Zapach kawy zamiast popcornu. Rozmawiamy z Konradem Lenkiewiczem, który prowadzi Kino Studyjne Awangarda 2 w Olsztynie już 32 lata

2022-08-07 11:54:03(ost. akt: 2022-08-10 14:29:15)

Autor zdjęcia: Archiwum GO

— Trochę poobijana przez czas i zmiany, jakie przeszedł rynek kinowy (…). Dziś już dojrzała z wiekiem, ale wciąż młoda duchem, niepokorna, refleksyjna, otwarta na dialog. Mamy nadzieję, że (…) na stałe wpisała się w pejzaż kulturalny naszego Miasta — napisał w urodzinowym wpisie na FB o Olsztyńskim Kinie Studyjnym Awangarda 2 Konrad Lenkiewicz, który prowadzi je od 32 lat.
— Awangarda jest jak ostatni Mohikanin należący do świata, który bezpowrotnie przeminął?
— Historia Awangardy to historia rynku kinowego w Polsce po okresie transformacji. Zaczynaliśmy w 1990 roku, gdy następował proces prywatyzacji kin. Wydzierżawiłem kino Awangarda z Danutą Fedorczuk z nadzieją, że zgodnie z obietnicą uda nam się je wykupić. Czas był szczególny, aczkolwiek niełatwy. Brak repertuaru sprawiał, że ludzie omijali kina szerokim łukiem. Poza tym na rynku pojawiły się kasety VHS. Magnetowidowe szaleństwo ogarnęło kraj. Nikt wówczas nie zaprzątał sobie głowy prawami autorskimi, a pirackie kopie były na porządku dziennym.

— To może trzeba było pójść z duchem czasu i zamiast promować X Muzę, otworzyć wypożyczalnię kaset video?
— Zrobiłem jedno i drugie, zakładając pierwszą w Olsztynie prywatną wypożyczalnię kaset VHS. Przed nami była tylko wypożyczalnia ITI. I na dobrą sprawę na początku wypożyczalnia utrzymywała kino! Gdy otwieraliśmy ją w sobotę o 14, to o 16 półki były już puste.

— Co cieszyło się największym zainteresowaniem?
— Filmy akcji, głupawe komedie, kino erotyczne. Był głód kina zachodniego, które traktowano jak superekskluzywny produkt.

— Kiedy zatem wynalazek braci Lumière powrócił do łask?
— Przełomem był rok 1993, w którym to do kin wszedł „Park Jurajski”. Jego dystrybutorem była firma ITI, która współpracowała wyłącznie z kinami prywatnymi, dlatego wygraliśmy walkę o film Stevena Spielberga z kinem Kopernik. Zaczęliśmy zwozić banery, powstały olbrzymie tekturowe wrota, przez które wchodziło się do Parku Jurajskiego. Otworzyliśmy stoisko z gadżetami szkolnymi, na których znajdowało się logo filmu. Dzisiaj wydaje się to normalne, ale wtedy był to przełom.

— Każdy chciał wejść do świata dinozaurów?
— W pierwszy weekend w kinie Grunwald film obejrzało 5 tys. osób plus tysiąc w Awangardzie. Sam przewoziłem film po dwóch aktach z jednego kina do drugiego, a policja kilkakrotnie jechała przede mną na sygnale, bym zdążył na czas. Stróże prawa pomagali, prosząc jedynie o załatwienie biletów na „Park Jurajski”.

— Rozumiem, że zaczął się okres prosperity?
— Wówczas mocno zainwestowaliśmy w kino. Powstawały bufety, kawiarenki. Przed każdą premierą firmy zasypywały nas swoimi produktami. Organizowaliśmy spektakularne premiery filmowe, z których większość była wydarzeniami kulturalno-towarzyskimi. W pewnym momencie staliśmy się redystrybutorami na Polskę północno-wschodnią. Mieliśmy pod sobą 50 kin, które regularnie zaopatrywaliśmy w repertuar. To był złoty okres, w którym wszystko wychodziło, a pomagał nawet Kościół. Po wyświetleniu w 1994 roku filmu „Ksiądz” legendarny ks. Borkowski grzmiał z ambony, że Konradka, syna prof. Lenkiewicza, opętał szatan i żądza pieniądza. Ale dzięki takiej „reklamie” po mszy wierni tłumnie udali się do kina. W ramach pokuty i podziękowania nie pozostało mi nic innego, jak dać na tacę.

