M jak Małgorzata. M jak Matylda

2022-10-28 16:30:00(ost. akt: 2022-10-28 16:41:27)
Matylda Małgorzata Sienkiewicz (z prawej) i Aga Madzelan na jednej z rekonstrukcji historycznej

Matylda Małgorzata Sienkiewicz (z prawej) i Aga Madzelan na jednej z rekonstrukcji historycznej

Autor zdjęcia: Ewa Lubińska

Dla jednych Małgorzata, dla innych Matylda. To jak ma w końcu na imię moja dzisiejsza rozmówczyni? — Do 50. roku życia byłam Małgorzatą, później uznałam, że mogę już być Matyldą — odpowiada tajemniczo lidzbarczanka o dwóch imionach na M.
Druga ciekawostka — Matylda Małgorzata jest żoną Henryka Sienkiewicza. Nie, nie przybyła z przeszłości, chociaż czasami udaje się do XIX wieku. A to za sprawą bitwy pod Heilsbergiem lub jakiegoś innego wydarzenia z epoki napoleońskiej. Wyjaśnienie jest proste — bierze czasem udział w rekonstrukcjach historycznych. Oboje z małżonkiem zamieszkują więc czasy współczesne i... Lidzbark Warmiński.

To jak było z tym imieniem?
— Moje pierwsze imię to Matylda — opowiada lidzbarczanka. — Jako mała dziewczynka bardzo się go wstydziłam. Wtedy to imię miewały na przykład zwierzęta w bajkach np. niedźwiedzica, czy krowa, więc się przedstawiałam drugim imieniem — Małgorzata i tak do 50. roku życia. Później stwierdziłam, że już czas na Matyldę. W ogóle, pewnie teraz trudno w to uwierzyć, ale byłam bardzo nieśmiałym i strachliwym dzieckiem. Nie poszłam sama do sklepu na zakupy, czy na pocztę. Musiałam długo pracować nad tą swoją nieśmiałością.
Matylda Małgorzata była czwartym dzieckiem Jadwigi i Józefa Rusaków. O jej tacie pisaliśmy nie raz, bo był żołnierzem Armii Krajowej i znał legendarną Inkę, ale to zupełnie inna opowieść.

— Mama urodziła mnie kiedy miała 40 lat — wspomina Matylda. — Byłam czwartym dzieckiem, a drugą córką. Nie wydaje mi się, żebym była jakoś szczególnie rozpieszczania, jako najmłodsze dziecko. Chociaż, może tato poświęcał mi więcej czasu. Pamiętam, że bardzo lubił się ze mną bawić, sporo mi czytał. Mama też czytała mi bajki, a ja słuchałam, czasem chowałam się ze strachu pod stół, czasami płakałam. Bardzo przeżywałam te książki. Od dziecka byłam bardzo wrażliwa. To po mamie bardzo szybko się wzruszam. Tato traktował życie bardzo lekko. Po nim mam wariackie pomysły.

Jak wspomina Matylda mama była też strażniczką dobrego wychowania.
— W młodości przebywała u sióstr zakonnych i one nauczyły ją dobrych manier, które i nam wpajała. Pamiętam, jak mówiła, że kiedy nam ktoś nałoży jedzenie na talerz, to możemy dania nie dojeść, ale jeśli nałożymy sobie sami, to koniecznie musimy to zjeść do końca. To konsekwencja naszego wyboru. Ja też swoich synów starałam się nauczyć dobrych manier. Robiłam to przez zabawę. Kiedy mieli po kilka lat, bawiliśmy się na przykład w restaurację. Piliśmy kawę w filiżankach (oczywiście była to Inka), jedliśmy ciasteczka itp. Wiem, że te nasze zabawy były skuteczne, bo nigdy się później za swoich synów nie wstydziłam, przeciwnie, byłam i jestem z nich dumna.

Synowie Matyldy Sienkiewicz są już oczywiście dorośli. Starszy — Łukasz mieszka w Szczecinie, a młodszy — Przemysław w Olsztynie.

— Kiedy byłam dzieckiem zajmowali mnie rodzice, później dzieci i mąż, a po 50. roku życia przyszedł najpiękniejszy czas, bo teraz można robić co się chce — mówi Matylda. — Żartuję, że na starość dziecinniejemy, wypadają nam włosy i zęby, więc możemy się bawić jak dzieci — śmieje się lidzbarczanka.
Od dziecka była ciekawska.

— Chciałam być policjantką, żeby rozwiązywać zagadki. Do tej pory to lubię. Lubię też poznawać nowe rzeczy, uczyć się, rozwijać i to właśnie na emeryturze jest ku temu najwięcej okazji.

