Zmierzać pod rękę z własną prababcią do jej szkoły i klasy

2022-09-04 10:45:00(ost. akt: 2022-09-03 15:14:11)

Autor zdjęcia: pixabay

Gdyby tak móc przenieść się w czasie i zamiast do szkoły XXI wieku — zmierzać jutro pod rękę z własną prababcią do jej szkoły i klasy…? To, że nasze babki i prababki z pewnością w dzisiejszej szkole przeżyłyby potężny szok — to pewne. A my…?
Szacuje się, że sto lat temu do szkoły zapisanych było tylko 78 proc. dzieci w wieku od 5 do 17 lat. Sam system polskiej edukacji był wtedy mało przejrzysty, a swoje zrobiły na pewno czasy, kiedy Polski w ogóle na mapie Europy nie było. Według uchwalonej w 1932 r. reformy szkolnictwa nasze babcie i prababcie obowiązywała 7-letnia szkoła powszechna, przy czym wyodrębniono trzy typy takich szkół: 4-, 6- i 7-klasową. Szkoły różniły się zakresem omawianego materiału — najszerszą wiedzę przekazywały oczywiście 6- i 7-klasowa, wiedzę podstawową można było zaś posiąść, uczęszczając do szkoły 4-klasowej. Po ukończeniu 6 klasy uczeń mógł już próbować dostać się do 4-letniego gimnazjum ogólnokształcącego, a następnie do 2-letniego liceum, ale trzeba było najpierw zdać egzamin wstępny, który był bardzo trudny. Nauka w liceum kończyła się tak jak dziś egzaminem maturalnym, po którym można było kontynuować naukę na studiach.

Mało szkół
W 1918 r. na terenie byłego Królestwa Polskiego funkcjonowało nieco ponad 10 tys. szkół, ale w 1923 r. było ich już ponad 11,5 tys. Jednocześnie liczba uczniów z niespełna 900 tys. wzrosła w tym czasie do ponad 1,2 mln. Według statystyk z roku szkolnego 1920/1921 na 100 km2 w Polsce przypadało średnio 6,9 szkoły — mało, bo w Belgii było ich aż 25, we Francji ponad 15, w sąsiednich Niemczech 11, a średnio w Europie Zachodniej liczba ta przekraczała 10.
Najgęstsza sieć szkół znajdowała się w ówczesnym województwie poznańskim i łódzkim oraz na Śląsku Cieszyńskim. Najgorzej było w województwie poleskim, gdzie liczba szkół na 100 km2 nie przekraczała jednej placówki, oraz w województwie wołyńskim i nowogrodzkim, gdzie takich szkół było mniej niż 3. Problem ten dotyczył zresztą wszystkich terenów byłego zaboru rosyjskiego, które średnie wyniki w Polsce mocno zaniżały.

W przedwojenną szkołę inwestowano. O ile przed wybuchem I wojny światowej na terenie Królestwa Polskiego edukacją instytucjonalną objętych było niespełna 20 proc. dzieci, o tyle do 1922 r. odsetek ten wzrósł do 65 proc. W roku 1926 w województwach leżących na terenach byłej Kongresówki do szkoły chodziło już 85 proc. dzieci. W skali ogólnopolskiej od 1921 do 1926 r. nastąpił ogromny skok w statystykach skolaryzacji: z 63 proc. dzieci objętych obowiązkiem szkolnym do 82,6 proc. W 1939 r. do szkoły chodziło już 90 proc. dzieci objętych obowiązkiem szkolnym. Najgorsza sytuacja była oczywiście na Kresach Wschodnich. U progu niepodległości edukację rozpoczynało tam zaledwie 33 proc. dzieci, ale w latach 30. osiągnięto wynik 80 proc. Państwowe szkoły powszechne miały charakter koedukacyjny — dziewczynki i chłopcy uczyli się wspólnie w blisko 94 proc. placówek.

Generalnie edukacja w szkole powszechnej miała zapewnić zdobycie elementarnych umiejętności, w tym przede wszystkim opanowanie w stopniu zadowalającym umiejętności czytania i pisania. Program szkolny sięgał do klasycznych wzorców edukacyjnych, a rodzaje zajęć niewiele różniły się zakresem od tych prowadzonych w dzisiejszych podstawówkach: były więc lekcje języka ojczystego, rachunków z geometrią, przyrody, geografii, historii, rysunków, robót, śpiewu i gimnastyki, a także religii. W zależności od nauczyciela oraz możliwości szkoły niektóre z tych lekcji mogły być realizowane także po szkole w formie kół zainteresowań. Szczególną popularnością cieszyły się chóry szkolne oraz wszelkiego rodzaju kluby sportowe.

