Ależ mamo, ja jestem pszczelarką!

2022-09-28 12:00:00(ost. akt: 2022-09-28 12:47:57)
Katarzyna i Andrzej Maziec z córką Anią

Katarzyna i Andrzej Maziec z córką Anią

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Rzucili życie w korporacji i przeprowadzili się wieś. Andrzej i Katarzyna Maziec z Purdy najpierw wybudowali dom, a potem stworzyli pasiekę z 200 ulami. Żyją wolniej i bardziej świadomie.
— Czego możemy nauczyć się od pszczół?
— Bardzo wielu rzeczy, ale przede wszystkim cierpliwości i spokoju. I, co może jest najważniejsze, czystości. Pszczoły z natury są czyściochami i nie znoszą zapachu potu. Nie są również zadowolone, jeśli do pasieki przyjdziemy w brudnym, przepoconym skafandrze czy postanowimy spryskać się zbyt intensywnie perfumami. Wymagają od pszczelarza higienicznego, schludnego podejścia i jeśli nie dostosujemy się, potrafią okazać swoje niezadowolenie.

— A czego panią osobiście nauczyły pszczoły?
— Cierpliwości oraz tego, że jeśli już znajdziemy się w pasiece, trzeba zachować oszczędność w ruchach, poruszać się z wyczuciem, łagodnie, delikatnie. Pszczoła jest zwierzęciem o doskonałym wzroku, więc każdy zbędny, gwałtowny ruch jest dla niej źródłem stresu. Proszę kiedyś przyjrzeć się dokładniej pszczelarzom. W przeszłości, jeszcze będąc laikiem w tym temacie, zawsze dziwiłam się, w jaki sposób pszczelarze zachowują się w pasiecie. Zadziwiało mnie, że podchodzą do pszczół z takim pietyzmem, szacunkiem, wręcz delikatnością. Okazało się, że to pszczoły wymuszają na opiekujących się nimi ludziach, by traktować je w ten sposób.

— No właśnie. Nie bez powodu mówi się, że pszczoły są inteligentne i wrażliwe.
— Pszczoły są niezwykle inteligentne, co udowadniają liczne badania. Pszczoła, która w sezonie letnim żyje od 3 do 3,5 tygodnia, wykazuje inteligencję na poziomie pięcioletniego dziecka. Owady te mogą nie tylko uczyć się od siebie nawzajem, ale także potrafią liczyć i wykonywać podstawowe równania matematyczne. Pszczoła rozpoznaje również twarze swoich pszczelarzy, zapachy. Można też ją tak wyćwiczyć, że będzie w stanie rozpoznać narkotyki. Taka tresura pszczoły zajmuje zaledwie dwie minuty. Wyćwiczenie takiej umiejętności u psów specjalnie dedykowanych ras, które mają potem pracować razem z ludźmi w służbach, m.in. w policji, trwa latami. Badania pokazują, że pszczoła dysponuje wieloma talentami i umiejętnościami, co jest dowodem na jej wyjątkowość.

— Zagrodę Edukacyjną „Warmińska Pszczoła” prowadzi pani razem z mężem. Przed laty byliście mieszczuchami, wspinaliście się na kolejne szczeble kariery w korporacji. Co zadecydowało o zmianie? Kiedy stwierdziliście, że macie dość?
— Praca w korporacji dawała nam możliwości rozwoju i awansu. Rzeczywiście zajmowaliśmy wysokie stanowiska, zarabialiśmy duże pieniądze. Ale nie mieliśmy kiedy ich wydawać, bo wciąż byliśmy w pracy. Co z tego, że zarabialiśmy dużo, kiedy nie mieliśmy urlopu, czasu wolnego. Nie obchodziliśmy świąt, cudem wyrywaliśmy kilka godzin, by usiąść przy stole wigilijnym. W momencie, kiedy okazało się, że trochę jednak pogubiliśmy się w tym życiu i zaczęło nam brakować czasu dla siebie, wzięliśmy się za budowę domku letniskowego. Potem okazał się domem całorocznym. W końcu doszliśmy do wniosku, że może to już pora, żeby coś zmienić. I tak, niemal z dnia na dzień, rzuciliśmy wszystko, zakończyliśmy nasze dotychczasowe życie zawodowe. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę, czyli życie na wsi. Oczywiście także i na wsi trzeba płacić rachunki, mieć środki na życie, więc trzeba było znaleźć nowy pomysł na siebie, na to, co możemy robić tutaj. Co wcale nie było takie łatwe, jak się nam wcześniej wydawało. Najprościej było na wsi zamieszkać. Potem jednak szybko okazało się, że takim mieszczuchom jak my, trudno jest przestawić się z funkcjonowania miejskiego na życie na wsi.

