O dziecku, którego nie mam [FELIETON]

2022-09-15 08:40:19(ost. akt: 2022-09-15 08:43:30)

Autor zdjęcia: Pixabay

Ten temat w moim życiu wraca jak bumerang: nie mam dziecka. Przy czym nie jest to kwestia sama w sobie, ale argument — wręcz potężny oręż w wielu dyskusjach, w których mój adwersarz, nie mając już żadnego merytorycznego argumentu, wytacza właśnie to działo: Nie rozumiesz, bo nie masz dziecka!

Tak wyszło

Na wstępie chcę nadmienić, że fakt nieposiadania przeze mnie — mimo przekroczonej 40-tki — potomstwa nigdy i na żadnym etapie mojego żywota nie był wynikiem realizacji przemyślanej i wyłącznie w kierunku nieposiadania potomstwa ukierunkowanej strategii. Przeciwnie, od dziecka do dzieci lgnęłam, młodsze cioteczne rodzeństwo pielęgnowałam z wielką troską, a bywało, że nawet z poświęceniem. Brak młodszego rodzeństwa własnego rekompensowałam sama sobie niezwykle wypasionym jak na początek lat osiemdziesiątych wózkiem dla lalek oraz takąż lalką, którą mama zdobyła z wielkim trudem, a która uśmiechała się, płakała, miała rozmiar prawdziwego niemowlęcia — i zazdrościło mi jej całe osiedle…!

Tymczasem studia, a krótko potem start w dorosłość odbyły się w swoim tempie, ale element w postaci zamążpójścia jakoś mi gdzieś umknął. Może nie trafił się nikt na tyle zdeterminowany, co straceńczo i autodestrukcyjnie chciałby się ze mną związać dopóki śmierć nas nie rozłączy. A może ja sama wybredność zaprezentowałam na jakimś etapie tak morderczą, że żaden nie sprostał. Całkiem możliwe, że swoje zrobiły bliższe i dalsze kuzynki, przyjaciółki, a nawet koleżanki, które najpierw z wielkim hukiem i pompą wstępowały w związki małżeńskie, by w wielu przypadkach krótko potem i o wiele mniej hucznie — raczej w zaciszu sal sądowych — z tych związków występować. Zostawały tak same sobie na łasce losu i już ex-partnera, z tymi biednymi dziećmi rozdartymi pomiędzy mamusię i tatusia oraz nowego przyjaciela mamusi i nową przyjaciółkę tatusia… Tak, możliwe że te obrazki wszystkie razem mocno mój pęd ku zamążpójściu ochłodziły i ściągnęły lejce. Możliwe też, że swoje zrobiła Danuta Rinn i jej piosenka „Nie mam woli do zamęścia” — u mnie nie szukajcie szczęścia, (…) ja mam wolę być panienką, nie wydawać się za prędko”… A możliwe — i chyba najbardziej prawdopodobne — że obraz mojej mamy, która pozostawiona swojemu losowi ze mną liczącą niewiele ok. 8 lat — dobre kilka lat dzielnie walczyła z licznymi przeciwnościami losu, zanim obie jakoś się w tej nowej rzeczywistości odnalazłyśmy.

Tak czy siak — stan rzeczy na dziś obowiązujący jest taki, że dzieci nie mam. I że — co gorsza — realność posiadania dziecka z każdym rokiem, a może nawet już i z każdym miesiącem zdaje się odpływać w siną dal…

Wykluczona

Brak potomstwa to jeden skutek takiego, a nie innego obrotu życiowych spraw. Skutki są bowiem liczne, dalekosiężne, a czasem nawet bardzo bolesne.

Dla przykładu — jedna z moich bezdzietnych koleżanek całe lata cierpiała w sezonie urlopowym. Pracowała bowiem w zespole samych matek i zdaniem przełożonego w sezonie letnim, zwłaszcza w lipcu i sierpniu to owe matki miały pierwszeństwo w wyborze dogodnego terminu na urlop wypoczynkowy. Nic zatem dziwnego, że bezdzietna koleżanka, przy którymś kolejnym planowaniu urlopów nie wytrzymała nerwowo i zapytała — niestety, wyłącznie retorycznie — czy w takim razie ona, tylko dlatego, że nie posiada dzieci, skazana jest na urlop tylko w listopadzie?!