Szkoła — czy praca?
A jednak to praca była — nawet dla uczniów niższych klas szkół powszechnych — na pierwszym miejscu. Tak, wiem, dzisiejsze przepisy dotyczące pracy dzieci byłyby nie do pomyślenia dla pokolenia naszych babć — i vice versa zresztą. Z wyjątkiem profesjonalnych lub dość zamożnych gospodarstw domowych, rodzice często nie mogli związać końca z końcem bez dzieci pracujących w rodzinnych gospodarstwach, firmach lub w ogóle pracujących — w młynach, kopalniach, fabrykach… Ówcześni nauczyciele narzekali, że szkoły zlokalizowane są zbyt daleko od domostw — odległość często przekraczała 3 km. Niewielu było też nauczycieli, a jeśli już byli, to nie zawsze dobrze przygotowani do zawodu. Poza tym, zwłaszcza na terenach wiejskich świadomość potrzeby edukacji też nie była znaczna. A jeśli nawet dziecko teoretycznie widniało na liście uczniów — to wiele dzieci znikało ze szkoły w czasie robót wiosennych i jesiennych, a potem często już do niej nie wracało. Skutek był taki, że większość uczniów, jeśli w ogóle kończyła szkołę, przerywała edukację po 4–5 klasie, nie decydując się na kursy uzupełniające.

Ławki, tablice, kałamarze…
Szczerze powiedziawszy, jako nieuleczalna wielbicielka piór wiecznych i atramentów — najbardziej zainteresowana jestem tymi elementami wyposażenia szkoły mojej babci. I choć przedwojenna klasa nie tylko znacznie różniła się od dzisiejszych pracowni — należy pamiętać, że także klasy różniły się między sobą, zwłaszcza gdyby porównać przedwojenną klasę miejską do wiejskiej. Ale generalnie władze starały się zapewniać uczniom przynajmniej podstawowy sprzęt szkolny. Każda klasa była więc wyposażona w tablicę oraz ławki skonstruowane na ogół w taki sposób, że uczniowie mogli w nich chować przybory szkolne: pióra, wymienne stalówki, atrament, a także ołówki, linijki, ekierki i co tam jeszcze. Wyprawka ucznia zależała od zamożności rodziców. Na terenach wiejskich starano się zapewnić podstawowe narzędzia pracy za pośrednictwem samej szkoły. Tak było choćby z podręcznikami, które często udostępniał nauczyciel. Generalnie w przedwojennej Polsce trwała bezustanna debata o miejscu podręcznika w nauczaniu i większość pedagogów opowiadała się przeciwko jego wykorzystywaniu, nie widząc ku temu wyraźnej potrzeby. Starano się zachęcać uczniów raczej do samodzielnej lektury lub udostępniano materiały własne.

Stroje
Osobne miejsce w przedwojennej szkole zajmował mundurek — zwłaszcza w elitarnych szkołach dbano o detale związane z ubiorem i identyfikacją. Mundurki oraz czapki szkolne obowiązywały na szczeblu gimnazjalnym, a później licealnym. Nie to co w szkołach podstawowych — o ile szkoły miejskie mogły wprowadzać własne regulaminy porządkowe i np. wymagać mundurków, o tyle na terenach wiejskich takie stroje były rzadkością, a problemem bywała nawet kwestia schludnego ubioru. Ale i tam nauczyciele dbali, by jednak wprowadzać elementy identyfikacji: uczniowie mieli czapki lub tarcze z nazwą i numerem szkoły naszywane na strój. Miały być to elementy odróżniające oraz budujące tożsamość ucznia. Kolejnym problemem, szczególnie w wiejskich szkołach były buty, których dzieciom po prostu brakowało, a to z kolei przekładało się na obniżoną frekwencję na zajęciach.

Co do samych budynków szkolnych — w miastach czy bogatszych gminach budowano nowoczesne i przestronne budynki szkolne, ale w biedniejszych miejscowościach sale do nauki organizowano w wynajmowanych pomieszczeniach, często zbyt małych, by zapewnić licznej klasie swobodę i komfort nauki.

Podsumowując — z pewnością nasze babcie nie miały naszych wymagań związanych ze szkołą: przed nowym rokiem szkolnym nie poszukiwały najnowszej wersji jakiegoś laptopa czy firmowego plecaka. Wielu uczniów z ich pokolenia samą możliwość uczęszczania do szkoły już postrzegało jako szczęście. A my, kobiety, powinniśmy też pamiętać, że średnio w 1918 r. na każdy stopień licencjata uzyskany przez kobietę — mężczyźni zdobywali więcej niż dwa…

Magdalena Maria Bukowiecka