Lisowska: ja się dopiero rozkręcam!

2022-08-24 12:00:00(ost. akt: 2022-08-24 09:12:48)
Rektor dr hab. Jerzy Przyborowski, Aleksandra Lisowska i prorektor dr hab. Sławomir Przybyliński

Rektor dr hab. Jerzy Przyborowski, Aleksandra Lisowska i prorektor dr hab. Sławomir Przybyliński

Autor zdjęcia: Andrzej Sprzączak

LEKKA ATLETYKA\\\ Podczas wtorkowej konferencji prasowej z olsztyńskimi dziennikarzami spotkała się Aleksandra Lisowska, zawodniczka AZS UWM, jedna z gwiazd mistrzostw Europy, podczas których wywalczyła złoty i brązowy medal w maratonie.
- Emocje opadły, więc już się oswoiłam z myślą o tym, czego dokonałam w poniedziałek - przyznała olsztyńska lekkoatletka podczas konferencji zorganizowanej w Rektoracie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. - Zajęło mi to trochę czasu, mimo iż byłam świetnie przygotowana do mistrzostw Europy, bo do Monachium tak naprawdę pojechałam walczyć o medal i pobicie rekordu Polski. Wraz z trenerem przypuszczaliśmy, że pobicie rekordu będzie konieczne, jeśli mam stanąć na podium. Z takim też nastawieniem ruszyłam na trasę, tymczasem w trakcie rywalizacji okazało się, że tempo jest dla mnie zbyt wolne! Czułam się bardzo dobrze, znaczniej lepiej niż na treningach, dlatego w pewnym momencie uznałam, że to jest ten dzień, więc muszę to wykorzystać, by walczyć o medal. Przyznaję, że złota raczej się nie spodziewałam, tak jak i tego, że zaatakuję już trzy kilometry przed metą. Cieszę się, że wykorzystałam ten moment, bo dzięki dobrej taktyce dobiegłam do mety jako pierwsza.

O Japonii i Monachium
- Igrzyska w Tokio były tak naprawdę pierwszą wielką imprezą w mojej karierze. By tam się dostać, najpierw musiałam sporo przejść, bo miałam w nogach dwa ciężkie maratony. Igrzyska były więc tak naprawdę moim trzecim startem, dlatego byłam zmęczona. Natomiast teraz skupiliśmy się praktycznie tylko na tym jednym starcie, dlatego wiedziałam, że w Niemczech gorzej jak w Japonii być nie może, tym bardziej że na igrzyskach olimpijskich byłam zupełnie inną zawodniczką. Nie wierzyłam wtedy w swoje możliwości, tymczasem teraz wiedziałem po co jadę na mistrzostwa Europy. Natomiast w Japonii, gdy stanęłam na starcie obok biegaczek, które do tej pory oglądałam jedynie w telewizji, tak się zestresowałam, że niemalże zapomniałam, po co ja tam przyjechałam. I chociaż też byłam wtedy świetnie przygotowana, to tego ostatecznie nie pokazałam. Nieudany start bardzo przeżyłam, dlatego na mistrzostwach Europy koniecznie chciałam się zrehabilitować, chciałam pokazać, że jestem mocna. No i po 30. kilometrze wiedziałam, że biegnę po medal, a po 35. kilometrze, że biegnę po złoto. Cieszę się, że w ten sposób utarłam nosa tym wszystkim niedowiarkom, a było ich wielu, którzy nie wierzyli w sukces polskich maratończyków.
Generalnie uważam, że te wszystkie przykre sytuacje, których w moim życiu było zdecydowanie więcej niż tych sympatycznych, wzmocniły mnie mentalnie. Z dzisiejszej perspektywy uważam nawet, że te złe chwile były po coś, żebym teraz była tym człowiekiem, którym jestem.

O przygotowaniach
- W styczniu miałam zgrupowanie sfinansowane przez Polski Związek Lekkiej Atletyki, a na drugie - dzięki pomocy klubu AZS UWM, władz Olsztyna i Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego - na dwa tygodnie mogłam nawet wziąć ze sobą trenera, który w tym celu wziął urlop bezpłatny. Bo do tej pory na takie zgrupowania jeździłam sama, przez co mój trener nie wiedział, jak to wygląda, a przecież to on mi treningi planuje. Dlatego chciałam, by tym razem był ze mną. No i udało się, razem pokazaliśmy, że przy odpowiednim wsparciu jestem w stanie osiągnąć coś wielkiego. Wierzę, że medal mistrzostw Europy jest tylko takim przystankiem przed tym, co jeszcze w przyszłości osiągnę. Na przykład za dwa lata na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. To, co mówię, pokazuje, że jestem teraz mentalnie mocna, dlatego wierzę, że stać mnie na walkę z najlepszymi, bo tylko takie rywalki będą walczyły o olimpijskie podium.
Muszę też wspomnieć, że w Olsztynie też mamy wspaniałe warunki do treningu, bo tak naprawdę większą część przygotowań spędziłam na naszych leśnych ścieżkach.

O dwóch medalach
- Jadąc na mistrzostwa Europy, wiedziałam, że moje koleżanki z kadry są bardzo mocne, dlatego spodziewałam się, że stać nas na zdobycie medalu w rywalizacji drużynowej. Nawet złotego! Indywidualnie też się czułam mocna, ale wydawało mi się, że na medal w drużynie mam większe szanse. Tymczasem udało mi się wywalczyć dwa krążki, z czego oczywiście bardzo się cieszę. Szkoda tylko, że dwie koleżanki nie dobiegły do mety, bo przez to straciły medale (w drużynówce liczył się czas trzech najlepszych zawodniczek, ale pozostałe też dostawały medale, musiały jednak dobiec do mety - red.).