— To było trudne?
— Ogromnie. Już po pierwszej zimie pojawiło się zwątpienie. Było tak ciężko, że mój mąż postanowił wystawić nasz dom na sprzedaż. W środku zimy. Na szczęście nie doszło do realizacji tej transakcji. Dodatkowo dowiedziałam się o tym zamyśle przypadkiem, bo odebrałam telefon od mężczyzny zainteresowanego kupnem. To świadczyło tylko o tym, jak bardzo zima dała się we znaki mojemu mężowi i o tym, jak miał wtedy dość tego całego mieszkania na wsi. Wtedy pomogło nam to, że na co dzień bardzo się wspieramy i tak łatwo się nie poddajemy. A jeśli jedna strona ma słabszy czas, ta druga wie, że musi ją podtrzymywać na duchu i motywować. Pamiętam, że powiedziałam wówczas mężowi: „nie ma co rozpaczać, bierzemy się do roboty. Jeśli postanowiliśmy spróbować życia na wsi, nie możemy sobie odpuścić po dwóch miesiącach. Tak się po prostu nie robi i to nie jest w naszym stylu. Dajmy sobie chociaż rok”. I tak zrobiliśmy. Po tym czasie okazało się, że nauczyliśmy się mieszkać na wsi, zmieniliśmy priorytety i zaczęliśmy tutaj funkcjonować. Zaakceptowaliśmy fakt, że owszem, na wsi może jest i pięknie, ale z pewnością nie jest romantycznie. Mieszkanie na wsi nie wygląda jak na sielankowych pejzażach, gdzie siedzimy na ławeczce w blasku zachodzącego słońca, a na twarzach czujemy delikatny powiew wiatru. Tak, wszystko się zgadza. Jednak, żeby usiąść na tej ławeczce, trzeba ją zrobić, a żeby mieć piękną trawkę, trzeba ją zasiać i skosić. To wszystko wymaga pracy, na którą nie byliśmy przygotowani.

— Tym bardziej zadziwia mnie fakt, że zdecydowaliście się na pszczoły i pasiekę.
— Decyzja o pasiece zapadła wtedy, kiedy postanowiliśmy, że zostajemy na wsi. Na początku mieliśmy pomysł, że naszym źródłem utrzymania będzie agroturystyka. Udało nam się zdobyć dofinansowanie na prowadzenie działalności gospodarczej. Wiedzieliśmy, że to turystyka jest tutaj potencjałem, bo przecież to piękne tereny. Nas samych urzekło to miejsce, położone wśród licznych pagórków, nad jeziorem, przy lesie. Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, są zachwyceni. Widoki są tutaj nieziemskie, o każdej porze roku. Jesienią możemy być na przykład świadkami rykowiska. Od lat przyjeżdża do nas dziewczyna z Trójmiasta, która przyjeżdża tylko po to, by wychodzić na spacery z naszym psem i posłuchać ryczących jeleni. To już jej tradycja. Zakładając agroturystykę wiedzieliśmy, że ludzi urzeknie to miejsce, bo tak przecież było z nami. A pszczoły pojawiły się jako pomysł na urozmaicenie naszej agroturystyki. Bo wiadomo, jak własne ule, to własny miód.

