więcej zarabiali, tym większe będą kwoty płynące z podatków do budżetu. Prawie połowa PIT-u trafia do budżetu gminy. Nie sprowadzajmy dyskusji o budżecie tylko do tego, czy wybudujemy dwa chodniki i odmalujemy jedną szkołę więcej oraz będziemy kontynuować to, co zaczęte. A poza tym proszę spojrzeć, ile budżet państwa w ostatnich latach zainwestował w Olsztyn. W infrastrukturę drogową (obwodnica kosztowała blisko 2 mld zł), kolejową, modernizacja linii kolejowych, nowe przystanki, Dworzec Główny. W Olsztynie został ulokowany sztab 15 Dywizji Zmechanizowanej (będzie tam zatrudnionych tysiąc osób). Z roku na rok rosną wynagrodzenia, a to też jest bardzo widoczne w budżecie.

— Kooperacja Olsztyna z sąsiednimi gminami to klucz do potencjalnego metropolitalnego sukcesu?
— Faktem jest, że ludzie wyprowadzają się z Olsztyna i osiedlają w podolsztyńskich miejscowościach. Zastanówmy się więc, jak stworzyć model współpracy pomiędzy Olsztynem a otoczeniem. I nie chodzi o przesuwanie granic. Modelowym przykładem jest piękne jezioro Bartążek, ulokowane na granicy Gminy Stawiguda i Olsztyna. Aż się prosi, aby Stawiguda wspólnie z Olsztynem zagospodarowała ten obszar, by stał się on miejscem relaksu i odpoczynku dla Pieczewa i Jarot, jak również alternatywą dla Plaży Miejskiej. Ale działki są tam stale wykupywane i zabudowywane, dlatego jeszcze kilka lat i tenże teren bezpowrotnie straci swoje pierwotne walory.

rozmawiał Michał Mieszko Podolak