O planach
- Medale mistrzostw Europy trochę zaburzyły mój harmonogram, dlatego o najbliższych planach muszę porozmawiać z trenerem. Na razie zastanawiamy się nad maratonem w lutym - być może będzie to Sewilla. Na pewno już w lutym będę też chciała zrobić minimum na igrzyska olimpijskie, które wynosi 2:28.0. Można powiedzieć, że na mistrzostwach Europy do tego wyniku zabrakło mi aż 30 sekund, ale gdybym już w Monachium mogła o to minimum powalczyć, wtedy na pewno drugą połowę trasy pobiegłabym zdecydowanie szybciej. Jestem pewna, że w tej chwili stać mnie na osiągnięcie tego minimum. Jeżeli tylko będzie zdrowie, to trener na pewno odpowiednio mnie przygotuje do Paryża.
Niedawno skończyłam 30 lat i uważam, że wkraczam w najlepszy dla siebie czas, bo z maratonem jest jak z winem, czyli im jesteś starszy, tym jesteś lepszy. Po prostu nasza wytrzymałość i wydolność rosną z wiekiem. Dlatego - chociaż mam już swoje lata - ja się dopiero rozwijam i rozkręcam. Czasem z niedowierzaniem patrzę na swoje treningi, bo jeszcze rok temu nawet nie przypuszczałam, że mogę tak szybko biegać.

O jedzeniu

- Jem to, co jest moim paliwem. Jest to oczywiście zdrowe jedzenie, żadne fast foody. Raczej są to warzywa, owoce, a jak mięso to na pewno nie smażone. Z tego powodu nawet parowar sobie kupiłam (śmiech). Zdarza się, że nie jem tego, na co mam ochotę, tylko to, co w tym momencie jest potrzebne mojemu organizmowi. Nie mam wątpliwości, że zmiana podejścia do odżywiania też ma olbrzymi wpływ na moje wyniki. Dzienne zapotrzebowanie mojego organizmu wynosi około 3000 kalorii, ale zdarza się, na przykład przed mocnym 32-kilometrowym treningiem, że już na śniadanie zjadam jakieś 2000 kalorii. A po treningu już jestem głodna, co pokazuje, że są dni, kiedy wciągnę dużo więcej niż 3000 kalorii. A gdy jestem w reżimie treningowym, to nawet na dwa miesiące potrafię zrezygnować ze słodyczy! Przyznam szczerze, że podoba mi się to moje zawzięcie, że tak długo potrafię w tym wytrwać (śmiech).

O trenerze
- Jacek Wosiek to nie tylko trener, ale także mój mentor i przyjaciel, który długo bardziej we mnie wierzył niż ja sama. Wiem, że mogę mu wszystko powiedzieć, chociaż na co dzień on jest we Wrocławiu, a ja w Olsztynie. Trenuje mnie na odległość, a widzimy się tak naprawdę tylko na zgrupowaniach i zawodach (ale nie wszystkich, bo na przykład w olimpijskiej ekipie do Tokio dla Wośka miejsca zabrakło - red.). Mimo to przez sześć lat tak doskonale mnie poznał, że opracował treningi bardzo dobrze dopasowane do mojego poziomu i charakteru. Bardzo się cieszę, że przy tym wszystkim jest spokojny, opanowany i darzy mnie zaufaniem.

O nagrodach
- Jadąc na mistrzostwa Europy, nie myślałam o pieniądzach, bo ja nigdy nie biegałam dla nagród czy sławy. To jest moja pasja, więc nawet bez wsparcia bym coś wykombinowała, by biegać. Jednak brak nagród finansowych dla medalistów mistrzostw Europy na pewno był przykry, zwłaszcza dla tych sportowców, którzy - tak jak ja - nie mają sponsorów (dla odmiany złoci medaliści niedawnych mistrzostw świata dostali po 70 tys. dolarów - red.). Ubolewam nad tym, bo gdyby w Monachium były nagrody finansowe, to wtedy mój trener może mógłby zrezygnować z pracy w szkole, by skupić się na pracy ze mną. Mam nadzieję, że w przyszłości medaliści mistrzostw Europy też zostaną odpowiednio docenieni.
ARTUR DRYHYNYCZ

UWM WSPIERA MISTRZYNIĘ
* Rektor dr hab. Jerzy Przyborowski: - Jestem dumny, że Aleksandra Lisowska reprezentuje barwy AZS UWM Olsztyn. Jednocześnie zapewniam, że nadal będziemy ją wspierać, by odnosiła kolejne sukcesy, bo lekka atletyka zawsze była silną stroną polskiego sportu. Jednocześnie mam nadzieję, że znakomite wyniki pani Aleksandry zachęcą naszych studentów do uprawiania sportu.
Niestety, zgodnie z ostatnimi zmianami w ustawie o szkolnictwie wyższym, nie można oddzielić osiągnięć sportowych od wyników w nauce, tylko muszą być spełnione oba te warunki jednocześnie. A jest to dla sportowców-studentów ogromne obciążenie, bo ciężkie treningi oraz udział w zawodach uniemożliwiają im osiąganie równie dobrych wyników w nauce. Dlatego obecnie pracujemy nad regulaminem funduszu nagrodowego, bo mimo wszystko chcemy premiować naszych sportowców za odnoszone przez nich sukcesy.