— Powstanie multikin wszystko zmieniło?
— Dla wielu kin był to gwóźdź do trumny. Gdziekolwiek powstało multikino, w obrębie 50 km wszystkie kina upadały. W Olsztynie było podobnie. Kopernik i Polonia umarły śmiercią naturalną. Ja również psychicznie byłem przygotowany na koniec. Ale postanowiłem pociągnąć ten wózek w inny sposób.

— Z Heliosem nie dało się ścigać?
— Osiedlowy sklepik nie może walczyć z wielkim supermarketem i by przetrwać, musi znaleźć swoją niszę. Niemniej jednak my już wcześniej tworzyliśmy w Awangardzie kino studyjne z ambitnym repertuarem. Z multikinem było jak z McDonald's. Każdy musiał pójść i spróbować. 80-90 procent zostawało, ale część widzów powiedziała: „Nie ma to jak dobry, tradycyjny kotlet schabowy z kapustą”.

— Nie był to jednak jedyny problem Awangardy, która w 2011 roku musiała zmienić swoją dotychczasową siedzibę.
— Problem polegał na tym, że kino cały czas dzierżawiliśmy. Co prawda w umowie miałem zapisane prawo pierwokupu, ale realia pokazały, że nie byłem w stanie tego zrobić.

— Nikt nie pomógł?
— Promyk nadziei pojawił się, gdy historyk Rafał Bętkowski odkrył, że jest to jedno z najstarszych kin w Polsce. Gdy o historii kina opowiedziałem ówczesnemu prezydentowi Czesławowi Małkowskiemu, liczyłem na pomoc i zainteresowanie. Przy pomocy funduszy unijnych mogliśmy zrobić centrum kultury z prawdziwego zdarzenia. Wystarczyło tylko dogadać się z właścicielem obiektu na wymianę działek, gdzieś w atrakcyjnym dla niego miejscu.

— Co więc stanęło na przeszkodzie?
— Afera z prezydentem i pozbawienie go stanowiska. W 2010 roku dostaliśmy wypowiedzenia, a następnie w dość brutalny sposób zostaliśmy wyeksmitowani. Notabene w momencie ogłoszenia informacji, że Awangarda przejdzie do historii, w ciągu jednej nocy na Facebooku zawiązała się grupa pod nazwą „Ocalić Awangardę”. W pomoc zaangażowały się m.in. Borussia i Święta Warmia. Poczułem, że jesteśmy potrzebni w naszym mieście.

— Nowe władze wyciągnęły pomocną dłoń?
— Prezydent Piotr Grzymowicz zaproponował legendarny Come In. Ale jak poprzedni właściciel Piotr Czuryłło o tym się dowiedział, to przestrzegł mnie, bym, broń Boże, nie przenosił się w to miejsce, gdyż jest ono przeklęte.

— Powiało grozą…
— Ktokolwiek próbował coś tam zrobić po Piotrze, niestety szybko plajtował.