— Tyle, że ta pasieka rozrastała się z roku na rok.
— Na początku zakładaliśmy, że będzie to pasieka uprawiana hobbystycznie. Uli kilka, by był miód dla gości, naszych rodzin. Taki był plan. Po roku mieliśmy już 50 pszczelich rodzin i wiedzieliśmy, że to cały nasz świat. Wszystko stanęło na głowie.

— A raczej wy postawiliście na pszczoły.
— Tak, dziś liczą się tylko pszczoły.

— To dziś członkowie waszej rodziny.
— To nasza rodzina, a dokładniej rzecz ujmując ponad dwieście pszczelich rodzin. Natomiast to również nasz pracodawca, chlebodawca. Czasem żartujemy, że to nasi prezesi, ponieważ zarządzają nami i naszym czasem. Do tego są bardzo wymagający.

— W dodatku pszczoła jest kobietą.
— Oj tak. To szczególnie widać, kiedy zmienia się pogoda. Pszczoła, jak większość kobiet, jest meteopatką. Odczuwa wszystkie zmiany frontu atmosferycznego. W momencie kiedy mamy 200 rodzin pszczelich, a każda z nich liczy około 50 tysięcy pszczół, to mieszkanki pasieki wyraźnie sygnalizują, że pogoda się zmienia. Już z daleka słychać ich zdenerwowanie. Po tym charakterystycznym dźwięku jesteśmy w stanie rozpoznać, że są lekko zirytowane. Wtedy najlepiej przy ulach nie pracować, pozwolić im na te emocje. Tak, ewidentnie pszczoła jest kobietą.

— Jak widać, pszczoły też całkowicie zdominowały waszą codzienność. Jak dziś wygląda zatem wasz dzień?
— Teraz nasz rok dzieli się na dwie części. Od początku kwietnia do końca września pracujemy z pszczołami. Każdego dnia jesteśmy w pasiecie, od rana do późnego wieczora. Zajmujemy się pszczołami, ale też prowadzimy warsztaty dla młodych pszczelarzy, czy dzieci i młodzieży. Czasem naszymi gośćmi są słuchacze Uniwersytetów Trzeciego Wieku. To bardzo intensywne miesiące, bo funkcjonuje przecież w tym czasie również nasza agroturystyka, więc przyjmujemy gości. Trzeba też wygospodarować godziny na wspólne spędzenie wolnego czasu. W tych miesiącach wstajemy o piątej nad ranem, około południa mamy krótką, półgodzinną drzemkę, a potem pracujemy do około godziny 20-22.

— Skąd w was tyle siły?
— Obecnie podtrzymuje nas na duchu myśl, że niewiele dni dzieli nas od października, kiedy w końcu odpoczniemy. Już we wrześniu zaczynamy skreślać dni w naszym kalendarzu, odliczając czas do chwili, kiedy będziemy mieć wolne. A to następuje od października do marca. Nie zajmujemy się już pszczołami, a jedynie sprzedajemy miód, prowadzimy też warsztaty. Gdyby nasza córka nie poszła do szkoły, moglibyśmy cały dzień nie wstawać z łóżka (śmiech). Szkoła córki motywuje nas, by wstać rano.

— Dzięki pszczołom, pracy w pasiece, zaczęliście żyć bardziej świadomie?
— Tak. Jesteśmy bardziej świadomi, że żyjemy tutaj, to jest nasze miejsce na Ziemi. Żyjemy bardziej ekologicznie, z poszanowaniem środowiska, otaczającej nas natury. Rozwijamy się na wielu płaszczyznach, wciąż odkrywamy nowe dziedziny, poszerzamy naszą wiedzę. Dziś jesteśmy po trosze botanikami, ekologami, edukatorami. To wszystko dzieje się dzięki pszczołom w naszym życiu. To dzięki nim staliśmy się bardziej spokojni i pewni tego, czym zajmujemy się w życiu.