Gdyby przełożony płacił tak, że co roku bezdzietną koleżankę stać by było na wakacje na takim Mauritiusie lub na Bali, gdzie listopad jest jak na wakacje miesiącem wręcz wymarzonym — to dlaczego nie. Niestety, nawet mimo braku dzieci, które w czasie wakacji kosztują podobno kwoty horrendalne i wymagające spadku po Rothschildzie — koleżanka na takie luksusy nie zarabiała i pewnie dlatego tak dzielnie walczyła, by nad polskie stale wiejące chłodem morze wybierać się także w miesiącach stricte letnich. I całkiem słusznie czuła się dyskryminowana, że wyłącznie z powodu braku dzieci — wakacyjne miesiące zostały jej odebrane i to, jak się zdaje, bezpowrotnie. Bo koleżance, tak jak i mi, zegar biologiczny bije równie nieubłaganie…

Ja mam inny problem: kiedy bowiem w rodzinnej rozmowie odniosę się do takiej lub innej kwestii, kiedy zgłoszę, że coś mi się podoba, coś wręcz przeciwnie, a czegoś ze swojej własnej perspektywy nie jestem w stanie pojąć — często gaszona jestem stwierdzeniem, że nie rozumiem, że jestem przeciwna — a powinnam być za, że jestem za — a powinnam być przeciwna, bo to wszystko z tej prostej, żeby nie powiedzieć prostackiej przyczyny, że nie posiadam dziecka…!

Pragnę zauważyć, że pewnych części ciała także nie posiadam, a mimo to mam poczucie, że o mężczyznach mogę mówić. Owszem, to zawsze będzie wyłącznie obserwacja i opinie wypracowane w oparciu o doświadczenia w kontaktach i bliższym lub dalszym obcowaniu. Ale mimo wszystko czuję, że mam do nich prawo. Samolotu również nigdy nie pilotowałam, ale o trudnej i odpowiedzialnej pracy pilota też czuję, że mam prawo się wypowiadać. I tak samo czuję, że mam prawo do swoich opinii mimo braku własnych dzieci — nawet do opinii, które posiadania dzieci lub nie oraz samych dzieci dotyczą.

Książki, filmy, kontakty z różnymi ludźmi, rozmowy i obserwacje — to wszystko pozwala nam wyrabiać sobie zdanie i wygłaszać opinie na różne tematy i odnosić się do różnych sytuacji, także takich, których z przyczyn obiektywnych lub z wyboru osobiście nie doświadczyliśmy.

Co zrobić?

Ten punkt będzie zwięzły, ale bardzo treściwy: co mam zrobić?!
Bo co ma zrobić kobieta, która samodzielnie pragnie urodzić dziecko — ale liczy jednocześnie, że dawca nasienia okaże się z czasem kimś więcej niż tylko dawcą nasienia właśnie? No, co?

Od dosadnych pomysłów pozwolę się powstrzymać — i wszystkich chętnych do odpowiedzi też przestrzegam, że na żadne dosadności nie ma zgody…

Tak, chcę!

Tak, chciałabym mieć dziecko, przynajmniej jedną córeczkę. Od której dostawałabym niezgrabnymi rączkami malowane i kulfonami opisywane laurki na Dzień Mamy i na urodziny. Której pokazywałabym piękno świata, którą uczyłabym, jak być silną dziewczynką, a potem kobietą, jak być najpierw mądrą życiowo dziewczynką — a potem mądrą życiowo kobietą. Tak, chciałabym mieć córeczkę, której najpierw czytałabym najpiękniejsze książki swojego dzieciństwa, a której potem podsuwałabym kolejne lektury do samodzielnego czytania — i której pod koniec swojego życia mogłabym przekazać własny bogaty księgozbiór oraz kolekcję piór wiecznych. Córeczkę, z którą podróżowałabym na krańce świata, oglądała najpiękniejsze filmy, wypróbowywała nowe kosmetyki i pomysły na makijaż. Córeczkę, której pozwalałabym mieć własne opinie, poglądy na świat i marzenia — które to marzenia z chęcią pomagałabym jej spełniać…

Ale nie mam.

Bo nigdy na mojej życiowej drodze nie stanął mężczyzna, który byłby wystarczająco godny, by tej opisanej wyżej córeczki zostać ojcem.

Dlatego przepraszam — ale mnie akurat bardzo śmieszą dyskusje o aborcji. Z jakiegokolwiek bym bowiem powodu — nawet z tego najhaniebniejszego z haniebnych — nie zaszła w ciążę, potrzebowałabym wyłącznie dobrego lekarza ginekologa i kliniki położniczej z dobrą opinią.

I to pewnie dlatego za absolutnie niskie uznaję wytykanie komuś posiadania lub braku posiadania czegoś, na co kompletnie nie miał wpływu. Bo mimo wielkiej życiowej samodzielności i zaradności, czego dowody dałam i daję bez mała codziennie — dziecka jednak sama z siebie nie pocznę. I muszę się z tym faktem pogodzić, co, zapewniam — czynię absolutnie wbrew sobie!
Magdalena Maria Bukowiecka
Artykuł dedykuję mojej ciotce Jadwidze.