— Nic, tylko załamać ręce i zwinąć interes…
— Wszystko zmienił telefon od prezesa „Książnicy Polskiej” Jerzego Okuniewskiego, który zaproponował mi pomieszczenie w budynku przy placu Jana Pawła II. Początkowo nie byłem zachwycony, ale podjąłem wyzwanie. Po 2010 roku podzieliliśmy naszą wcześniejszą działalność. Na Targu Rybnym powstała Kawiarnia Filmowa, prowadzona przez moją wspólniczkę Danusię Fedorczuk, a w nowym budynku kino, które prowadzę wspólnie z żoną Lidią Hyczko–Lenkiewicz. Warto też wspomnieć, że od 14 lat realizujemy w kinie Program Nowe Horyzoty Edukacji Filmowej, który prowadzi moja żona.
Trzeba było zainwestować. Sam projektor cyfrowy to kwota ponad 200 tys. zł. Nieocenioną pomocą okazał się mój syn Piotr, który stawał na głowie, aby pozyskać środki unijne z PISF i Europa Cinemas. Pierwsze lata były ciężkie, ale z czasem zaczęliśmy wygrywać repertuarem.
W multikinach bywa tak, że ambitniejsze filmy po dwóch tygodniach schodzą, ale jeśli film jest dobry, to wieść o nim zaczyna się powoli rozchodzić. Siedzimy przy obiedzie i słyszymy: „Widziałeś „Zimną wojnę”? – Nie. – To idź, bo to dobry film. – A gdzie grają? – W Awangardzie”. I w ten sposób „Zimną wojnę” grałem przez 285 dni, a „Samsarę” czy „Boże Ciało” przez pół roku.

— Klimat Awangardy to klucz do sukcesu?
— Jestem w kasie i się śmieję, że kto się nie uczył, ten sprzedaje bilety. Ale dzięki temu znam naszych widzów i jak przychodzi pani i pyta się: „Panie Konradzie, na co mam iść?”, to wiem, co jej polecić, by wyszła z kina zadowolona.

— Można jeszcze wytrzymać w kinie bez popcornu?
— U nas istotnie go nie ma, podobnie jak reklam. Pokazujemy 2-3 zwiastuny. Zamiast zapachu popcornu jest woń kawy i herbaty robionej przez panią Monikę. Jest to też jedyne kino w Olsztynie, gdzie można przyjść z psem bądź kotem (śmiech). Czasem mam telefon z pytaniem: „Czy można przyjść z psem?”. – Tak, można, ale pod warunkiem, że pies kupi bilet – odpowiadam. „Ale to jest mały pies” – To ulgowy, śmieję się i oczywiście żartuję.

— Od tematu pandemii nie uciekniemy.
— Liczby pokazują, że załamała ona rynek kinowy. 2019 rok był rekordowy, jeżeli chodzi o ilość widzów w Polsce – 61,5 mln. W ubiegłym roku było niecałe 15 mln. Oczywiście Netflix i inne platformy streamingowe i tak by weszły, ale wskutek pandemii stało się to szybciej i bardziej agresywnie.

— Może się narażę, ale też mam Netflixa.
— To jeszcze nie grzech. Skądinąd ja też mam. Ale problemów jest kilka. Przed pandemią przychodziła do nas grupa pań. Brały winko, ciasto i udawały się na seans. Teraz spotykam jedną z nich na ulicy. Rozmawiamy, a ona zmieszana czeka na pytanie, które musi paść: Czemu pani do nas nie zagląda? „A widział pan taki i taki serial?”. Odpowiadam twierdząco. „Bo my teraz spotykamy się u naszej koleżanki. Przynosimy winko, ciasto i oglądamy po trzy odcinki”. Druga sprawa to to, że teraz kino można mieć wszędzie: na monitorze w komputerze, na tablecie, a nawet, o zgrozo, w telefonie komórkowym.

— Co będzie dalej?
— Nie wiem. Bronią się filmy dla dzieci i blockbustery (filmy o superbohaterach). Z niepokojem patrzę na jesień. Co dalej z pandemią? Inflacją? Gdy ludzie będą musieli wybrać: ogrzać mieszkanie czy kupić bilet do kina, to wiadomo, co wybiorą. Kultura zawsze jest na ostatnim miejscu.

— Za pesymistycznie. Proszę powiedzieć coś ku pokrzepieniu serc.
— Kiedy zaczynam narzekać, to żona Lidka mówi: „Przetrwałeś kasety video, multikina, stworzyłeś w nowym miejscu od podstaw trzecie salowe kino, przeżyłeś pandemię. Dasz radę! Rób swoje!”. Tak więc robię swoje.

Michał Mieszko Podolak