Radna o pseudonimie "Megafon". Przedstawiamy Elżbietę Prasek

2022-08-16 19:10:00(ost. akt: 2022-08-16 12:52:45)

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Jedna z najbardziej charakterystycznych i jednocześnie "charakternych" radnych miejskich w Iławie. Nauczycielka historii i wychowawczyni wielu młodych pokoleń. Przedstawiamy Elżbietę Prasek.

- Zacznijmy od tego, że jest pani dość długo radną miejską w Iławie.


- Od jesieni 2006 r. Obecnie współpracuję już z trzecim burmistrzem Iławy. Najpierw był to Włodzimierz Ptasznik (dwie kadencje), następnie Adam Żyliński, a obecnie Dawid Kopaczewski, zresztą absolwent naszej szkoły, SP 5 w Iławie.
Z wykształcenia jestem historykiem - archiwistą. Nigdy nie miałam okazji pracować w archiwum. Zrobiłam kurs pedagogiczny i zaczęłam pracę w szkole.


- Od 2015 roku jest pani na emeryturze.


- Rzeczywiście. Jednak z powodu nawarstwiających się problemów w oświacie, emerytowani nauczyciele będą jeszcze potrzebni. Zatem i ja jeszcze uczę. Zresztą w szkole wieczorowej uczyłam już wcześniej, ucząc w SP 5.

- Dlaczego wybrała pani historię?


- Miałam w liceum w "Żeromku" bardzo dobrego... geografa, zresztą późniejszego dyrektora SP 4, w której pracowałam. Wtedy za granicę się raczej nie jeździło. A geografię Polski poznawałam dzięki rodzicom. Od dziecka byłam wożona i pokazywano mi Polskę wte i we wte. Na takich warunkach, jakie były możliwe w PRL-u. Ładowało się w syrenkę czy do warszawy namiot, kołdry, kocher, czyli kuchenkę turystyczną. I na przykład w Bieszczadach spało się nad Sanem. I tak tę Polskę poznawałam. Budziło to nieraz kontrowersje. Przeszłam z dużej szkoły w Toruniu do małej szkoły na wsi. Bywało, że kwieciście opowiadałam o Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, a potem mama słyszała na wywiadówce, że mam bujną wyobraźnię.
Geografia jako kierunek studiów odpadła, bo na każdym roku miałabym analizę matematyczną, a matematyka zawsze byłą moją piętą achillesową. Mój dziadek był przedwojennym wojskowym i to on był moją książką do nauki historii. Do 12 roku życia byłam w Toruniu właśnie przez dziadków wychowywana. Opowieści dziadka miały na mnie ogromny wpływ.
A za granicą pierwszy raz byłam w 1988 r. W Wiedniu wszystko na mnie zrobiło wrażenie. Do Polski przywiozłam proszek do prania, mydło i buty dla córki. Wróciłam jeszcze bardziej wściekła na sytuację w Polsce. Stwierdziłam, że tak dłużej żyć nie można.
Pracowałam wtedy już w szkole, od 1980 r. Pierwszy zamysł był wprawdzie taki, że zostaję w Toruniu, gdzie studiowałam. Miałam pracować w archiwum największego zakładu w tym mieście, czyli w Elanie. Jednak mój ówczesny mąż zmienił plany, w związku z czym "wylądowałam" w Zespole Szkół im. C. K. Norwida w Nowym Mieście Lubawskim. Mój ojciec, a z domu jestem Olczak, miał tam zresztą nakaz pracy jako lekarz. A mama była w komisji planowania.
Po krótkim czasie przeniosłam się do Iławy. W 1985 r. przeniesiono mnie, zresztą bez pytania o zdanie, do nowo powstającej szkoły, SP 5.
I w niej dotrwałam do emerytury.

- Kto panią namówił na wejście do samorządu?


- Kiedy powstawały lokalne struktury Unii Wolności, zapisałam się do nich. To były krótkie początki. Potem pojawiła się Platforma Obywatelska, do której nie zapisałam się od razu. Przyjechał do mnie działacz PO Maciej Rygielski i zaproponował kandydowanie z PO do rady miasta w Iławie, z siódmego czy ósmego miejsca. Stwierdziłam, że się nie piszę, bo się na tym nie znam. Chociaż już kiedyś byłam radną, bardzo krótko, podczas transformacji ustrojowej.
Zgodziłam się wówczas. I z tego odległego miejsca do rady weszłam. A nigdy nie prowadziłam kampanii wyborczej. Chyba moja praca zawsze była tą kampanią (śmieje się).