— Dziś przekazujecie swoją pasję do pszczół innym, edukujecie.
— Absolutnie. A u nas o pszczołach rozmawia się nawet przy wigilijnym stole.

— Macie córkę. Wyczytałam, że kiedy zapytała pani ją, kim chce być: modelką czy pszczelarką, ta odpowiedziała: „ależ mamo, ja już jestem pszczelarką”!
— Tak, Ania jeździ z nami do pasieki, ma swój strój ochronny. Rozpoznaje pszczoły. W szkole prowadziła krótkie warsztaty na temat pszczół dla swoich rówieśników z klasy. Tak, Ania czuje się pszczelarką.

— Które z mitów na temat pszczół was denerwują?
— Jednym z największych mitów jest ten, że pszczoły są agresywne. To nieprawda. Pszczoły wykazują agresję wyłącznie wtedy, kiedy muszą bronić swojego ula, kiedy czują się zagrożone. Tymczasem utarło się przekonanie, że żądlą bez przyczyny. O tym, jak głęboko jest w nas zakorzenione to przekonanie pokazał eksperyment społeczny. W Olsztynie, w parku, postawiono puste ule. Do straży miejskiej lawinowo zaczęły spływać zgłoszenia o użądleniach. A przecież pszczół nie było w środku. Nie ma w nas wciąż świadomości, jak bardzo pszczoły są nam potrzebne, jak bardzo zasługują na szacunek i ochronę. W dobrze prowadzonej pasiece, gdzie prowadzone są pszczoły wykazujące się łagodnością, wyselekcjonowane, gdzie dba się o ich zdrowie, także psychiczne, nie ma możliwości, by wykazały się agresją. Pszczoły nie są drapieżnikami, nie polują na ludzi. Obok naszego domu co roku mamy młode pszczele rodziny, takie nasze pszczele przedszkole, przyjeżdżają do nas goście i od kilku lat nie zdarzyło się, by ktoś został użądlony. A tymczasem ludzie wciąż postrzegają pszczołę jako drapieżnika. I, niestety, najczęściej mylą ją z osą.

— Czyli ta edukacja jest wciąż potrzebna?
— Dzieci w przedszkolach są już bardziej świadome, dzięki edukacji ekologicznej. Problem wciąż jest wśród młodzieży, gdzie wiedza środowiskowa, przyrodnicza, jest konieczna. Kiedy przyjeżdżają do nas zwykle zaskoczeni zadają pytanie: „to w tym każdym pudełku są pszczoły? Przecież one nas użądlą”. Odpowiadam wtedy „a czemu chciałyby to zrobić? Przecież one chcą żyć”. Badania pokazują, że pszczoły wykazują pewien poziom świadomości i zdolności poznawczych. Dzięki temu wiedzą, że użądlenie będzie wiązało się z ich śmiercią. Pszczoła użądli tylko wtedy, kiedy będzie bronić swojej pszczelej rodziny. Tak jak każdy człowiek broni swojego domu i swoich bliskich i tego, co jest dla nas ważne.

— Powinniśmy więc zapamiętać powiedzenie Alberta Einsteina, które zamieściła pani na swoim profilu: „jeśli wyginą pszczoły, człowiekowi zostaną cztery lata istnienia”.
— Tak, zgadza się. Nie zdajemy sobie sprawy, jak pszczoły, ale i inne zapylacze, jak osy, trzmiele, są ważne w naszym życiu. Jeśli zabraknie zapylaczy, nie będzie bawełny, kawy, herbaty, jedzenia. Tutaj nie chodzi tylko o miód, ale o istnienie 70 procent upraw na całym świecie. Pszczoły zasługują na szacunek nie tylko dzięki temu, że są zapylaczami, ale głównie dlatego, że są tak niesamowite.


Katarzyna i Andrzej Maziec porzucili miasto, wybudowali dom na wsi, stworzyli profesjonalną pasiekę ze 200 ulami i postanowili dzielić się swoją pasją z innymi.


Katarzyna Janków-Mazurkiewicz