Matylda jest z pierwszego wykształcenia (a jakże, przecież taka ciekawska osoba nie może mieć jednego zawodu) higienistką stomatologiczną i temu zawodowi była wierna, bo go kocha ale... kiedy skończyła 50. lat postanowiła się jeszcze pouczyć i zdobyła trzy kolejne zawody: terapeuta zajęciowy, mediator oraz asystent rodziny.

— Chciałam się uczyć czegoś nowego — wyjaśnia i jestem z tego bardzo zadowolona, bo kocham ludzi i miałam okazję poznać psychologię dzieci, osób niepełnosprawnych, czy seniorów. To mi się przydało także w zawodzie higienistki stomatologicznej. Potrafię wyciszyć emocje dzieci i pozwalają wtedy dentyście zajrzeć do ust i leczyć ząbki. Miałam też bardzo dobry kontakt z mieszkańcami DPS, doskonale się z nimi czułam i myślę, że oni ze mną też, bo ja lubię ludzi rozśmieszać. Specjalnie rozrabiam, żeby się uśmiechali. Uważam, że to w życiu bardzo ważne. Najpierw powinniśmy nauczyć się śmiać z siebie, znaleźć dystans do naszych kompleksów, wad, bo każdy je przecież ma. Rodzice nauczyli mnie też szacunku do każdego człowieka, bez względu na to czy jest biedny, czy bogaty, jakiej jest narodowości i wyznania. Poza tym mama zawsze mawiała: "uciekaj od fałszywych ludzi" i tego się trzymam.

Lidzbarczanka otacza się więc ludźmi szczerymi, ale też kreatywnymi i aktywnymi.
— Kocham ludzi — mówi. — Lubię psychologię i sztukę, dlatego zajęłam się swego czasu techniką decoupage, później połączyłam ją z malarstwem. Stwierdziłam, że te dwie techniki można połączyć. Lubię eksperymenty. Gdybym miała pracować na akord,przy taśmie, to bym chyba umarła. Kiedy dekorowałam bombki choinkowe, to każda była inna. Odmówiłam, kiedy znajomi poprosili abym zrobiła kilka takich samych. To nudne.

Matylda twierdzi, ze w sztuce najważniejsze jest to, by wnieść do każdego dzieła coś swojego.
— To dla mnie najważniejsze —przyznaje. — Nie uczyłam się malarstwa, wielu rzeczy nie potrafię. Maluję z potrzeby serca.

To serce włożone w obraz zauważył w tym roku pewien kupiec jednego z jej obrazów. Wystawiony na licytację, z której dochód zasilił pomoc uchodźcom z Ukrainy, obraz przyniósł, niebagatelną jak na amatorskie dzieło, kwotę 6000 złotych!

Tak samo — z potrzeby serca — bohaterka mojego tekstu śpiewa.
— Śpiewać lubiłam zawsze, ale byłam bardzo nieśmiała, wiec kiedy rodzice chcieli mnie wysłać do szkoły muzycznej w Olsztynie, odmówiłam. Jednak zawsze
słyszałam od ludzi, że mam bardzo interesujący głos i teraz, kiedy się bardziej otworzyłam, czasami występuję. Robię to dla przyjemności. Śpiewam też w domu, to takie moje lekarstwo na wszystko.

Poszukującą, innowacyjną naturę Matyldy widać też w jej codziennym stroju, który zawsze jest kreacją i przedmiotach, które tworzy. Jest zwolenniczką dawania nowego życia starym przedmiotom. Mogłaby uczyć innych co robić, żeby niepotrzebnie nie wyrzucać rzeczy. W naszych czasach, to cenna wiedza.

— Kiedyś wyciągnęłam z szafy stary przetarty skórzany płaszcz — opowiada. — Szkoda mi go było wyrzucić, więc wyszukałam w sklepach kawałki skór, wycięłam z nich liście o różnych kształtach i naszyłam na ten płaszcz. Liście wyglądały tak, jakby spadały z jednego ramienia w dół. I na samym dole płaszcza było ich dość dużo. Kiedy go nosiłam, słyszałam pochwały. Pewnego dnia pojechałam w nim do Olsztyna i tam na targowisku zaczepiła mnie jakaś pani. "Jaki piękny płaszcz! Gdzie pani go kupiła?" zapytała. Ja na to: "podoba się pani?". "Tak". To zdjęłam z siebie ten płaszcz i jej dałam. Była zaskoczona. Stwierdziła, że nie może wziąć go za darmo. Dała mi 100 złotych, za które kupiłam sobie tam jakąś kurtkę.

Uwielbiam sprawiać ludziom radość. Kiedy się daje, to dwie osoby są szczęśliwe - ta obdarowana i ta która daje.
Ewa Lubińska