- To, że jest pani wybierana do rady przez tyle lat i że ludzie panią szanują, to jest sukces?


- Tak, dla mnie to sukces. Niektórzy nie wierzą, że bez kampanii można wejść do rady. I w niej pozostać. Często głosowali na mnie rodzice uczniów. Zresztą sukcesem jest też to, że poznają mnie nadal na ulicy. Chociaż coraz trudniej mnie rozpoznać, bo się rozrosłam (śmieje się) i zmieniłam kolor włosów. Tylko głos ten sam. W szkole z powodu jego donośności miałam pseudonim "Megafon".

- Jaka jest ta nasza lokalna polityka?


- No i się zaczyna (śmieje się)! Weszłam do władz samorządowych równocześnie z Włodkiem Ptasznikiem, dziś radnym, wtedy, przez dwie kadencje, burmistrzem Iławy. Uczyłam się wszystkiego, bo byłam zielona jak trawa. Weszliśmy do Unii Europejskiej, szły pieniądze z pierwszego rozdania. Ogólny szał! Jeśli więc ktoś mówi, że przed PiSem nic się inwestycyjnie nie działo, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Było różnie, ale zazwyczaj 20% dokładał samorząd. Trzeba było więc pieniądze organizować. Realizowano duże inwestycje, ale zapomniano o tych naszych małych problemach, które dziś wyłażą bardzo wyraźnie. Na przykład kwestia przejazdu kolejowego przy ul. Wyszyńskiego, przed drogę wojewódzką nr 536. Tyle lat minęło, a my nadal - ni wiaduktu, ni tunelu.
Wtedy było łatwiej, bo opcja polityczna samorządu i góry była ta sama.
W kolejnej mojej kadencji na stanowisko burmistrza wrócił znany samorządowiec Adam Żyliński.
Znaliśmy się wcześniej. Wiele osób z Iławy znam, bo w latach 70. moja mama była zastępcą naczelnika miasta. Z panem Adamem różnie bywało, i mam tu na myśli głosowania w radzie. Bywało, że rada nie głosowała po jego myśli. Zdarzało się to jednak rzadko (śmieje się).
Po panu Adamie nastał wspomniany Dawid Kopaczewski. Poczułam, że idzie młode, kiedy moje dzieci, wcześniej stroniące od wyborów, spieszyły się do lokalu wyborczego na głosowanie. Pomyślałam: Iława potrzebuje zmian. Iława potrzebuje młodych. I dlatego między innymi to jest moja ostatnia kadencja.
Co do ostatniego burmistrza... Mówię to jemu, powiem wszystkim: tak trudnej kadencji, jaką ma ten młody człowiek, to nikt z poprzedników nie miał. A tu i pandemia, i wojna w Ukrainie. A rok się jeszcze nie skończył. Przy podwyżkach, inflacji... Żeby zapłacić za wszystko, bieżące utrzymanie, a nie inwestycje... żeby się skleił budżet miasta, to będzie naprawdę wielka sztuka. Tak więc okres rządzenia naszym miastem jest bardzo trudny. Do tego trwająca już kampania wyborcza. Uważam, że w radzie obecnie nie powinno być podziałów. Wszyscy powinni połączyć siły, by mieszkańcy jak najlepiej przebrnęli przez ten trudny okres. Ale jak to zrobić, skoro nie ma pieniędzy? Ja się często denerwuję, bo emocjonalnie podchodzę do tego. Dlatego powtórzę: to już moja ostatnia kadencja. Zdaję sobie sprawę, że może my odejdziemy, a ktoś podsumuje, nie patrząc globalnie, że było z naszej winy źle. Fajnie, jak burmistrz ma wsparcie w urzędnikach, w radnych. Takie szczere, bez podjazdów.


- W Iławie są podjazdy?


- Przemilczę.

Edyta Kocyła-Pawłowska